Sprzątała domy bogatych Amerykanów. Taka była najgorsza rzecz, na którą się natknęła
- Najdziwniejsza rzecz, z którą się spotkałam, to trzymanie w domu skremowanych prochów. Sprzątałam kiedyś w domu pewnej profesorki. Wiedziałam, że trzyma ona w domu prochy swojego zmarłego męża, lecz nie wiedziałam, gdzie dokładnie, więc w czasie porządkowania z namaszczeniem podnosiłam każde puzdereczko, każdą szkatułkę, obawiając się, że właśnie podnoszę urnę z prochami tego człowieka - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Dorota Krzowska-Ważna, autorka książki biograficznej "Brudna Ameryka".
20.09.2022 06:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Pierwszy dzień pracy sprzątaczki w Stanach Zjednoczonych bywa trudny.
Dorota Krzowska-Ważna: Tak, rzeczywiście bywa. Często sprzątaczka po pierwszym dniu słyszy, że za ten dzień nie dostanie zapłaty, bo dopiero "się uczyła". Jak się okazuje, jest to bardzo częsta sytuacja, a wykorzystywanie pań sprzątających jest nagminne. Są one zupełnie uzależnione od właścicieli serwisów sprzątających, czyli swoich "bossów".
Zdarzyła się sytuacja, kiedy pracownica dostała napiwek w eleganckiej kopercie z napisem: "Dziękuję". A mimo to szef potrafił go zabrać, bo uznał, że to są pieniądze, którymi powinna się z nim podzielić. Na szczęście po upomnieniu żony, oddał je. Natomiast niesmak pozostaje, ale niestety, takie tam są zwyczaje.
Czy Ameryka jest brudna?
Zdecydowanie tak, ale nie jest to taki brud, o jakim myślimy. Nie jest to coś starego, zepsutego i śmierdzącego, to taki brud luksusowy. W domach Amerykanów często znajduje się nieotwarte torby z zakupami, które przez miesiąc leżą rzucone w kącie. Nowe ubrania z metkami, o których ktoś zapomniał, nieotwarte perfumy czy też drobne pieniądze, centy, które walają się po domu. Często spotyka się też napoczęte jedzenie, które jest zostawione gdzieś w domu i się marnuje. Innymi słowy: wielu Amerykanów - oczywiście mówię to na podstawie własnego doświadczenia i obserwacji - mierzy się z nadmiarem rzeczy, z którym sobie nie radzą. Te niepotrzebne rzeczy straszą z każdej strony.
Wniosek jest taki, że Amerykanie są przesiąknięci konsumpcjonizmem?
I to bardzo! Oni codziennie zamawiają jedzenie na wynos. Rzadko się zdarza, żeby ktoś gotował w domu i jadł z normalnego talerza. Większość je z plastikowych opakowań, które później gromadzą się w koszach. Amerykanie produkują masę śmieci, co widać po wielkości ich koszów na odpady, które są olbrzymie. I takich koszy – w zależności od zamożności i potrzeb - może być więcej niż jeden. Co ciekawe, tylko raz spotkałam się z tym, żeby ktoś segregował w domu odpady.
Pierwsze zarobione dolary miały szczególną wartość?
Muszę zaznaczyć, że ja nie pojechałam tam typowo "dla zarobku". Chciałam pomóc koleżance, ale na pewno zarobione dolary przynoszą ogromną satysfakcję, że można się samemu utrzymać i że robi się coś, co przynosi korzyść innym. Trzeba podkreślić, że ludzie w USA bardzo doceniają każdą pracę.
Kiedyś sprzątałam w pewnym domu i spotkałam tam chłopaka, Polaka, który montował meble. Ja oczywiście byłam ubrana jak do pracy, byłam nieumalowana i nieuczesna. Zawstydziłam się na chwilę, ale szybko mi przeszło. Uświadomiłam sobie, że to jest Polak, który w Ameryce mieszka wiele lat i on nie patrzy na mnie jak na sprzątaczkę. Ponieważ tam panuje kult pracy, to każdy, kto pracuje, jest wartościowy, bez względu na to, jaką pracę wykonuje. Tak samo podchodzi się do dobrej sprzątaczki, jak do dobrego lekarza czy dyrektora.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.
W książce pojawia się krótki, lecz wymowny dialog: "- W Polsce jest lepiej? - Pod warunkiem, że najpierw się tu zarobi". To prawda?
To jest rozmowa z chłopakiem, o którym wspominałam wcześniej. Niestety, to dorabianie się ma też swoje ciemne strony. Widać w nich ogromną tęsknotę za krajem. Co więcej, dla wielu z nich zarabianie pieniędzy w USA staje się celem życia. Dzięki temu mogą pomóc swoim rodzinom w Polsce. Wszyscy Polacy, których tam spotkałam, przekazywali pieniądze swoim bliskim. Nikt nie zatrzymywał ich wyłącznie dla siebie.
Jest pani z wykształcenia polonistką. W Polsce uczy pani języka polskiego w liceum. A jakie są zawody innych pań sprzątających, które pani tam poznała?
