Rosjanka w Polsce: Wielu ludzi rzuca wszystko i ucieka z Rosji
- Za wcześnie, by mówić o tym, jak wpłynie na Rosjan mobilizacja. Póki co większość z nich jest w szoku, bo nie dalej jak tydzień temu Pieskow zapewniał, że do niej nie dojdzie. Na razie skupiają się na tym, jak uniknąć poboru - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Rosjanka Aleksandra Bajek. Nawet jej znajomy, który dotąd popierał Putina, zaczął mieć wątpliwości.
Aleksandra Bajek jest Rosjanką, która od sześciu lat mieszka w Polsce. Tu poznała męża i założyła rodzinę. Od 2021 r. na platformie YouTube prowadzi kanał "Sasza" (dawniej "Rosjanka w Polsce"), na którym początkowo pokazywała życie i kulturę Rosjan, stając się tym samym ambasadorką swojego kraju. Kiedy Putin zaatakował Ukrainę, zaczęła dostawać setki pytań o to, co o tym wszystkim myślą zwykli Rosjanie. Stara się na nie odpowiadać, tworząc i publikując kolejne filmy.
Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski: Pierwszy raz rozmawiałyśmy 24 lutego. To była trudna i bardzo emocjonalna rozmowa, mówiłaś, że jesteś w szoku. Co się zmieniło przez te siedem miesięcy?
Aleksandra Bajek: Ludzie nie są w stanie trwać w ciągłym napięciu i szoku. Pod koniec lutego i na początku marca miałam ogromne wyrzuty sumienia z powodu tego, co Putin zgotował Ukrainie. Ale życie toczyło się dalej i z każdym dniem myślałam o tym coraz mniej, co wywoływało u mnie kolejne wyrzuty sumienia. Nie radziłam sobie z tym. Poszłam do psycholożki, która bardzo mi pomogła. Wytłumaczyła mi, że nie możemy pozwalać, by wojna zabrała wszystko wszystkim. Staram się teraz podchodzić do tego rozsądnie i nie rezygnować z własnego życia.
W Rosji zostali twoi rodzice i przyjaciele, z którymi utrzymujesz kontakt. Czy oni ulegli kremlowskiej propagandzie?
Nie chciałabym wypowiadać się za rodziców, bo nie jest bezpiecznie mówić o konkretnych osobach we współczesnej Rosji. Natomiast większość moich znajomych nie popiera wojny. Część z nich żyje poza Rosją i kiedy dzwonią do swoich rodzin, zderzają się ze ścianą. Ci ludzie są już tak przesiąknięci propagandą, że nie docierają do nich żadne argumenty. To rodzi wiele nieporozumień i dzieli rodziny.
Wielu moich znajomych było apolitycznych. To dość częste zjawisko w Rosji, gdzie dorastasz w przekonaniu, że na nic nie masz wpływu, a polityka jest brudna. Część z nich nadal trzyma się z daleka od polityki, jakby nie chcieli się obudzić albo ich to nie dotyczyło, a część zaczęła więcej czytać i jest im teraz wstyd, że wcześniej byli tacy obojętni.
Zaobserwowałam też inne przemiany. Jedne bardzo przykre, bo jak reagować, gdy twój kolega, którego miałaś za dobrego człowieka i wiedziałaś, że nigdy nikogo by nie skrzywdził, nagle oświadcza, że Rosja słusznie zaatakowała Ukrainę?
Ale są też zmiany dające nadzieję. W środę korespondowałam ze znajomym, który mieszka w innym kraju Unii Europejskiej. Do tej pory popierał działania Putina i pisał mi, że to ja nie znam całej prawdy, ale po ogłoszeniu mobilizacji pojawiły się u niego wątpliwości. Zaczął się zastanawiać, co tak naprawdę dzieje się na froncie. I takich ludzi jest coraz więcej.
Wygląda na to, że ogłoszenie przez Putina tzw. częściowej mobilizacji może być punktem przełomowym.
Według mnie takim pierwszym punktem przełomowym było wycofanie się, czy raczej ucieczka rosyjskich wojsk. To zasiało w ludziach wątpliwości, bo do niedawna słyszeli o samych sukcesach swojej armii, a tu nagle takie niespodziewane "przegrupowanie".
Trochę za wcześnie, by mówić o tym, jak wpłynie na Rosjan mobilizacja. Póki co większość z nich jest w szoku, bo nie dalej jak tydzień temu Pieskow zapewniał, że do niej nie dojdzie. Ludzie jeszcze nie wiedzą, jak to zmieni ich życie. Na razie skupiają się na tym, jak uniknąć poboru. Środowe protesty były nieliczne, co może świadczyć o tym, że Rosjanie chyba wierzą, że mobilizacja ich nie dotknie.
Czy ostatnie protesty możemy uznać za nieliczne?
