Polska moda a wolność
W czasach socjalizmu w Polsce wygląd był manifestacją poglądów i często wyrazem sprzeciwu wobec totalitarnego systemu. W latach 90. moda stała się symbolem wolności. Dzisiaj moda jest międzynarodowa. Nie ma granic. Czy o naszej tożsamości świadczy to, jak wyglądamy?
03.06.2014 | aktual.: 12.12.2017 14:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W czasach socjalizmu w Polsce wygląd był manifestacją poglądów i często wyrazem sprzeciwu wobec totalitarnego systemu. W latach 90. moda stała się symbolem wolności. Dzisiaj moda jest międzynarodowa. Nie ma granic. Czy o naszej tożsamości świadczy to, jak wyglądamy?
– W PRL-u moda była teatrem i sposobem na walkę z systemem - mówi Judyta Fibigier, reżyserka dokumentu "Political Dress" o polskiej modzie w czasach PRL-u. - Jeden z moich bohaterów powiedział, że w PRL-u moda była dla nich "codziennym teatrem przebierania się". Wynajdywali przedwojenne garnitury, które łączyli z rzeczami przysłanymi w paczkach z Zachodu. Wygląd był wartością samą w sobie. Teraz może się to wydać niesłychane, ale wówczas moda była teatrem. Dotyczyło to zarówno hipisów, jak i eleganckich kobiet.To, jak wyglądaliśmy, wtedy miało nie tylko wpływ na nasze życie, ale także na system. Mogło być formą walki z nim. Po wojnie elegancja była źle widziana. Elegancki płaszcz mógł wręcz być przyczyną problemów. Ryzykowne były też stroje powiązane z subkulturami takimi jak hipisi, punkowcy. Wygląd był kojarzony z buntem, a moda mogła być symbolem oporu. W latach 90. moda stała się symbolem wolności. Dzisiaj moda jest międzynarodowa. Nie ma granic.
Film "Political Dress" pokazuje zmiany w postrzeganiu mody w Polsce.
- Główną bohaterką i osobą, bez której nie byłoby tego filmu, jest Barbara Hoff. Hoffland to zjawisko, którego wcześniej nie było. Dopiero później ten sukces powtórzyły wielkie korporacje. Do Hofflandu stały kilometrowe kolejki. Ludzie wybijali szyby, mdleli. Moi rozmówcy wielokrotnie podkreślali, że pani Basia projektowała, by walczyć z systemem - przełamać panującą na ulicy szarzyznę. Poprosiłam o wypowiedzi także młodsze pokolenie - moją rówieśniczkę, projektantkę Anię Kuczyńską oraz Krzysztofa Stróżynę, najmłodszego bohatera filmu, dwudziestolatka, który aktualnie podbija świat mody zachodniej – opowiada Fibiger, która jest także producentką „Beats of Freedom – Zew wolności”, pierwszego filmu z cyklu "Przewodnik do Polaków”.
Jak wtedy wyglądali i ubierali się "przeciętni" Polacy, tzw. ulica?
- Pokazujemy dużo zdjęć ulicy. Zgromadziliśmy też archiwalne nagrania telewizyjne. Widać piękne dziewczyny, które nawet jeśli pracowały na poczcie jako urzędniczki, to zachwycały detalem - piękną szpilką czy spódniczką.
Polki były niesamowicie pomysłowe. Miały mnóstwo domowych sposobów na tworzenie modnych kreacji.- Jedną z metod było farbowanie kołnierzyków w herbacie. Często wykorzystywano także piękne przedwojenne kapy i zasłony - dostawały nowe życie np. jako ozdobne mankiety. Młodzież chciała wyglądać inaczej. Chciała przypominać rówieśników z Nowego Jorku, Londynu, Paryża. Dlatego zdobywanie i szycie ubrań było w Polsce "sportem wyczynowym", uprawianym przez tysiące młodych ludzi. Bycie eleganckim i modnym stanowiło wyzwanie. W ten niezamierzony sposób moda stawała się wypowiedzią ideologiczną. Była niezgodą na polskie "tu i teraz".
