Blisko ludziPrzyjaźń po rozwodzie. Czy to jest w ogóle możliwe?

Przyjaźń po rozwodzie. Czy to jest w ogóle możliwe?

Przyjaźń po rozwodzie. Czy to jest w ogóle możliwe?
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
16.05.2020 17:49, aktualizacja: 16.05.2020 19:32

Zamiast niechęci i wzajemnych pretensji, łączą ich dobre relacje, wzajemny szacunek i przekonanie, że mogą na siebie liczyć. Choć mało kto tak potrafi, oni zachowali przyjazne stosunki mimo rozstania i rozwodu. Oto historia dwóch par, które udowodniły, że przyjaźń po rozstaniu jest możliwa.

To jest mój przyszły mąż

Poznali się w autobusie z Krakowa do Londynu. Marta, 21-latka, studiowała wtedy architekturę, Marcin, 26-latek, robił doktorat na wydziale mechanicznym Politechniki Krakowskiej. Ona była gotowa porzucić studia, które ją rozczarowały, i zostać na rok w Anglii, on chciał po raz kolejny dorobić do doktoranckiego stypendium. - Pierwszy raz w życiu przydarzyło mi się coś takiego, że wsiadając do autokaru spojrzałam na jednego z pasażerów i pomyślałam: to jest mój przyszły mąż - opowiada Marta, 43-latka, która zrezygnowała z bycia architektem i chciała związać się z branżą beauty. Od wielu lat pomaga tworzyć wizerunek klientkom Chanel w Londynie.

- Podróżowałam do stolicy Anglii z kolegą, ale wyglądało, jakbym jechała z moim facetem. Przez całą, trwającą 26 godzin podróż, opowiadałam donośnym głosem nowo poznanym dziewczynom, że mój towarzysz to tylko znajomy - dodaje ze śmiechem. - Chodziło mi tak naprawdę o to, żeby przystojniak, który wpadł mi w oko, wiedział, że jestem wolna!

Okazało się, że wiadomość do Marcina dotarła, bo gdy żegnali się po przyjeździe na londyńską stację Victoria, wsunął Marcie karteczkę z numerem telefonu. Zadzwoniła po tygodniu, umówili się na randkę. - Mieliśmy spotkać się na stacji Paddington, ale ponieważ wtedy nie znałam miasta, zabłądziłam i spóźniłam się aż godzinę - wspomina Marta. - Marcin mimo to czekał. Już wtedy zrozumiałam, że jest on niezwykłym i dobrym człowiekiem.

Poszli na piwo i od tego wieczora byli już nierozłączni. Marta przeprowadziła się do Marcina, a tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego wrócili do Krakowa. Ślub wzięli w czerwcu 2000 roku. Ich małżeństwo trwało 8,5 roku.

Wakacyjna miłość

- Nasi znajomi i przyjaciele mówili, że jesteśmy fantastyczną parą - wspomina Marta. - Moim zdaniem przede wszystkim byliśmy przyjaciółmi, ludźmi, którzy nie tylko się kochają, ale także bardzo lubią. Wiedliśmy wygodne i dostatnie życie, ale początkiem końca naszego związku było ogromne zaangażowanie Marcina w pracę. Poświęcał jej potwornie dużo czasu. Zdarzało się, że dzwonił o pierwszej w nocy przepraszając, że nie ma go w domu, ale musi jeszcze zostać w biurze. Nigdy nie było wiadomo, czy pójdzie ze mną na przyjęcie, umówioną kolację, czy wyjedzie na wakacje. Urlop planowaliśmy dla trzech osób - mój tata jeździł z nami na wypadek, gdyby okazało się w ostatniej chwili, że Marcin musi się spakować nie na wakacje, ale by zdążyć na poranny samolot do USA, gdzie spędzał miesiąc. Strasznie mnie to irytowało. I nie ma co ukrywać, że przez jego pracoholizm poważnie ucierpiało nasze życie intymne.

W tym drugim Marta zakochała się w czasie wakacji, które spędzała w Egipcie z przyjaciółką. Poznała go na plaży i mimo że wtedy między nimi do niczego nie doszło, postanowiła wrócić do Hurghady, by lepiej go poznać. O wszystkim powiedziała mężowi. - Przyjął to na spokojnie, z posępnym zrozumieniem - opowiada Marta. - Powiedział: jeśli musisz to jedź i sprawdź, co cię tam czeka. I pojechałam.