Oczywiście nie mam prawa oceniać decyzji Rosjan w tej sprawie, kiedy sama siedzę w innym kraju i nie wiem, jak zachowałabym się na ich miejscu, ale np. w Moskwie w protestach wziął udział naprawdę znikomy procent mieszkańców. Moim zdaniem na ulice wyszło mniej ludzi niż na początku wojny. Przyglądam się teraz protestom w Iranie, gdzie represje są o wiele większe, i myślę sobie, że gdybym była Iranką, czułabym wielką dumę.
To prawda, a drugą: "Jak złamać rękę". Wszystkie bilety lotnicze na najbliższe dni są już wykupione, a ostatnie za horrendalne ceny. Wielu ludzi rzuca wszystko i ucieka. A ci, którzy zostają, kombinują, jak uniknąć poboru, np. łamiąc sobie ręce.
Twoi znajomi też myślą o ucieczce?
Na razie szukają innych rozwiązań. Partner mojej koleżanki jest wojskowym i groziłaby mu mobilizacja, gdyby nie fakt, że w lipcu złamał nogę. Nie sądzili wtedy, że to będzie dla nich tak szczęśliwe wydarzenie. Ale oczywiście uraz tylko odwlecze mobilizację w czasie. Gdy zapytałam ją, czy planują wyjechać z Rosji, powiedziała, że ona długo pracowała w Gruzji i nie chce już opuszczać rodziny.
Inna znajoma, której mąż również może zostać wysłany na front, napisała mi, że na razie czekają na 27 września, na wyniki referendum. To będzie dla nich potwierdzenie, czy grozi mu pobór. Po czym dodała coś, co w mniej tragicznych okolicznościach by mnie rozśmieszyło: "Liczymy na rozsądek rządu". To ostatnie, na co bym liczyła, gdyby to mojemu mężowi i ojcu mojego dziecka groziło wysłanie na front. Zaś na pytanie o wyjazd z Rosji odpowiedziała krótko: "A komu my tam jesteśmy potrzebni? Gdzie znajdziemy pracę? Jak dostaniemy wizę, gdy nikt nas nie chce?".
Angażowałaś się w pomoc dla Ukrainy?
Tak. Początkowo przyjmowaliśmy uchodźców na jedną noc, bo nie mieliśmy możliwości na dłużej. To były osoby, które chciały się po prostu przespać, odpocząć i jechały dalej. Całą koordynację wziął na siebie mój mąż, ja prosiłam go tylko o jedno – aby uprzedzał naszych gości, że jestem Rosjanką. Chciałam uniknąć niezręcznych sytuacji. Dodatkowo wspierałam finansowo różne organizacje, które pomagają uchodźcom.
Jak Ukraińcy reagowali na taką informację?
Nie tylko nie mieli z tym żadnego problemu, ale nawet dziwili się, że ich uprzedzamy. Wielu z nich ma w Rosji przyjaciół i rodzinę. Kilka osób poprosiło, żeby pokazać im Warszawę. Kiedy zwiedzaliśmy, w ogóle nie czułam, że jesteśmy z dwóch krajów, które podzieliła wojna. Ale nie ukrywam, że bywało bardzo emocjonalnie.
Opowiesz o tym?
Na początku targały mną bardzo silne emocje, było mi smutno i wstyd. Kiedy pojechaliśmy do punktu pomocy oddać ubrania dla uchodźców, wpadłam na pomysł, żeby nagrać tam film i pokazać w nim, jak można pomagać i co jest najbardziej potrzebne. Zwróciłam się o zgodę do organizatorów i byłam pewna, że trzymam emocje na wodzy. Ale kiedy jedna z Ukrainek zapytała mnie, skąd jestem i czy moja rodzina jest bezpieczna, odpowiedziałam, że z Rosji i wybuchłam płaczem. Wtedy ona mnie przytuliła. A przecież to ja powinnam ją pocieszać. To była niezwykła i ważna dla mnie chwila.
Pomagałam też jako wolontariuszka w Centrum Pomocy Humanitarnej PTAK pod Warszawą. Moim zadaniem było tłumaczenie z języka rosyjskiego na polski, jeśli było trzeba, pomagałam też Polakom zrozumieć język ukraiński. Na początku bałam się tam jechać, bo nie widziałam, jak zareagują ludzie, gdy dowiedzą się, że jestem Rosjanką. Ale tylko raz kobieta zapytała mnie, z której części Ukrainy jestem. Gdy powiedziałam, że z Rosji, nie miała z tym problemu. Sama do 12. roku życia tam mieszkała.
Czego życzysz Ukrainie i Rosji?
Ukrainie oczywiście życzę, żeby wojna jak najszybciej się skończyła i zapanował pokój. Nie mam wątpliwości, że to Rosja jest agresorem, ale ponieważ kocham swój kraj i mam z nim wiele wspaniałych wspomnień, mam też życzenia dla Rosjan. Chciałabym, żeby przejrzeli na oczy i poznali prawdę, bardziej angażowali się w politykę i stali się wolnymi ludźmi.
Rozmawiała Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.