Pomaga Ukraińcom. "W ich głosie słychać przerażenie"
– Kiedy odbierasz telefon od 60-letniego mężczyzny, który płacząc, błaga, by ratować jego rodzinę, a on zostaje w swoim kraju i idzie walczyć, to nie wyobrażam sobie, żeby można było zareagować inaczej, jak tylko udzielając pomocy – mówi pani Agnieszka, która razem z mężem zapewnia dom i pracę Ukraińcom uciekającym przed wojną.
24 lutego. Rosyjskie wojska wkraczają na Białoruś.
25 lutego, godz. 9.19. Dziennikarz Tomek Michniewicz umieszcza na Facebooku wpis: "Moja przyjaciółka Agnieszka prowadzi z mężem duży zakład produkcyjny, w którym na podstawowych stanowiskach zatrudnia też Ukraińców. Dziś ci odważni mężczyźni jadą na Ukrainę bronić swoich domów. A Agnieszka ściąga do Polski ich rodziny, by je chronić. To właśnie jest wielkość człowieka".
"Wielki szacunek", "Dobrze, że jeszcze są tacy ludzie", "Brawa" – piszą ludzie.
Walka o ojczyznę
Pani Agnieszka zgadza się na rozmowę, ale prosi o anonimowość. – Nie ukrywam, że zainteresowanie tym, co robimy z mężem, to dla nas szok. Wydaje mi się, że to nic niezwykłego, tylko normalny ludzki odruch. Skoro my potrzebujemy Ukraińców do pracy, to kiedy oni potrzebują nas, powinniśmy być dla nich.
Firma pani Agnieszki i jej męża znajduje się we Wrześni, zatrudnia ponad 300 osób. Są wśród nich obywatele Ukrainy – głównie mężczyźni. – Co trzy miesiące wracają do swojego kraju, żeby otrzymać dalsze pozwolenie na pracę. Tym razem stało się tak, że tych, którzy pojechali do domu, zastała wojna. To jest wielki dramat tych ludzi. A jednak oni, nie zważając na swoje bezpieczeństwo, postanowili walczyć o ojczyznę – opowiada pani Agnieszka.
Tam, na bombardowanej Ukrainie, przede wszystkim zostały rodziny tych mężczyzn. – Od wczoraj moi pracownicy dzwonią do nas i ze łzami w oczach błagają nas, żebyśmy pomogli ich bliskim. Kiedy odbierasz telefon od 60-letniego mężczyzny, który płacząc, błaga, by ratować jego rodzinę, a on zostaje w swoim kraju i idzie walczyć, to nie wyobrażam sobie, żeby można było zareagować inaczej, jak tylko udzielając pomocy – dodaje kobieta.
W piątek, 25 lutego wojska rosyjskie rozpoczęły oblężenie Kijowa. Pociski uderzają w obiekty strategiczne, budynki mieszkalne, szkoły, przedszkola.
– Od razu zadeklarowaliśmy z mężem, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pomóc – mówi pani Agnieszka. – W tej chwili wygląda to tak, że krewni naszych ukraińskich pracowników muszą zostać w bezpieczny sposób doprowadzeni do polskiej granicy, a w obecnej sytuacji o bezpieczny transport jest bardzo trudno. Po polskiej stronie będziemy czekać z busami. Przetransportujemy te rodziny do naszej miejscowości. Zapewnimy im nocleg w dogodnych warunkach, a potem znajdziemy dom i zaoferujemy pracę. Opłacimy, co będzie trzeba.
Ocalić ludzkie życie
Czy wśród Ukraińców będą dzieci? – Tego nie wiem. W każdym razie bez względu na to, czy te rodziny dotrą do nas dziś, jutro, za tydzień czy za miesiąc, my już jesteśmy gotowi – zapewnia nasza rozmówczyni. – Zrobimy wszystko, żeby ci ludzie mogli u nas w miarę normalnie funkcjonować. Na pewno nie zostawimy nikogo bez pomocy. Ze swojej strony mamy już wszystko zorganizowane i teraz tylko czekamy. Trzymamy kciuki, żeby udało im się bezpiecznie dotrzeć do granicy. Dla tych osób to bardzo ważne, żeby wiedzieli, że nie jadą do Polski w ciemno i nie wiedzą, co się z nimi będzie działo, gdzie będą spali, za co będą żyli. Z naszej strony mają 100-procentowe zapewnienie, że otrzymają pomoc.
Część Ukraińców zatrudnionych w zakładzie pani Agnieszki i jej męża została w Polsce. – Strach jest w nich ogromny – nie kryje kobieta. – Nawet nie rozmawiamy o tym, co będzie dalej. W ich głosie słychać przerażenie i to wystarczy za tysiąc słów. Na razie przede wszystkim chodzi o to, żeby ratować ich najbliższych.
Pani Agnieszka prosi o anonimowość, bo jak przekonuje, chce uniknąć rozgłosu. – Zgodziłam się na rozmowę tylko dlatego, że być może poruszy to innych ludzi i też postanowią pomóc w miarę swoich możliwości. My zawsze z mężem stawiamy się w sytuacji innego człowieka. Gdyby nas coś takiego spotkało, to nie chciałabym usłyszeć: "Nie pomożemy wam, przykro mi, radźcie sobie sami". Nigdy nie wiemy, kiedy możemy znaleźć się w takiej sytuacji, kiedy będziemy musieli porzucić swoje domy i uciekać – mówi pani Agnieszka. – Nie wiem, skąd nam się to bierze, ale z mężem jesteśmy bardzo wrażliwi na ludzkie krzywdy i dramaty. Jeśli możemy, to pomagamy. Wierzymy, że uda nam się choćby część ludzkich żyć ocalić.