Dostają cynk nawet w środku nocy. Od razu podjeżdżają po jedzenie

- Po darmowe jedzenie przychodzą studenci, emeryci, osoby w średnim wieku. Na oko nie widać, czy są w kryzysie finansowym. To nie ma znaczenia - mówi Anna Bliźniakowska, ratowniczka z grupy Foodsharing Warszawa.

JadłodzielniaAnna w ciągu ostatniego pół roku uratowała ok. 700 kg jedzenia
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

Jest godzina 17, kiedy Anna Bliźniakowska z Warszawy wraca z pracy do domu. Parzy herbatę, odpoczywa i szykuje się, by o 18 wsiąść do auta, podjechać do trzech sklepów i... uratować produkty spożywcze, żeby nie trafiły na śmietnik.

- Jestem jedną z 254 wolontariuszy - ratowników z grupy Foodsharing Warszawa. Część z nas ma swoje punkty – sklepy spożywcze, warzywniaki, restauracje, firmy cateringowe, którymi się opiekuje. Czyli odbiera lub pilnuje, żeby ktoś odebrał produkty, które się nie sprzedały, a zbliża się data ich przydatności do spożycia – tłumaczy, dojeżdżając do pierwszego ze sklepów, z których ma odbiór.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Halo Polacy". Spróbowali polskiego jedzenia. "Zakochali się w nim zupełnie"

"Odbieram jedzenie ze sklepów i zawożę do jadłodzielni"

Wysiada z samochodu, bierze charakterystyczną dla ratowników dużą, niebieską torbę z Ikei. Na zapleczu czeka na nią pracownik sklepu. W ustalonym miejscu stoją kartony z warzywami – jest trochę pomidorów ogórków, sałaty, kalafior, ziemniaki i jabłka.

- To rzeczy, których nikt już nie kocha – a to mają jakąś plamkę, a to są przygniecione, czy lekko obite, ale nie spleśniałe ani zgniłe. Można je jeszcze śmiało jeść – mówi Anna, pakując kartony do torby i zanosząc do bagażnika.

I rusza do malutkiego sklepu w pobliżu. Tam czekają na nią na zapleczu hermetycznie pakowane kanapki i bułki. W kolejnym punkcie, tym razem w warzywniaku, miks warzyw i owoców stoi w kartonie w umówionym miejscu na zewnątrz.

- To są produkty, które nie sprzedały się za połowę ceny, ale jeszcze się nie przeterminowały. Czasem jeżdżę też do piekarni. Jest nieco dalej, więc nie umawiam się na odbiór tego samego dnia, co w tych sklepach, bo mogłabym się nie wyrobić – wyjaśnia.

Wszystkie te punkty są na Ursynowie, blisko siebie i miejsca, gdzie mieszka Anna. Chodzi o to, żeby było ekonomicznie i ekologicznie. Ratownicy działają charytatywnie. Sami płacą za benzynę. Z drugiej strony, jedzenie ratuje się m.in. w trosce o środowisko, nie miałoby więc sensu zanieczyszczanie go spalinami, jadąc autem na drugi koniec miasta. Dlatego latem Anna jeździ po jedzenie rowerem i pakuje je do sakw albo chodzi na piechotę z wózkiem.

- Każdy z nas ma dostęp do specjalnej aplikacji, w której są punkty odbiorów. Wpisujemy, gdzie i kiedy będziemy. Jeśli np. mam jakąś sprawę w Śródmieściu lub Piasecznie, mogę przy okazji odebrać jedzenie w którymś z tamtejszych punktów. Tak jak każdy, może wpisać się na odbiór w punktach, którymi ja się opiekuję. Czasem, kiedy w moich punktach jest tzw. okienko, czyli nikt się nie wpisał, a ja też nie mogę podjechać, piszę na naszej grupie na Facebooku prośbę, żeby ktoś to zrobił - opowiada.

