Rywalizacja w związku
Rywalizacja w związku jest rzeczą naturalna. Nie da się ukryć, że w partnerskiej relacji kobieta i mężczyzna się porównują – z prostego powodu: wykonują w życiu te same czynności – pracują, sprzątają, opiekują się dziećmi. Nie ma nic w tym złego do momentu, kiedy do rywalizacji dołączy dominację, walkę, manipulowanie seksem. I kiedy któraś ze stron zaczyna cierpieć.
27.03.2015 | aktual.: 27.03.2015 12:05
Rywalizacja w związku jest rzeczą naturalna. Nie da się ukryć, że w partnerskiej relacji kobieta i mężczyzna się porównują – z prostego powodu: wykonują w życiu te same czynności – pracują, sprzątają, opiekują się dziećmi. Nie ma nic w tym złego do momentu, kiedy do rywalizacji dołączy dominację, walkę, manipulowanie seksem. I kiedy któraś ze stron zaczyna cierpieć.
Mówi się potocznie, że rywalizacja zabija miłość. I jest w tym trochę prawdy (patrz mit o Orfeuszu, Apollo i Artemidzie), ale zdrowa rywalizacja - taka, która poprawia komfort życia partnerów, wcale nie musi kończyć ich miłości. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób traktują ściganie się z partnerem.
Kuchnia – nasza arena
Wojtek i Ania nienawidzili gotować. Oboje. Kiedy urodziła im się dwójka dzieci, a mama Ani przestała posyłać obiady w słoikach postanowili zrobić coś ze swoimi antykulinarnymi talentami. Zapisali się na półroczny kurs gotowania od podstaw do warszawskiego Cook Upu. Gorliwie chodzili w weekendy, dzieci zostawiając z dziadkami. – Mój pierwszy bulion napawał mnie taką dumą, że zjadłem go sam – wspomina Wojtek. – Zakochałam się w pieczeniu chleba i robieniu bezy – mówi Ania.
Wyglądało na to, że kiedy wypełnieni wiedzą i umiejętnościami wrócą do domu, ich mieszkanie zamieni się w luksusową restaurację, w której każdy się naje smacznie i do syta. A zamienił się w rzeźnię. – Ania kontrolowała każdy mój krok. Komentowała, że nie zalałem zimną wodą makaronu i smażę na oliwie zamiast na oleju. „Wiesz, to jest dobre, ale dodałabym więcej czosnku” – komentowała moje potrawy. Nigdy, nigdy nie powiedziała, że coś w stu procentach jej smakuje – skarży się Wojtek.
Seks się skończył, jakoś nie mogli w sypialni pokonać kuchennych żalów. Ania była rozżalona, że mąż nie słucha jej rad i reaguje agresją na wszelkie, nawet najmniejsze uwagi. – Kiedy skosztowałam zupy i powiedziałam: „zapomniałeś dodać rozmarynu” wyszedł, trzasnął drzwiami i wrócił dopiero wieczorem. Poszedł do kina i na piwo – mówi Ania. – Niby drobnostka, a nie odzywaliśmy się do siebie przez trzy dni.
W końcu przez te „kuchenne rewolucje” wylądowali na terapii. Okazało się, że Ania, pracująca na wysokim stanowisku w korporacji, podświadomie usiłuje kontrolować Wojtka, a tym samym zamaskować swoje niskie poczucie wartości. Wolała stosować strategię: „jak ci pokażę, kto tu rządzi” niż powiedzieć: „boję się bliskości, bo mam wrażenie, że nie jestem nic warta” (nawet z tymi nowonabytymi kulinarnymi zdolnościami). Rozwiązanie znaleźli sami: gotują na zmianę – jeden dzień ona, drugi dzień on. W weekendy idą do restauracji. I żadne nie wchodzi do kuchni, kiedy gotuje to drugie.
Twoja praca jest nic nie warta
Janusz i Marta poznali się na studiach, razem zwiedzili kawałek świata. Dogadywali się fantastycznie, pobrali się i oboje rozpoczęli błyskotliwe kariery: on – jako bankowiec, ona – jako chirurg. Wszystko układało się dobrze do momentu, kiedy zaproponowano jej zostanie ordynatorem oddziału chirurgi w jednym z gdańskich szpitali. – Janusz był szalenie zadowolony, gratulował mi, kupił kwiaty i chwalił się wszystkim, jak bardzo jest dumy z „mądrej żony” – opowiada Marta.