Widmo poważnej choroby zmusiło Martę do powrotu do Polski i poddania się badaniom piersi oraz zabiegowi chirurgicznemu. To także skłoniło ją do formalnego uregulowania spraw osobistych. Postanowiła rozwieść się w Polsce i wyjść za mąż w Egipcie. - Gdyby nie pomoc Marcina, w ogóle nie byłoby to możliwe - wspomina Marta.

- Nie tylko opłacał moje leczenie, zapłacił za naszego wspólnego adwokata, który pomógł nam sprawnie uzyskać rozwód, to jeszcze bardzo wsparł mnie finansowo, gdy chciałam drugi raz wyjść za mąż. By wziąć ślub w Kairze, trzeba dostarczyć do urzędu setki zaświadczeń, a wydanie każdego wiąże się z wysokimi opłatami i koniecznością dawania łapówek. Mało kogo na to stać, mój obecny mąż też miał problemy z zebraniem odpowiedniej sumy. Wielu osobom zachowanie Marcina wydawałoby się dziwne, ludzie postrzegaliby go jako naiwniaka, a on jest po prostu dobrym i prawym człowiekiem. Zależało mu na moim szczęściu i dlatego mi bardzo pomógł. On zresztą pomaga każdemu, kto tego potrzebuje. Jest wspaniałą osobą.

Mimo że Marta i Marcin rozwiedli się w 2009 r., cały czas utrzymują kontakt. Jak podkreśla kobieta, nie dzwonią do siebie codziennie, ale podczas jej odwiedzin w Krakowie, idą na kolację lub piwo, gadają do późna w nocy i rozstając się, umawiają już na kolejne spotkanie. - Opowiadamy sobie, co u nas i naszych rodzin, wspominamy dawnych znajomych, dużo się śmiejemy. Możemy na siebie liczyć.

Miłość z telewizji

Aśka i Andrzej byli laureatami konkursu na reporterów jednej ze stacji telewizyjnych. Pierwszy raz zobaczyli się w studiu, w świetle reflektorów i kamer. Zaczęli do stażu w redakcji newsowej i szkoleń, więc całe dnie spędzali razem. Szybko stali się najlepszymi przyjaciółmi, mimo że ona miała wtedy chłopaka w Warszawie, a on dziewczynę w Gdańsku, skąd pochodził. Jednak nie umknęło uwadze nikogo ze znajomych, że Andrzej dla Aśki stracił głowę. Ona sama zorientowała się dość szybko, że z jego strony to coś więcej niż przyjaźń.

Najpierw zaczął psuć się jej związek z Markiem. Planowali ślub, ale nie wyglądali na zakochanych, coraz częściej się kłócili. Partner kobiety miał jej za złe, że za mało oszczędza, że prowadzi rozrzutny tryb życia. Sam kupował najtańszą pasztetową, żeby zaoszczędzić na samochód. Odeszła, bo nie chciała tak żyć. - Wtedy okazało się, że Andrzej też już od kilku miesięcy jest wolny. - Odszedł od swojej dziewczyny, ale nie powiedział mi o tym, bo nie chciał wywierać presji. Jeszcze przez jakiś czas udawaliśmy, że to tylko przyjaźń, ale po trzech miesiącach byliśmy parą.

Dziecko = życie do góry nogami

Aśka wspomina, że ich pierwsze trzy wspólne lata to był jeden z najlepszych okresów w jej życiu. - Oprócz pracy, poświęcaliśmy się podróżom i rozrywce - wspomina kobieta. - Było nam tak dobrze razem, że postanowiliśmy wziąć ślub. Miesiąc później okazało się, że jestem w ciąży. Bardzo się ucieszyłam, Andrzej chyba mniej.

Gdy urodziła się Maria, świat z wesołego i kolorowego zmienił się w trudny, szary i męczący. - Nikt nie uprzedza ludzi, że przyjście dziecka na świat wywróci ich życie do góry nogami - mówi z wyrzutem Aśka. - Nieprzespane noce, zastoje pokarmu, zapalenia piersi okładanych kapustą, kolki, płacz, zmęczenie, niewyspanie - to nas zaskoczyło i przytłoczyło kompletnie. Na dodatek Andrzej uważał, że zajmowanie się dzieckiem to moja rola. Przeniósł się do drugiego pokoju, bo mówił, że inaczej przysypia w pracy przy biurku. A ja zostałam sama z tym wszystkim. Nasze dawne życie zniknęło, a ja, dotychczas wesoła, energiczna i optymistycznie nastawiona do świata osoba, zapadałam się coraz bardziej w sobie.