Bardzo różne. Wiem, że jedna z kobiet była lekarką, choć nie za bardzo chciała się do tego przyznawać. Była też dziewczyna, która studiowała w Akademii Teatralnej w Warszawie i przyjechała do pracy na wakacje. Było też sporo pielęgniarek, przedszkolanek, ale też sporo prostych kobiet, które nie skończyły nawet szkoły średniej. Można tam spotkać cały przekrój społeczeństwa.
W Chicago istnieje ogromna Polonia. Jednak z pani książki wynika, że nie wszyscy w USA spełnili amerykański sen, nie brakuje też takich, którzy proszą na ulicy o dolara na bułkę.
Jest ich bardzo wielu. Oni gromadzą się tam, gdzie wiedzą, że spotkają swoich rodaków, np. w miejscach zbiórek sprzątaczek przed wyjazdem do pracy. Niestety, często są to alkoholicy. Myślę sobie, że są to osoby, które mogły nie wytrzymać tego tempa pracy, tej presji.
Amerykański sen okazał się dla nich koszmarem.
Tak naprawdę trzeba zadać sobie pytanie, czym dla kogo jest ten słynny amerykański sen. Dla mnie spełnieniem tego snu jest historia pewnej kobiety, Doroty. Ona wyjechała z Polski z dzieckiem chorym na nowotwór i dwójką innych dzieci, do tego z mężem, który pił i awanturował się. Teraz po ponad 20 latach, mieszka w pięknym domu, syn wyzdrowiał, dzieci skończyły studia i dobrze żyją. Dla mnie to jest spełnienie amerykańskiego snu Polki, która zawalczyła o swoją rodzinę i wygrała.
Jednak często droga do takiej wygranej jest długa i wyboista. Przypomina mi się fragment z pani książki, kiedy bogata właścicielka jednego z domów oskarżyła sprzątaczki o domniemaną kradzież poszewki na poduszkę, by uniknąć dania im napiwku.
Rzeczywiście tak było i nie jest to odosobniona sytuacja. W Ameryce jest zwyczaj dawania napiwków i należy go uszanować, jednak nie wszystkim się on podoba. Czasem właściciele szukają pretekstów, by nie dać napiwku sprzątaczce, a czasem robią to bez skrupułów i słowa wyjaśnienia.
Kiedyś pojechałam do pracy w sobotę, a wolne dni z reguły są najbardziej doceniane. Trafiłam do domu znanego i bardzo bogatego koszykarza. Jego matka była bardzo wymagająca, a powierzchnie do wysprzątania - ogromne. Do tego praca musiała odbywać się w szybkim tempie, bo na wieczór zaplanowana była impreza. Na koniec pracy ta kobieta uśmiechnęła się do nas i podziękowała, nie dając napiwku.
Sprzątała pani też w domu, w którym regularnie gościł Barack Obama.
Tak, właściciele tego domu przyjaźnili się Obamą. Wszędzie stały zdjęcia z byłym prezydentem USA. Natomiast dla mnie to była praca, zwykły dom do posprzątania. Nigdy nie wartościowałam tych ludzi jako lepszych, bo oni zwykle na to nie zasługiwali. Traktowali nas z góry, ignorowali, rzadko byli uprzejmi. Dało się wyczuć brak szacunku do sprzątaczek.
Bogacze często mają swoje dziwactwa.
Było tego sporo, ale najdziwniejsza rzecz, z którą się spotkałam, to trzymanie w domu skremowanych prochów. Sprzątałam kiedyś w domu pewnej profesorki. Wiedziałam, że trzyma ona w domu prochy swojego zmarłego męża, lecz nie wiedziałam, gdzie dokładnie, więc w czasie porządkowania z namaszczeniem podnosiłam każde puzdereczko, każdą szkatułkę, obawiając się, że właśnie podnoszą urnę z prochami tego człowieka. Czułam się bardzo nieswojo. Nie chciałam nieopatrznym gestem sprofanować tej świętości.
W swojej książce wspomina też pani o tzw. ciułaczach, czyli Polakach, którzy pracują bardzo ciężko i każdego zarobionego centa odkładają.
Rzeczywiście jest sporo takich ludzi. Oni żyją tylko pracą i domem, a potem, po powrocie z takiego wyjazdu, nie chcą wspominać Ameryki, mówią, że mają traumę. Mogę przytoczyć przykrą zasłyszaną historię mężczyzny, który pracował 16 godzin dziennie, nie wysypiał się, nie dbał o siebie. Pracował na wysokości i pewnego dnia, prawdopodobnie ze zmęczenia, nie przypiął się. Spadł i zginął. Takie bywają efekty takiego ciułania.
Wielokrotnie pada też z ich ust zdanie: "Już w tym roku wracam". Powtarzają je co roku.
Tak, wielu z nich myśli, że są tu tylko na jakiś czas, lecz powtarzają to samo zdanie każdego roku. Osobiście nie potrafię wyjaśnić tego fenomenu. Myślę, że to jest zadanie dla socjologa. Tym bardziej że z osób, które to powtarzają, nie znam nikogo, kto by wrócił. To chyba ta mityczna magia Ameryki.
A pani planuje kiedyś powtórzyć to doświadczenie?
Nie, nie mam takich planów.
Rozmawiała Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Właśnie trwa plebiscyt WP Kobieta #Wszechmocne2022. Zapraszamy do zgłaszania swoich nominacji w formularzu poniżej:
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl