Prof. Izdebski: Przeciętny polski katolik to taki, który jak wchodzi do łóżka, to seks idzie w swoją stronę, a religia w swoją
– Badania jednoznacznie wskazują, że większość ludzi zaczyna współżycie jeszcze przed ślubem. Kiedyś nikogo to nie dziwiło, że panna młoda szła przed ołtarz w ciąży. Dziś liczba godzin religii w szkole nie przekłada się jednak na podejście do tematu czystości przedmałżeńskiej i życia seksualnego – mówi w rozmowie z WP Kobieta prof. Zbigniew Izdebski.
30.04.2021 14:08
Anna Podlaska, WP Kobieta: Jako jeden z pierwszych grzechów przeciwko seksualności wymienia pan w książce religię.
Prof. Zbigniew Izdebski, seksuolog, autor książek, w tym najnowszej "7 grzechów przeciwko seksualności": Wielu polskich katolików myśli, że nasza religia blokuje seksualność. Wydaje im się, że wiele rzeczy jest w seksie, nawet małżeńskim, zabronione. To nie jest do końca prawda. Rygoryzm często wprowadzają księża, polski Kościół.
Przyjaciółka nie dostała rozgrzeszenia, bo mieszkała z narzeczonym. Dostała radę, aby spać np. na leżance w przedpokoju, jeśli nie stać jej na wynajęcie swojego własnego mieszkania. Choć dziś jest dorosłą kobietą, ma ciarki na wspomnienie o tamtej spowiedzi.
Kościół, choć nie ma wiedzy, obsesyjnie zajmuje się sferą seksualności człowieka. Zastanawiam się dlaczego? Moje badania jednoznacznie wskazują, że większość ludzi zaczyna współżycie jeszcze przed ślubem. Kiedyś nikogo to nie dziwiło, że panna młoda szła przed ołtarz w ciąży. Ksiądz udzielał błogosławieństwa.
Aktualnie liczba godzin religii w szkole nie przekłada się jednak na podejście do tematu czystości przedmałżeńskiej i życia seksualnego. Przeciętny polski katolik to taki, który jak wchodzi do łóżka, to seks idzie w swoją stronę, a religia w swoją. Jednocześnie chcę podkreślić, że są osoby głęboko wierzące, dla których kwestia religijności jest rzeczą niezbywalnie ważną. Do tego odnoszę się z szacunkiem.
Barierą do czerpania z seksualności jest kwestia granic, które sami sobie stawiamy, wyznacza je często wstyd.
W książce wspominam o dr Michalinie Wisłockiej, z którą byłem zaprzyjaźniony. Była katoliczką, ale przeszła na ewangelicyzm, mając poczucie, że ta religia pozytywniej patrzy na seksualność człowieka.
My w Polsce chcemy wszystko czynić w sposób jeszcze bardziej rygorystyczny, niż to jest dozwolone. Nigdzie nie jest powiedziane, że nie można przeżywać radości z życia seksualnego nawet w życiu małżeńskim. Mam wrażenie, że nasza koncepcja wychowania do płciowości jest w pewnym sensie koncepcją do wychowania we wstydliwości, że pewnych rzeczy nie wypada. Dominuje też stereotypowe podejście, że mężczyznom więcej można niż kobietom. Nasza wiedza religijna, jako Polaków, jest mała. Mamy tradycyjny sposób myślenia o religii. Dlatego ośmielę się powiedzieć, że poddajemy się manipulacji Kościoła.
Wiele młodych osób reprezentuje bardzo skrajne podejście do seksualności.
Aktualnie jest pewna grupa ludzi na tym etapie życia, którzy rygorystycznie podchodzą do tego tematu. Czasami jest to wynik osób poznanych na swojej życiowej drodze. Jednak jak się oczekuje tolerancji i akceptacji, to nie ma się prawa oceniać wyborów innych. Mam wrażenie, że nasze społeczeństwo nie nauczyło się jeszcze rozmawiać o seksualności i o dylematach moralnych. Nie ma szansy na to na lekcjach religii. Ci księża i katecheci, którzy są otwarci na dyskusję, często przywoływani są do porządku.
