Ruda Śląska w czerwonej strefie. Urzędniczy nonsens
Ruda Śląska jest jedynym miastem metropolii, które zostało uznane za czerwoną strefę. Doprowadziło to do absurdalnych sytuacji - gdy po jednej stronie ulicy musisz mieć maseczkę, a po drugiej już nie.
"Chcemy wprowadzić dodatkowe rygory w 19 powiatach z największym przyrostem zakażeń, w województwach śląskim, wielkopolskim, małopolskim, łódzkim, podkarpackim i świętokrzyskim" - poinformował minister zdrowia Łukasz Szumowski. I tak Polska została podzielona na zieloną, żółtą i czerwoną strefę.
Zobacz także
Ruda Śląska - czerwona strefa
Do ostatniej strefy została zaliczona Ruda Śląska. Co to oznacza w praktyce? Na wszelkich uroczystościach może przebywać maksymalnie 50 osób, kina i siłownie zamknięte, a w lokalach gastronomicznych może być 1 osoba na 4 metry kwadratowe. To tylko część nakazów. Mieszkańców najbardziej rozbawił obowiązek noszenia maseczek w przestrzeni publicznej.
Ruda Śląska połączona jest wspólną ulicą z Zabrzem, które zalicza się już do zielonej strefy. W praktyce oznacza to, że idąc chodnikiem po lewej stronie ulicy – ludzie w maseczkach i groźba otrzymania wysokiego mandatu. A po przeciwnej stronie – wszyscy bez maseczek.
"Ktoś, kto wprowadził restrykcyjne warunki w Rudzie Śląskiej, nie zna realiów tego regionu. Nie wie, że Ruda Śląska jest w centrum konurbacji i że tworzymy z innymi miastami jeden zwarty organizm miejski" - powiedziała w rozmowie z TOK FM prezydent Grażyna Dziedzic.
"Mieszkam w Zabrzu, ale do sklepu mam bliżej w Rudzie Śląskiej, zaledwie kilkanaście metrów. Za każdym razem, gdy mijam granice miast, zakładam i zdejmuję maseczkę. Śmiać mi się chce. Co oni jeszcze w tej Warszawie wymyślą. Czyżby rząd zapomniał, że wirus nie zna granic?" – stwierdził w "Fakcie" Marek Kapałka, mieszkaniec Zabrza.
Źródło: "Fakt"/ TOK FM
