Rolnik nie ukrywa oburzenia. "Czy oni nie mają wyobraźni?"

Rolnik nie ukrywa oburzenia. "Czy oni nie mają wyobraźni?"

Sprzedawali z samochodu wyroby garmażeryjne własnej produkcji
Sprzedawali z samochodu wyroby garmażeryjne własnej produkcji
Źródło zdjęć: © East News | MAREK KUDELSKI
Agnieszka Woźniak
21.02.2024 06:00

Służby prowadzą czynności ws. śmierci 54-latka, który zmarł po zjedzeniu galarety kupionej na targowisku w Nowej Dębie na Podkarpaciu. Podejrzane małżeństwo spod Mielca czeka na przesłuchanie. - Jako rolnik mam żal do osób, które dopuściły się tak rażących zaniedbań - mówi WP Henryk Dankowiakowski, dyrektor Małopolskiej Izby Rolniczej.

W sobotę w szpitalu zmarł 54-letni obywatel Ukrainy Jurij N. Mężczyzna zjadł galaretę wieprzową kupioną w okolicach targowiska w Nowej Dębie. Domowymi wyrobami sprzedawanymi z samochodu zatruły się także dwie starsze kobiety, które trafiły do szpitala z ostrymi objawami.

Produkty te wyrabiało małżeństwo spod Mielca: 55-letnia Regina S. i 56-letni Wiesław S. Hodowali trzodę chlewną dla podreperowania domowego budżetu, a następnie sprzedawali wędliny z samochodu na terenie Nowej Dęby.

Para usłyszała zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Podejrzani przyznali się do zarzucanego im czynu i odmówili składania wyjaśnień.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mięso z szarej strefy

Jedna z kobiet mieszkająca w okolicy Nowej Dęby mówi nam, że kojarzy małżeństwo, od którego mięso miał kupić 54-letni Ukrainiec. Woli pozostać anonimowa. - Przyjeżdżali na targ w Nowej Dębie od czterech lat - relacjonuje w rozmowie z Wirtualną Polską.

Zawsze ustawiali się trochę z boku, poza targowiskiem. Sprzedawali towar bezpośrednio z takiego małego busika. Nikt nie wie, w jakich warunkach oni to przygotowywali. Nie widziałam tam żadnej lodówki. Nie wiadomo, jak to mięso oczyszczali.

Mieszkanka podkreśla jednak, że sprzedający nie narzekali na brak chętnych. - Często ustawiały się do nich kolejki. Ludzie myślą, że jak jest swojskie, to i lepsze. Nikt w takiej sytuacji nie myśli, by pytać o pozwolenia albo dokumenty.

Małżeństwo nie uiszczało też opłaty. Ta pobierana jest od wszystkich sprzedawców, którzy korzystają z targowiska w Nowej Dębie, o czym informuje Wirtualną Polskę Powszechna Spółdzielnia Spożywców "Społem", do której należy teren.

"Oszczędzają na wszystkim, co się da"

Obwoźni, niezarejestrowani sprzedawcy wędlin to spory problem. Szacuje się, że udział szarej strefy w rynku mięsa stanowi między 20 a 30 proc. Zgodnie z prawem wszyscy, którzy chcą sprzedawać żywność pochodzącą z domowej produkcji, muszą skontaktować się z najbliższą powiatową stacją sanitarno-epidemiologiczną, a następnie złożyć wniosek o wpis do rejestru zakładów. Niestety niektórzy wybierają drogę na skróty i tym samym uchylają się od regularnych kontroli. To frustruje uczciwych sprzedawców.

- Łatwo ich rozpoznać, bo zazwyczaj oszczędzają na wszystkim, co się da - mówi o sprzedawcach mięsa z szarej strefy rolnik Henryk, który na co dzień handluje na jednym z krakowskich targowisk.

Ustawiają się gdzieś w bocznych uliczkach, a żywność rozkładają na kocu, w skrzyniach lub podają prosto z przyczepy. Kuszą ludzi atrakcyjną ceną albo napisami 'swojskie' i 'domowe'. Często zmieniają miejsce, jeżdżą od jarmarku do jarmarku, przez co kontrolerom trudno ich namierzyć. I wszystko gra do pierwszego zatrucia. Czy oni nie mają wyobraźni?

Podkreśla, że zjawisko mocno go irytuje. - Już mnie dzisiaj pytano, czy moje mięso jest świeże. A handluję tutaj 20 lat i nie mógłbym przecież pozwolić sobie na wpadkę - zaznacza. - Ludzie wpadli w panikę, ale trochę im się nie dziwię.

