Blisko ludziRadość z nieobecności. Czym jest JOMO?

Radość z nieobecności. Czym jest JOMO?

Być ciągle na bieżąco. W dobie social mediów i wiadomości płynących 24/7 to wymóg. Jedni w obawie, że coś ich ominie, są online non stop. Inni, odważnie i rebeliancko wyłączają telefony, usuwają konta na Instagramie czy Facebooku. Odzyskują spokój, lepiej śpią.

Radość z nieobecności. Czym jest JOMO?
Źródło zdjęć: © iStock.com
Aleksandra Kisiel

23.01.2020 | aktual.: 23.01.2020 16:32

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Żeby skontaktować się z Jackiem, muszę do niego zadzwonić. Wysyłanie wiadomości na Facebooku czy WhatsAppie, pisanie SMS-ów nic nie da. Jacek od pewnego czasu używa telefonu tylko do dzwonienia. I nie, Jacek nie jest pustelnikiem zaszytym gdzieś w Bieszczadach. Ma 31 lat, mieszka w Warszawie i jest dziennikarzem. Dlatego decyzja, żeby celowo i świadomie nie wiedzieć o wielu rzeczach, była zaskakująca dla jego otoczenia. I niezbędna, żeby uniknąć kolejnych ataków paniki.

FOMO w pełnej krasie

– To było dwa lata temu. W TVN24 poszedł materiał o neonazistach. To temat, którym się interesowałem. Co chwila mój telefon brzęczał, przychodziły kolejne powiadomienia, nowe informacje, wiadomości od znajomych, czy widziałem, co sądzę. I tak przez cały wieczór. Następnego dnia znowu. Gdy wracałem, kręciło mi się w głowie. Poczułem ścisk w klatce piersiowej. Byłem przekonany, że mam zawał. Nie mogłem złapać powietrza. Telefon brzęczał, dioda powiadomień mrugała. Nie byłem w stanie się ruszyć – wspomina Jacek.

Wtedy uznał, że to przemęczenie. Dawno nie był na urlopie, pracował nad ważnym reportażem. Po kilku tygodniach, gdy wracał z wyjazdu służbowego, w pociągu przeglądał relacje znajomych na Instagramie.

– X był na wakacjach na Bali z dużą grupą znajomych. Y robiła parapetówkę. Z wracał z wystawy w Zachęcie. Tyle rzeczy, które mnie ominęły! Znów zaczęło mnie cisnąć w klatce piersiowej. Zrobiło mi się gorąco. Był marzec, a ja otwierałem okna w pociągu. I to przekonanie, że zaraz umrę – po tym epizodzie Jacek poszedł do terapeutki. Dowiedział się, że ma ataki paniki.

– Długo przekonywałem samego siebie, że jeśli wyłączę telefon na 24 godziny, świat się nie zawali – opowiada. Jacek przyznaje, że dopiero po trzech miesiącach terapii przyznał się przed samym sobą, że lęk przed pominięciem (FOMO, ang. fear of missing out) jest źródłem jego problemów.

– Wmawiałem sobie, że w mojej pracy muszę być ciągle online, że muszę wiedzieć o wszystkim pierwszy. Byłem w ciągłej gotowości. W którąś sobotę wyłączyłem telefon na 24 h. Miałem objawy jak ludzie na głodzie. Nie mogłem zebrać myśli, nie miałem co zrobić z rękoma. Byłem kłębkiem nerwów. Naczytałem się, że takie odłączenie to radość i same plusy. Dla mnie to była droga przez mękę. Ale tego dnia zasnąłem o 22 i spałem do ósmej rano. Nie wiem, kiedy ostatnio tak miałem – Jacek opisuje swój "detoks" bez koloryzowania.

Rezygnuję dla dobra dziecka

Wielu moich znajomych pracujących w korporacjach, prowadzących własne firmy, marketingowców, influencerów, stara się, podobnie jak Jacek, raz na jakiś czas odłączać od sieci. Dla wielu powodem są właśnie problemy ze snem. Inni chcą dać dobry przykład swoim dzieciom.

Asia, managerka w dużej korporacji, nigdy nie była uzależniona od telefonu, nie "chorowała” na FOMO. Mimo to wprowadziła praktyki, które jeszcze bardziej ograniczają jej kontakt z wirtualnym światem, z natłokiem informacji. – Nie gapię się w ekran telefonu na godzinę przed snem, bo to utrudnia zasypianie. I nigdy nie bawię z moim synem z telefonem w ręku. Nie chcę, żeby nauczył się, że podczas interakcji z drugim człowiekiem, można jednocześnie korzystać z telefonu – mówi krótko.