- To bardzo ważne, żeby odebrać żywność w umówionym wcześniej terminie. Pracownicy sklepu odkładają produkty, zamiast je wyrzucić, właściciele i kierownicy sklepu obdarzają nas zaufaniem, że się nie zmarnuje. Nie możemy zawieść. To wszystko odbywa się legalnie, żadne przepisy nie zakazują przekazywania produktów spożywczych prywatnym osobom - wyjaśnia, podjeżdżając pod jadłodzielnię przy ul. KEN. Obok stoi grupka ludzi. Anna wychodzi z samochodu i sprawdza, czy jest miejsce na półkach.

Anna Bliźniakowska ratuje jedzenie
Anna Bliźniakowska ratuje jedzenie © Archiwum prywatne

- Szkoda, że nikt z państwa nie wytarł półki – mówi. Jak potem wyjaśnia, nie chodzi jej o strofowanie ludzi, ale o to, żeby ich uczyć, że to wspólne miejsce, o które każdy powinien dbać. Bierze leżącą obok ściereczkę i wyciera rozlaną zupę, którą ktoś wcześniej przyniósł. Po wszystkim układa na półkach warzywa, owoce, pieczywo. Kiedy kończy, wracamy do rozmowy.

- Dawniej zostawiałam jedzenie i dopiero po jakimś czasie ktoś pojawiał się w jadłodzielni. Teraz od razu jest sporo chętnych. Wiedzą mniej więcej, o której zjawiają się ratownicy, więc czekają na ich przyjazd. Wzajemnie się pilnują, żeby rozdzielić jedzenie w miarę po równo. Przychodzą studenci, emeryci, osoby w średnim wieku. Na oko nie widać, czy są w kryzysie finansowym. To nie ma znaczenia. Jadłodzielnie nie działają jak instytucje czy organizacje pomocowe. Zostały utworzone po to, by nie wyrzucać jedzenia. Może wziąć je sobie stąd każdy – tłumaczy Anna i dodaje, że pierwszą jadłodzielnię w Warszawie założyły Karolina Hansen i Agnieszka Bielska. Dziś jest ich około 50.

Jedzenie może w nich zostawić każdy, kto nie chce, żeby się zmarnowało. Musi jednak przestrzegać pewnych zasad, które zwykle są przy jadłodzielniach opisane. Nie można przynosić m.in. nadgniłych rzeczy, surowego mięsa, dań z surowymi jajami czy niepasteryzowanym mlekiem.

Anna zwykle zostawia jedzenie w jadłodzielni przy ul. KEN.

Po odbiór dań z imprez jeżdżą w środku nocy

Jak to się stało, że została ratowniczką?

- Kilka lat temu na bazarku, na którym robię zakupy, pojawili się młodzi ludzie. Chodzili od stoiska do stoiska i pytali, czy mogliby dostać warzywa, które się nie sprzedały. Okazało, że to członkowie grupy Foodsharing Warszawa. Zainteresowałam się tym, co robią i do nich dołączyłam. Nie jesteśmy żadną organizacją ani fundacją. Nasze działania opierają się na wolontariacie. Ideą jest doprowadzanie do tego, żeby ograniczać wyrzucanie jedzenia na każdym etapie - od produkcji, przez dystrybucję, po sprzedawców i konsumentów, czyli wszystkich ludzi – mówi Anna.

Ratownicy odbierają więc jedzenie ze sklepów spożywczych, piekarni, restauracji, firm cateringowych i z różnych imprez. - Ja muszę wstać do pracy o godzinie 5.30, więc nie ratuję żywności w nocy, ale są ludzie, którzy to robią. W aplikacji, w której zapisujemy się na odbiory, pojawia się np. informacja, że o 2 nad ranem będzie odbiór jedzenia po bankiecie. Zgłaszają się więc ci, którzy chcą i mogą tam pojechać, by przekazać rzeczy do jadłodzielni. Mnie zdarzało się odbierać jedzenie z jakichś imprez firmowych organizowanych w ciągu dnia. Kiedyś uratowałam jednorazowo 200 kg jakichś sałatek i przekąsek – mówi Anna.