Strój szyty na miarę
- Dzisiaj panie krawcowe odeszły trochę w zapomnienie. A przecież strój szyty na miarę mówi o nas zupełnie coś innego niż kupiony w sklepie marki sieciowej – mówi Judyta Fibiger. - Jednym z bohaterów mojego filmu jest Jerzy Turbasa, wywodzący się z rodziny krakowskich krawców. Gdy słucha się jego opowieści i filozofii, jaka stoi za szyciem na miarę, to aż się chce odłożyć trochę pieniędzy i pójść do pracowni, aby uszyć coś dla siebie. Zdradził, że szyjący u niego Tomasz Stańko powtarza, że zupełnie inaczej gra mu się na trąbce, gdy ma dobrze skrojony garnitur. Myślę, że od czasu do czasu na taki luksus powinien sobie pozwolić każdy z nas. Ja sama staram się kupować rzeczy, które nie mają naszywki „made in China”. Wolę kupić T-shirt młodego polskiego projektanta czy coś w lumpeksie. To też znak czasów – ma wybór. Mogę nosić to co mi się podoba i mam do tego dostęp – dodaje Fibiger.
Jak wyglądała ubraniowa odyseja Polaków w minionych 25 latach? W czasach komunizmu żywy kolor i modny fason były osobistą bronią przeciw szarzyźnie dnia codziennego. W polskim przemyśle odzieżowym często wszystkiego brakowało.
Tomasz Ossoliński: To były ciężkie czasy
- Moje pierwsze spojrzenie na styl w tamtych latach – to spojrzenie na modę polską, na to co do niej trafiało. To były ciężkie czasy. Nie było internetu, nie wszyscy mieli nawet telewizory. Aby uczyć się mody, trzeba było się mocno postarać i mieć dużo samozaparcia do nauki. Dzisiaj – jest wszystko – opowiada Tomasz Ossoliński, polski projektant , mentor projektantów z programu Project Runway, krawiec i modowy pasjonat. - Po szkole średniej marzyłem, żeby studiować za granicą, ale nie było mnie na to stać. Nie byliśmy w Unii Europejskiej, więc nie było też możliwości. Dzisiaj jest zupełnie inaczej. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Kiedy młody człowiek przychodzi do mnie i pyta, co ma robić i gdzie ma się uczyć, mówię – wyjedź za granicę. Poszerzaj horyzonty i ucz się warsztatu tam, gdzie robią to najlepiej.
Tomasz Ossoliński zdecydował się na naukę w technikum odzieżowym na Dąbrówce Małej w Katowicach. Miał 16 lat, gdy zaprojektował i pokazał swoją pierwszą kolekcję. W jednym z wywiadów wspominał 1993 rok, gdy moda w Polsce ograniczała się do miesięcznika "Burda", targów w Poznaniu i wielkich zakładów przemysłowych, takich jak Telimena, Moda Polska czy Hoffland. - W tamtych czasach nie istniały takie kolorowe magazyny jak "Gala" czy "Viva", styliści dopiero się uczyli, a rodzice dzisiejszych blogerów byli małymi dziećmi - podkreśla Ossoliński.
Po maturze Ossoliński dostał propozycję objęcia stanowiska głównego projektanta w Zakładach Odzieżowych "Bytom". Wtedy to była jedna z największych tego typu fabryk w Polsce. Tam zdobył szlify pod okiem najlepszych krawców oraz konstruktorów. Wtedy Zakłady Odzieżowe "Bytom" ubierały prominentów, polityków, elitę. Słynna okazała się już jego pierwsza kolekcja garniturów, licząca 300 wzorów. Stworzona w ciągu zaledwie trzech miesięcy. Kolekcja została pokazana na dużej gali podczas otwarcia Targów Poznańskich. - Swoją pracę zawodową zaczynałem w końcówce wielkiego przemysłu odzieżowego w Polsce, kiedy fabryki zatrudniały tysiące ludzi. Modę polską produkowano w Polsce, a nie w Chinach. U nas szyto ubrania i produkowano buty. Wtedy centrum modowego świata były targi poznańskie. Dwa razy do roku, na targach spotykali się wszyscy przedstawiciele branży modowej, którzy coś produkowali i sprzedawali w Polsce. I ja pamiętam tamte czasy. Wówczas te targi miały jeszcze swoją dużą moc. Porównywalną do tej, jaką ma
teraz Fashion Week w Łodzi. Zawsze na rozpoczęcie tych targów odbywał się pokaz galowy, bardzo ważny i prestiżowy. Wtedy po raz pierwszy "Bytom" otwierał te targi, a ja z nim debiutowałem – wspomina projektant. Podkreśla w wywiadach, że praca w "Bytomiu" zaowocowała tym, że dzisiaj ma własne atelier w Warszawie.