Gdy Instagram to twoja praca…

Ewa Zakrzewska, modelka i influencerka, podobnie jak Jacek, poczuła przesyt mediami społecznościowymi. – Nie mogłam z nich całkowicie zrezygnować, bo to ważny element mojej pracy i źródło zarobku. Ale musiałam znaleźć równowagę – przyznaje.

Pierwszy krok Ewy? – Przestałam obserwować kogokolwiek na Insta, co oznaczało, że nie miałam co oglądać bez uruchomienia aplikacji. Nie robiłam relacji, zdjęcia wrzucałam raz na jakiś czas, żeby zupełnie nie stracić zasięgu i obserwatorów. Tak samo było na Facebooku. I tak przez miesiąc. Potrzebowałam tej przerwy, żeby przestać czuć presję, że muszę być zawsze online, zawsze dostępna, uśmiechnięta, dobrze ubrana.

Modelka musiała wrócić do korzystania z mediów społecznościowych i życia w sieci, bo to jej praca. Teraz robi to na zupełnie nowych zasadach. – Obserwuję tylko wybrane osoby. Na Instagram i Facebooka poświęcam może 10 minut dziennie. Od wymiany komentarzy bardziej cenię sobie prywatne wiadomości z prawdziwymi ludźmi. To daje więcej i mi, i im – mówi.

Metoda małych kroczków sprawdza się w życiu Ewy. Gdy jedzie na Mazury, do rodzinnego domu, telefon zostawia w aucie. Jej głowa odpoczywa. Nie boi się, że coś ją ominie, że coś przegapi.

Od czego zacząć?

Dla ludzi z pokolenia trzydziestolatków świadome odłączenie od internetu jest trudne. Słynne JOMO (ang. joy of missing out), czyli radość z tego, że coś nas omija, na początku ma niewiele wspólnego z radością. Kluczową kwestią jest uświadomienie sobie, że lęk przed pominięciem, słynne FOMO (ang. fear of missing out), faktycznie nas dotyczy. Idealnie byłoby, gdyby to olśnienie przyszło przed pierwszym atakiem paniki, jak to było u Jacka.

– Musimy przede wszystkim zauważyć, że pojawił się problem. Oraz to, że utrudnia nam on życie na tyle mocno, że chcemy coś z tym zrobić – mówi psycholog Monika Kotlarek i podkreśla, że przejście od FOMO do JOMO należy zacząć od ustalenia granic. Choć całkowite życie offline jest w dzisiejszych czasach niemożliwe, trzeba ustalić priorytety.

– Ustalmy sobie konkretny czas, zapiszmy go w kalendarzu i ustawmy przypomnienie, kiedy i gdzie mamy swój czas JOMO. Odkładamy telefon, wyłączamy laptopa i telewizor, idziemy do lasu na spacer, medytujemy, czytamy ulubiony thriller albo po prostu leniuchujemy, bo akurat mamy na to ochotę – radzi. Na początek wystarczy godzina. Potem ten czas można wydłużać albo robić cyfrowy detoks coraz częściej.

Druga rada, zwłaszcza dla tych, którzy pracują przy komputerze, to wypracowanie rutyny. Kotlarek sugeruje, żeby ustalić godziny, w których korzystamy z mediów społecznościowych. Po tym czasie wyłączamy powiadomienia. W końcu, jak podkreśla, powinniśmy się nauczyć, że nic nie jest tak ważne jak my sami.

A co zrobić, jeśli w miejscu, w którym pracujemy, przyjęło się, że telefony od szefa odbiera się non stop? – Ustalamy granice, bez agresji, bez wymuszania, ale stanowczo i konkretnie. I się ich trzymajmy. Jeśli pozwolimy sobie na ich złamanie i na to, by szef dzwonił do nas po 22.00, to już zawsze będzie się czuł usprawiedliwiony, by to robić – podpowiada psycholog i dodaje, że czwartym sposobem na radość z rezygnacji jest ruch.

Sport uprawiany tylko dla przyjemności ruszania swojego ciała, bez nastawienia na wynik, bez aplikacji mierzącej dystans, spalone kalorie. – To w ogóle nie musi być nic wyczynowego. Spacer to też ruch. Przejażdżka rowerem po dzieci do przedszkola też się liczy – przekonuje Monika Kotlarek. No i jadąc rowerem, raczej nie da się oglądać relacji na Instagramie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (37)