Jadłodzielnia
Jadłodzielnia © Archiwum prywatne

Ratownicy mają specjalne pojemniki na dania z takich imprez. Anna wydzieliła sobie nawet specjalną szafkę w kuchni, w której je trzyma. Wkłada tam m.in. puste słoiki, które są przydatne w takich sytuacjach.

- Jedzenie po imprezach często przywozimy do domu i porcjujemy, żeby jak najwięcej osób mogło skorzystać. Opisujemy, co jest w pojemnikach, np. "zupa brokułowa" czy "gulasz vege". Ja nawet wożę w samochodzie długopis, plaster, nożyczki, które się przydają, jeśli niespodziewanie trzeba byłoby opisać jakieś danie zostawione w jadłodzielni - mówi.

Anna zapewnia, że nie ma takich dni, kiedy by jej się nie chciało ratować jedzenia.

- Ja mam potrzebę działania, jestem społecznikiem. Foodsharing mnie napędza. Lubię o tym opowiadać. Zdarza się nawet, że przetwarzam jakieś warzywa czy owoce. Latem uratowałam np. bardzo dojrzałe pomidory. Bałam się, że nikt ich nie będzie chciał, a były jeszcze dobre. Zrobiłam więc przecier, wlałam do słoików, zawekowałam i zaniosłam do jadłodzielni. Innym razem ugotowałam zupą pomidorową – opowiada.

Dodaje, że część uratowanego jedzenia wolontariusze z grupy Foodsharing Warszawa rozdają na piknikach, imprezach miejskich i dzielnicowych, na których mają swoje stoiska. Przygotowują śniadania w domach kultury i innych miejscach. Organizują różne akcje promocyjne, udzielają się w debatach, promując niemarnowanie i ratowanie jedzenia. Mają się czym chwalić, bo rocznie ratują ponad 170 ton żywności. Sama Anna w ciągu ostatniego pół roku uratowała około 700 kg jedzenia.

Na całym świecie rocznie marnuje się 1,3 mld ton żywności nadającej się do spożycia, a w Polsce 5 mln ton – to tak jakby każdy Polak wyrzucał w ciągu roku 126 kg jedzenia.

Edyta Urbaniak dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie

Wysmarkuj kostki przed wyjściem do lasu. Kleszcze nawet się nie zbliżą
Wysmarkuj kostki przed wyjściem do lasu. Kleszcze nawet się nie zbliżą
Co daje obrzezanie? Lekarze wymieniają korzyści
Co daje obrzezanie? Lekarze wymieniają korzyści
Wskoczyła w bikini. Aż trudno oderwać od niej wzrok
Wskoczyła w bikini. Aż trudno oderwać od niej wzrok
Ma trudny okres za sobą? "Zaczynam oddychać pełną piersią"
Ma trudny okres za sobą? "Zaczynam oddychać pełną piersią"
Najgorszy owoc dla psów. Pod żadnym pozorem mu go nie podawaj
Najgorszy owoc dla psów. Pod żadnym pozorem mu go nie podawaj
"Było u mnie naprawdę krucho". Musiał zastawiać kolejne przedmioty
"Było u mnie naprawdę krucho". Musiał zastawiać kolejne przedmioty
Miał ją zdradzać z koleżanką z planu. Tak zachował się po rozstaniu
Miał ją zdradzać z koleżanką z planu. Tak zachował się po rozstaniu
Zrób to we wrześniu. Wiosną chwastów będzie mniej
Zrób to we wrześniu. Wiosną chwastów będzie mniej
Już mogą wchodzić do domów. To dlatego lepiej ich nie zabijać
Już mogą wchodzić do domów. To dlatego lepiej ich nie zabijać
Ten trik robi furorę w sieci. Sprawdziłam, czy naprawdę działa
Ten trik robi furorę w sieci. Sprawdziłam, czy naprawdę działa
Wsyp dwie łyżki do toalety. Po 15 minutach wyżre cały brud
Wsyp dwie łyżki do toalety. Po 15 minutach wyżre cały brud
"Tata miał rację". Młynarska zabrała głos po zestrzeleniu dronów
"Tata miał rację". Młynarska zabrała głos po zestrzeleniu dronów