Blisko ludziProwadziła sklep monopolowy. "Świat zza lady wygląda zupełnie inaczej"

Prowadziła sklep monopolowy. "Świat zza lady wygląda zupełnie inaczej"

Prowadziła sklep monopolowy. "Świat zza lady wygląda zupełnie inaczej"
Źródło zdjęć: © East News | Reporter
Marianna Fijewska

27.11.2018 14:17, aktual.: 27.11.2018 15:23

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Facet zdenerwował się, że wódka jest za droga. O pierwszej w nocy wysłał swojego synka, żeby się z nami kłócił. Widzisz 5-latka, który krzyczy: "Jesteście oszustami i chcieliście okraść mojego tatę. Bardzo nieładnie!" i przestajesz wierzyć w ludzi - opowiada Alicja, była szefowa sklepu monopolowego.

- Wreszcie czuję się wolna! – rzuca 27-letnia Alicja, matka trójki dzieci, na początku naszej rozmowy. Właśnie zamknęła sklep monopolowy, oferujący także dowóz, prowadzony w swojej rodzinnej miejscowości pod Warszawą.

Dlaczego zdecydowałaś się zamknąć interes?
Nie miałam czasu dla dzieci i męża. Sklep był otwarty codziennie od południa do 3 w nocy, w tygodniu, weekendy i święta, bo ludzie kupują alkohol cały czas. Doszło do tego, że gdy miałam zamknięte, klienci potrafili zdobyć mój prywatny numer i dzwonić w środku nocy z prośbą o dowóz wódki na imprezę. Miałam dość.

Na interesie monopolowym da się zarobić?
Tak i to bardzo dobrze, ale rezygnujesz z życia prywatnego. Nie wiem, czy jakiekolwiek pieniądze są tego warte. Możesz też zatrudnić całą grupę pracowników, ale wtedy przychody nie będą już tak satysfakcjonujące. Wolałam sama sprzedawać.

Pamiętasz pierwszy dzień za ladą?
Pamiętam! To był dla mnie całkowity szok, chociaż emocjonalnie byłam przygotowana na dziwnych klientów, ale nie zdawałam sobie sprawy, że to mała miejscowość, że ja tych wszystkich ludzi znam, a teraz mam okazję zobaczyć ich w zupełnie innym kontekście. Wracając do pierwszego dnia – do sklepu weszła moja nauczycielka od polskiego. Poprosiła pięć najtańszych piw. Zdziwiłam się, ale oczywiście sprzedałam. Tej samej nocy wróciła po kolejne pięć. „Alciu, ja ci wszystkie zwrotne butelki jutro przyniosę!” – mówiła, a ja miałam nadzieję, że już się nie pojawi.

Pojawiła się?
Tak. Następnego dnia przyszła jeszcze bardziej pijana, stała i gawędziła trzymając w ręku otwarte piwo. Nie wiedziałam, jak się zachować, przecież to była moja nauczycielka, należał się jej szacunek. Ale zdałam sobie sprawę, że nieważne, kto jest po tej drugiej stronie lady, muszę dbać o porządek w moim sklepie. Powiedziałam jej: "Proszę pani, mam bardzo dużo pracy. Byłabym pani wdzięczna za opuszczenie sklepu". Wyszła.

Picie w sklepach i gadulstwo to chyba notoryczne nawyki klientów sklepów z alkoholem?
Żebyś wiedziała! Raz na tydzień pojawiał się tutaj mężczyzna, około 50-tki, kupował piwo, po czym wypijał je dwie ulice dalej i wracał do sklepu po następne. Z każdym kolejnym piwem spędzał przy ladzie coraz więcej czasu i opowiadał historie swojego życia, które zmieniały się co tydzień. Raz mówił o tym, jak był marynarzem i zwiedzał świat. Innym razem mówił, że jest emerytowanym oficerem i opowiadał o realiach życia w wojsku. Gdy widziałam go po raz ostatni, twierdził, że jest pilotem samolotów i snuł opowieści o życiu w chmurach. Jak się nudziłam, to czasem go słuchałam. Denerwowało mnie tylko, że swoje opowieści przerywał dziwacznymi komplementami w moją stronę. Mówił na przykład, że mam piękne stopy albo pytał, czy może mnie powąchać.

Nie obawiałaś się go?
Nie, to był niegroźny gawędziarz. Myślę, że do tego bardzo smutny i samotny.

Czy kiedykolwiek bałaś się klienta?
Raz było niebezpiecznie. Przed moim sklepem trwał remont drogi, nie słyszałam, co dzieje się na zewnątrz, a tam rozgrywał się prawdziwy dramat. Gdy klient wychodził, napadła go grupa facetów. Podnieśli z ziemi leżącą luzem kostkę brukową i walnęli go w głowę. Zabrali mu buty i telefon. Jeden z przechodniów zareagował i rzucił się z gazem pieprzowym na złodziei. Doszło do szarpaniny i wszyscy się rozbiegli. Mój klient nie zawiadomił policji, bo był pijany. Przestraszył się i uciekł do domu. Dwa tygodnie później przyszedł do mojego sklepu ten mężczyzna, który wtedy zareagował. Pech chciał, że w tym samym momencie do sklepu weszła grupa złodziei. Z mojej perspektywy wyglądało to tak, że nagle trzech facetów bez powodu rzuca się na jednego z klientów i zaczyna go bić. Byłam zszokowana, ale zadziałałam natychmiast.