Aśka dość szybko musiała wrócić do pracy, bo nie miała etatu, gdy rodziła córkę, więc nie mogła liczyć na urlop macierzyński. Marysią zajęła się babcia. Wtedy Andrzej niespodziewanie stracił pracę. - Gdy do problemów związanych z narodzinami dziecka dochodzą kłopoty finansowe, to koniec - wspomina Aśka. - Byłam jak samotna matka, która wszystko ma na głowie. On czuł się bezwartościowy siedząc całymi dniami w domu, miał poczucie uwięzienia w matni. A ja codziennie miałam coraz większe problemy, żeby wstać z łóżka.

Czasami lepiej się rozstać

Przyjaciółka zmusiła ją do wizyty u psycholożki. Parę miesięcy później poprosiła męża, żeby się wyprowadził. - Najpierw błagał, żebym dała mu jeszcze jedną szansę. Byłam nieugięta - wspomina Aśka. - Mimo że rozstanie było bardzo bolesne, szybko wróciliśmy do normalnych kontaktów, on odwiedzał Marysię. Wtedy gadaliśmy godzinami, o życiu, przyjaciołach, pracy. Znów staliśmy się przyjaciółmi.

Gdy emocje opadły, przeanalizowali ich wspólne życie i wyciągnęli wnioski, dlaczego im nie wyszło. - Teraz wiemy, że Andrzej nie powinien mieć dzieci i rodziny w tradycyjnym kształcie. Sam przyznaje, że jako ojciec jest kiepski i ta rola słabo mu wychodzi - opowiada Aśka. - Rutyna codziennego życia go zabija. Ja natomiast od niego oczekiwałam zaangażowania w sprawy, w które on angażować się nie chciał i nie umiał. Stosowałam różne sztuczki, żeby go wpędzić w poczucie winy, żeby go publicznie zawstydzić. Nie dziwię się, że oddalał się ode mnie. Lepiej, że się rozstaliśmy, czasami to mądrzejszy wybór. Mimo to przez te wszystkie lata wiele razy sobie pomagaliśmy, on mi finansowo, ja rekomendowałam go do nowej pracy. Wspieraliśmy się też psychicznie w trudnych chwilach.

Choć rozstali się kilkanaście lat temu, wciąż potrafią przegadać dwie godziny przez telefon. Gdy spotkają się na kawę, żeby omówić sprawy związane z Marysią, potem rozmawiają o sobie, planach, życiu. - Odkąd Andrzej ma stałą partnerkę, nasze stosunki niestety bardzo się rozluźniły - mówi z żalem w głosie Aśka. - Jego nowa dziewczyna jest zazdrosna i zaborcza, bardzo ją drażnią nasze relacje. Dla dobra tamtego związku, musieliśmy przestać kontaktować się w sprawach innych niż Marysia. Ale gdy dziewczyna Andrzeja wyjeżdża albo daje mu trochę luzu, dzwoni do mnie i plotkujemy. Zawsze możemy na siebie liczyć.

Dojrzałość i odpowiedzialność

- Dobre relacje z byłym partnerem zależą w znacznym stopniu od powodów, dla których doszło do rozstania, ale też sposobu, w jaki powiedzieli sobie do widzenia - uważa psycholożka Katarzyna Szymańska. - Jeśli jedna ze stron została zdradzona, czuje się skrzywdzona, niedoceniona, ma wiele pretensji, to o przyjaźń, czy choćby poprawne relacje będzie trudno. Na dobre stosunki stać te pary, które wspólnie biorą odpowiedzialność za nieudany związek, umieją krytycznie spojrzeć nie tylko na partnera, ale także na siebie - wyjaśnia.

To wymaga dojrzałości i wglądu w siebie. Warto jednak rozróżnić osoby, które po zakończeniu relacji miłosnej, małżeńskiej utrzymują kontakt i dobre relacje, od osób, które tak naprawdę tkwią w związku, który pozornie został zakończony. - Ta druga sytuacja może być szkodliwa dla jednego lub obojga partnerów, którzy zamiast zakończyć relację, tkwią w ukrytym łańcuchu zależności i powiązań emocjonalnych i psychicznych - zapewnia Szymańska.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także