Od 21 lat szyje garnitury na miarę oraz projektuje suknie wieczorowe. W jego kreacjach dwukrotnie wystąpili Polacy nominowani do Oscarów – Hanna Polak oraz Agnieszka Holland i Robert Więckiewicz.
- Potem – pod koniec XX wieku, wszystko powoli zaczęło upadać. Przemiany gospodarcze spowodowały, że branża odzieżowa zaczęła tracić swoje tempo. Wiele zakładów pozamykano i pozwalniano mnóstwo fantastycznych fachowców. Szkoła odzieżowa, do której chodziłem, miała 80-letnią tradycję, a mimo to została zlikwidowana.
Moda nie zna granic
- Dzisiaj z kolei mamy takie czasy kiedy to ktoś będąc w Cannes, robi sobie zdjęcie, wrzuca je do internetu i natychmiast wszyscy o tym widzą. Pokazy mody kolegów po fachu, można zobaczyć na żywo on line.
- Dla mnie - minione 25 lat to czas od momentu, kiedy byliśmy zamknięci i funkcjonowaliśmy w kompletnie innej przestrzeni, do teraźniejszości, kiedy po prostu jesteśmy częścią świata. Nie jesteśmy już na pograniczu. Młodzi Polacy robią taką modę, którą nosi się za granicą. Na przykład Aloha form Deer to młoda polska firma, która robi genialne rzeczy, niesamowite T-shirty z nadrukami. Zaczęli to robić jako jedni z pierwszych i to się sprzedaje na świecie. Moda stała się międzynarodowa i nie zna granic - podsumowuje Ossoliński.
Za kilka dni na ekrany polskich kin wejdzie wyjątkowy dokument o polskim projektancie i modzie „Tomasz Ossolińki. Before the Show” w reżyserii Judyty Fibiger. Film jest kontynuacją wcześniej zrealizowanego dokumentu „Political Dress”, który opowiadał historię polskiej mody od czasów powojennych do obecnych.
Modowych wspomnień czar...
Kreszowe dresy, marmurkowe spodnie, chiński sztuczny jedwab. Przypomnijmy wczesne lata 90. XX wieku w modzie.
- Na początku kresz to był rarytas, bardzo trudno go było dostać. Ale już w latach dziewięćdziesiątych był sprzedawany głównie na najtańszych bazarach, prosto z łóżek polowych, nawet bez paragonu. Tym nie trudniły się poważne firmy, to była domowa robota - mówi w wywiadzie dla „Dziennika Łódzkiego” Paweł Babski, dziś wiceprezes w spółce PtakMedia, a 20 lat temu producent damskiego obuwia i jeden z pierwszych najemców w halach Antoniego Ptaka w Rzgowie.
Babski jako przedsiębiorca na co dzień obserwował pierwsze trendy w wolnorynkowej Polsce. - Wtedy sprzedawało się wszystko, co było do kupienia. Modne było to, co oferował bazar Różyckiego w Warszawie, to co było tam, rozlewało się potem po całym kraju. W Łodzi też było takie miejsce, sklep na Zarzewskiej, gdzie sprzedawano rzeczy z... bazaru Różyckiego.