Ocenia pracę Sanepidu. "Nigdy ich nie widziałem"

- Oczywiście, że jako rolnik mam żal do osób, które dopuściły się tak rażących zaniedbań w kwestii sprzedaży mięsa. Konsekwencje okazały się tragiczne. Ta sytuacja oddziałuje na nas wszystkich, również ogromnej rzeszy tych, którzy robią to zgodnie z prawem i przestrzegają szczegółowych restrykcji - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Henryk Dankowiakowski, dyrektor Małopolskiej Izby Rolniczej. - Prawo jest bardzo precyzyjne w tym zakresie. Każdy rolnik wie, jakie obowiązki musi spełnić - dodaje.

- Niestety, w każdej działalności znajdzie się grupa osób łamiących prawo. Takie sytuacje zdarzały się nie tylko wśród rolników, ale i u dużych gigantów - czy w sieci zakładów mięsnych - zauważa Dankowiakowski.

Jest zdania, że nad procesem wyrobu i sprzedaży mięsa powinna cały czas czuwać Inspekcja Weterynaryjna i Sanepid. Jak twierdzi - rzeczywistość jest inna.

Te kontrole są niedostateczne. Mało jest działań w terenie. Często kupuję na targowiskach, a jeszcze nigdy nie widziałem, żeby inspektorzy chodzili po placu i sprawdzali sprzedawców albo pytali ich o dokumenty. Moim zdaniem to spore zaniedbanie ze strony Państwowej Inspekcji Sanitarnej.

Henryk Dankowiakowskidyrektor Małopolskiej Izby Rolniczej.

Henryk Dankowski podkreśla, że z żywością nie ma żartów. - Mięso wprowadzane do handlu musi być restrykcyjnie kontrolowane. Nieraz słyszy się o przypadkach zatrucia włośniem. Trzeba robić wszystko, by zarówno świadomość rolnika rosła, jak i działania Inspekcji Sanitarnej były bardziej skuteczne. Zaniedbanie powodują fatalne, niekiedy śmiertelne skutki.

Sam chętnie odwiedza targowiska, ale zwraca uwagę na to, od kogo pochodzi żywność. - Gdy kupuję żywność na targu, zawsze chodzę do sprawdzonych sprzedawców i jestem pewny, co do jakości ich towaru. W przypadku wątpliwości powinniśmy pytać o trzy rzeczy: zezwolenie na sprzedaż, wymagane dokumenty i przeprowadzone kontrole - mówi dyrektor Małopolskiej Izby Rolniczej.

Sanepid uspokaja

Szymon Cienki, rzecznik prasowy Główny Inspektoratu Sanitarnego zapewnia nas jednak, że kontrole prowadzone są na bieżąco. - Targowiska są regularnie kontrolowane przez pracowników. W ramach prowadzonych kontroli inspektorzy z pewnością będą zwracać szczególną uwagę na produkty, które szybko się psują - podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską. Dodaje, że najczęściej kontrolerzy ujawniają problemy z warunkami przechowywania żywności oraz warunkami higieniczno-sanitarnymi stoisk.

Dawno nie spotkał się z tak tragicznym w skutkach wydarzeniem, jakie miało miejsce w Nowej Dębie. Podkreśla, że to wyjątek.

- Z informacji uzyskanych od terenowych organów inspekcji sanitarnej wynika, że nie zaobserwowano wzrostu tego typu sytuacji. Nie możemy demonizować produktów sprzedawanych na targowiskach, bowiem zdecydowana większość sprzedających stosuje się do wymagań związanych ze sprzedażą żywności, a przypadki zatruć czy w skrajnych wypadkach zgonów nie są częste - zaznacza.

Niedługo poznamy przyczynę zatrucia

Sekcję zwłok mężczyzny zaplanowano na środę. Wtedy najprawdopodobniej dowiemy się, co było przyczyną zatrucia. Padają sugestie, że w grę mogło wchodzić skażenie mięsa jadem kiełbasianym lub azotynem sodu.

W potwierdzeniu tej teorii mogą pomóc także laboratoryjne badanie wyrobów mięsnych, które policja znalazła w domu zatrzymanego małżeństwa (było ich ok. 20 kg). Państwowy Instytut Weterynaryjny - Państwowy Instytut Badawczy w Puławach otrzymał już próbki produktów, które są obecnie poddawane badaniom toksykologicznym i mikrobiologicznym.

Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski

© Materiały WP

Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (474)
Zobacz także