Grzechem jest też stosowanie antykoncepcji. Mam znajomą, która przy każdej spowiedzi prosi o rozgrzeszenie, ponieważ stosuje terapię hormonalną.
Mam również pacjentki, które są odpytywane przez księży w tym temacie. Są też tacy duchowni, którzy w ogóle go nie podejmują i tacy, którzy tego nie komentują. To pokazuje różne podejścia. Tak samo, jak kobiety wybierają różnych ginekologów na swoich lekarzy, powinny też wybierać swoich spowiedników. Może warto rozmawiać z osobami otwartymi na dialog, tacy księża w Polsce są.
Zobacz także
Czy w czasie pandemii w Polsce nastąpiło jakieś tąpnięcie jeżeli chodzi o stosowanie antykoncepcji?
Tabletki antykoncepcyjne są w Polsce stosowane na poziomie 27-32 proc. W czasie pandemii stosowanie tabletek antykoncepcyjnych spadło do 27 proc. Stosunek przerywany wynosił 18 proc. w 2017 roku, a w czasie pandemii z tej formy zapobiegania ciąży, którą trudno nazwać antykoncepcją, korzystało 29 proc. osób.
W normalnych badaniach dotyczących zdrowia seksualnego nie powinniśmy jednak pytać o stosunek przerywany jako metodę antykoncepcyjną. Ta metoda to domena Polski. Za granicą eksperci się dziwią, że jest w Polsce tak powszechna.
Nie tylko to dziwi. Wiele mitów narosło również wokół tabletki antykoncepcyjnej po stosunku.
Stosuje ją 1 proc. Polaków. Kiedy w czasie poprzednich rządów ta tabletka została wprowadzona do sprzedaży bez recepty, to było, obok in vitro, jedno z nielicznych działań na rzecz kobiet, które dotyczyło zdrowia reprodukcyjnego. Rząd prawicowy tabletkę jednak zlikwidował jako lek bez recepty, argumentując, żeby nie przyjmowały jej zbyt młode kobiety i nastolatki. Czy one to przyjmują? Tak, ale jak wynika z moich badań, największą grupą, która tych tabletek używa, są kobiety między 30. a 40. rokiem życia. Ich częstotliwość współżycia jest największa i są to kobiety w takiej fazie życia, w której najczęściej mają stałego partnera.
Proszę mi jednak nie wmawiać, że zlikwidowanie tabletki "dzień po" jest w imię zdrowia nastolatek. One ją stosują, ale nie tak, jak nam się to stara wmówić. Mówienie nieprawdy jest również przykładem grzechu przeciwko seksualności. Jeżeli społeczeństwo nie zna badań i rzeczywistości, to da się podpuścić, że młode dziewczyny jedzą tabletki jak witaminę C.
Jako seksuolog uważa pan, że młode kobiety powinny mieć dostęp do antykoncepcji awaryjnej?
Ludzie, którzy nie mają ustabilizowanego życia seksualnego, powinni nosić prezerwatywy. Kobieta, która ma w torebce wszystko, co można mieć, powinna też mieć tabletkę "dzień po" i prezerwatywę, na przyszłość. To też jest forma dojrzałości i odpowiedzialności.
Jest wielu rodziców, którzy wymagają tego od swoich dzieci. To nie jest gest zachęcający do rozpoczęcia życia seksualnego. To jest kategoria odpowiedzialności, jako rodzica, za zdrowie nastolatków. Najczęściej jest przecież tak, że nastoletnie dzieci, rozpoczynające życie seksualne, nie zapytają: "mamo, tato, czy ja mogę". Większość inicjacji odbywa się bez wiedzy i zgody rodziców. Często jednak rodzice nie potrafią rozmawiać z dzieckiem o seksualności, nie mają tej swobody psychologicznej.