Podobne obserwacje ma Radosław Wiśniewski, dziś prezes giełdowej spółki odzieżowej Redan, który przeszło 20 lat temu zaczynał karierę w branży, przywożąc do kraju ciuchy z Turcji i Dalekiego Wschodu (w plecaku). - Sytuacja była specyficzna. Modę dyktował bazar. Nie miało to wiele wspólnego ze światowymi trendami, tylko z tym, co akurat udało się sprowadzić jakiemuś importerowi - mówi Wiśniewski w „Dzienniku Łódzkim”.
Dyskomuły…
On sam wzbogacił krajową modę o bluzki w kropki, o odkrywczej nazwie "kropki" albo koszulki z koronką nazwane "koronki". No i przede wszystkim koszule w kratę. - Wtedy połowa polskiej ulicy chodziła w kracie. Wszyscy w takiej samej - Wiśniewski zauważa, że niepowtarzalnością naszej mody tamtych lat była właśnie jej powtarzalność. Wiśniewski przypomina, że w odróżnieniu od importowanych swetrów czy butów, kresz i dżinsy z marmurku były szyte w Polsce. To była taka nasza polska specjalność. On sam, po chwili wahania, przyznaje: - Tak, miałem spodnie marmurki. Marmurki to był szał. W cywilizowanym świecie wielką karierę robiły pod koniec lat osiemdziesiątych, u nas na szerszą skalę dopiero w okresie transformacji. W okolicach roku 1990 najlepiej było mieć cały kombinezon, nie tylko spodnie, ale i kurtkę. W Polsce marmurki powstawały na raty, to znaczy producent dżinsów szył najpierw normalne spodnie, a później niósł je do marmurkowania, żeby wyglądały na znoszone. Efektem końcowym były drobne jasne plamy na
ciemnych spodniach. Co ciekawe, zdarza się, że dziś młodzież robi to samo, używając Domestosa. Przełom lat 80. i 90. to też inny model dżinsów - Piramidy. Były to cienkie, szerokie, jasno-niebieskie spodnie z zaszewkami i dużym logo na pupie. Wyjątkowo popularne wśród handlarzy, a także młodzieży bawiącej się na dyskotekach, zwanej wtedy dyskomułami.
Białe skarpetki do czarnych butów
Prawdopodobnie zostały "przywiezione" z RFN, gdzie podpatrzono je na tamtejszych bazarach albo w dyskotekach. Dodatkowo "niemieckim" skarpetkom przypisywano turecki rodowód. Podobno też białe skarpetki miały dowodzić, że ich właściciel jest czysty i higieniczny. Bo gdyby nie był i skarpet nie zmieniał, to na białym byłoby widać. Białe skarpetki występowały w parze z tzw. plecionkami. Były to czarne buty z wyplataną górą i dyndającym na sznureczku frędzelkiem. Uzupełnieniem były przykrótkie, zwężające się spodnie z materiału, czyli z "towaru", jak się wówczas mówiło.
- Pamiętam moje mokasyny z zakrzywionym noskiem. Do tego biała skarpetka ze ściągaczem i logo Adidasa czy Nike. I jasne dżinsy. Jak się siadało, to nogawka szła do góry i ten markowy znaczek było na skarpetce widać. Wtedy to był szyk, a teraz... co za wiocha - wspomina na łamach „Dziennika Łódzkiego” Babski.
Legginsy wczoraj i dziś
Drugą rzeczą, oprócz marmurków, która zrobiła w ostatnim czasie zawrotną, ponowną karierę, są damskie legginsy. Były noszone do połowy lat dziewięćdziesiątych. Wersje ekstremalne zakładały wzory w lamparcie cętki, ale na ulicach królowały legginsy najzwyklejsze - czarne i szare.
Kobiety nosiły je jeszcze na początku lat 90-tych, ale wraz z pojawiającymi się nowymi trendami legginsy powoli odchodziły w zapomnienie, aż w końcu uznane zostały za kicz lat osiemdziesiątych. Dopiero w 2006 roku dało się zauważyć, szczególnie za sprawą Sienny Miller, że moda na legginsy powraca. W 2007 roku co drugi projektant wykorzystywał ten element w swoich kolekcjach. Dzisiaj legginsy nadal są trendy.
Ingrid Hintz-Nowosad/(sr), kobieta.wp.pl