Co zrobiłaś?
Miałam ochronę na telefon i gaz pieprzowy, ale zanim w ogóle pomyślałam, żeby go użyć, wyskoczyłam zza lady i zaczęłam ich rozdzielać. Razem z moim klientem wyrzuciliśmy tych facetów ze sklepu i zamknęliśmy się w środku. Dopiero wtedy wezwałam ochronę.

Nie bałaś się rzucić między bijących się facetów?
Ta praca uczy odwagi i stanowczości. Wtedy myślałam tylko tym, że jestem kierownikiem i moim obowiązkiem jest zapewnienie klientom bezpieczeństwa. Co pomyślą ludzie, jeśli będę miała gdzieś, to co wyprawia się w moim sklepie?

To był jedyny raz, gdy doszło do awantury?
Była jeszcze jedna groźna sytuacja. Do sklepu wszedł chłopak, który wyglądał bardzo… kobieco. Wyraz twarzy i ubranie sprawiały, ze naprawdę rzucał się w oczy. W kolejce stał też rosły dresiarz. Patrzył na niego z nienawiścią i w pewnym momencie złapał go za chabety i przycisnął do jednej z lodówek. Wtedy też długo nie myślałam, wyszłam zza lady i najbardziej stanowczym tonem jakim mogłam, powiedziałam: "Proszę w tym momencie się uspokoić lub wyjść ze sklepu". O dziwo, posłuchał. Ustawił się grzecznie w kolejce, zrobił zakupy i wyszedł. Wtedy zdałam sobie sprawę, że stanowość rzeczywiście działa.

Ta praca chyba bardzo cię utwardziła?
Bardzo! Myślę, że wcześniej w wielu sytuacjach nie wiedziałabym jak się zachować. A dziś reaguję natychmiast. Przypominam sobie na przykład, jak zachowałam się wobec pewnego Ukraińca. Przyszedł i zaproponował mi seks. Zapytał: "Pójdziesz się j..ać?". Chciałam zachować resztki dobrego wychowania, przecież do klientów trzeba grzecznie, więc powiedziałam: "Proszę pana, proszę natychmiast opuścić sklep". On na to kręci głową: "Ja nie panimaju! Ja nie panimaju!”". No to się wściekłam. "A wy...rdalać to już panimaju?". Zrozumiał i wyszedł.

Widzę, że potrafiłaś sobie radzić ze zboczeńcami. A jak radziłaś sobie z nieletnimi kombinatorami?
Kombinatorzy przychodzili cały czas, ale jak sprzedajesz w sklepie monopolowym, natychmiast uczysz się rozpoznawać, ile kto ma lat. Jak maszyna. Nie musiałam prosić o dowód, bo wiedziałam. Ale tu cię zaskoczę i powiem, że wcale nie byłam dla nich ostra! Pamiętałam ze swojej młodości, że ekspedjentki, od których próbowało się kupić alkohol bez dowodu, były często bardzo niemiłe. Moi znajomi nie pozostawali im dłużni i odpyskiwali jakieś wstrętne rzeczy. Dlatego ja postanowiłam być zawsze miła. Przychodził dzieciak, chciał kupić piwo, mówiłam: "Niestety, nie mogę ci sprzedać. Zapraszam, jak skończysz 18 lat".

Nie awanturowali się?
Nie. Robili maślane oczy i pytali, czy na pewno się nie uda. Odpowiadałam, że nie, a oni uśmiechali się i wychodzili.

Zaczepki, awantury, bijatyki. Powiem szczerze, brzmi hardcorowo. Pamiętasz sytuację, która najbardziej tobą wstrząsnęła?
Dostaliśmy zamówienie na dowóz alkoholu kilka ulic dalej. Mój mąż wsiadł w samochód i dowiózł litrową wódkę do klienta. Jakoś tak się stało, że litrówka była droższa, niż dwie połówki i facet się zdenerwował. Zaczął wyrzucać mężowi, że jest oszustem i że go okrada. Mój mąż nie wchodził w dyskusje, wziął pieniądze i poszedł z powrotem do samochodu. Nagle ktoś zapukał w szybę. Wyobraź sobie, że ten mężczyzna o pierwszej w nocy wysłał swojego synka, żeby się z nami kłócił. Widzisz 5-latka, który krzyczy: "Jesteście oszustami i chcieliście okraść mojego tatę. Bardzo nieładnie!" i przestajesz wierzyć w ludzi. Wyobrażasz sobie, jaka tam się działa patologia? Mąż powiedział dziecku, żeby poszło spać.

Zawiadomiliście policję?
Nie. Zapisaliśmy sobie ten adres, żeby więcej na niego nie dowodzić. Nie chcieliśmy przykładać ręki do takich rzeczy.

Czy twoja praca w jakiś sposób wpłynęła osobiście na ciebie?
Wpłynęła! Nauczyłam się być asertywną i twardą osobą, gdy wymaga tego sytuacja. Nauczyłam się też, że nie ma nic ważniejszego niż bezpieczeństwo moje i ludzi, za których odpowiadam, czyli klientów. Nauczyłam się przestrzegać zasad bezpieczeństwa - korzystać z okienka po 22 i regularnie sprawdzać monitoring. Ale przede wszystkim nauczyłam się, że świat zza lady sklepu monopolowego wygląda zupełnie inaczej. Że ludzie piją więcej, niż myślałam i że wolę w tym nie uczestniczyć.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
alkoholsklepmłodzież