Przez kilka miesięcy wszystko działało znakomicie, do momentu, kiedy Marta powiedziała, że ma ochotę napisać doktorat. Janusz wściekł się. Powiedział, że Marta za dużo bierze sobie na głowę i że już prawdopodobnie w ogóle nie będą się widywać, bo oboje wracają bardzo późno do domu. – Uparłam się i zaczęłam zbierać materiały do pracy doktorskiej. Musiałam pojechać do Londynu i do Wiednia – opowiada Marta. – Kiedy wróciłam okazało się, że Janusz także zapisał się na studia doktoranckie. Oniemiałam. Nigdy nie był typem naukowca. Zrozumiałam, że robi to dlatego, żeby nie czuć się gorszy w naszym związku.
Najpierw ją to rozśmieszyło, ale powstrzymała się od komentarzy i czekała na rozwój sytuacji. Fakt, że Janusz nie był typem naukowca spowodował, że kompletnie nie umiał się odnaleźć w sytuacji. Opornie szło mu zbieranie materiałów, jeszcze oporniej – pisanie. Wyżywał się na Marcie. – Kiedy wracałam z dyżuru widziałam moje notatki pozrzucane z kuchennego stołu na ziemię. Twierdził, że jest w nich „zła energia”, która nie pozwala mu się skupić, ani w spokoju zjeść – wspomina Marta. – Był taki moment, w którym powiedział: „Wiesz, twoja praca nie jest nic warta”. Wtedy wiedziałam, że pora się rozstać.
Nie pomogły mediacje, a wręcz nawet utwierdziły Martę w decyzji o zakończeniu związku. Rozwód był bolesny, ponieważ Janusz wniósł o rozwód z orzeczeniem o winie i jako argument podał zaniedbywanie przez żonę i brak pożycia małżeńskiego. – I pomyśleć, że chciałam jedynie zrobić doktorat. Który zresztą obroniłam pół roku temu – mówi Marta.
„Ja chciałem, żeby było dobrze”
Gdyby zapytać Janusza (zakładając, że nie jest psychopatą), dlaczego właściwie tak się zachowywał, można by usłyszeć od niego następującą odpowiedź. „Ja po prostu chciałem dotrzymać jej kroku. Nie wyobrażam sobie - nie mając tytułu doktora - żyć z kobietą, która taki tytuł posiada. Chciałem dobrze, chciałem równowagi w związku”.
Terapeuta i seksuolog Andrzej Gryżewski mówi: „W dziewięćdziesięciu pięciu procentach ludzie nie uświadamiają sobie chęci rywalizacji. Najczęściej mówią: „Przecież ja chcę, żeby nam było dobrze, więc on/ona musi iść ze mną ramię w ramię. Dlatego trochę go zdewaluuję, ale to przecież ku wspólnej dobrej sprawie”. Podczas terapii muszą sobie uświadomić, komu na jakich potrzebach zależy, wtedy potrzeba realizacji zawsze wyjdzie. Wtedy trzeba przeformułować zasady gry: z „gramy przeciwko sobie” na „gramy w jednej drużynie przeciwko światu.” Na jednej czy nawet na dwóch sesjach nie będą mogli sobie tego uświadomić. Trzeba im pokazać mechanizm rywalizacji i fakt, że ich stosowanie podkopało bliskość obojga partnerów.
Często słyszę: „Ale ja, robiąc to, nic złego nie miałem/am na myśli”, chociaż ewidentnie chodziło w takiej sytuacji, żeby żona/mąż poczuła się gorzej, żeby poczuła się zdeprecjonowana. I chociaż czują satysfakcję w takiej sytuacji, nie składają jej na karb rywalizowania. Zdrowa dominacja, zdrowa rywalizacja też jest w porządku. Pod warunkiem, że nikt nie cierpi”.
Przyczyną niezdrowej rywalizacji w związku może być rys perefkcjonistyczny jednego z partnerów. Lub obojga. Wtedy jest jeszcze gorzej. - Czyli wszystko, co robię jest najlepsze, w związku także muszę być najlepszy(a). Pod każdym względem. Terapeuci pracują z rysem perfekcjonisty poprzez zasadę „bycia wystarczającym”, czyli :„nie muszę i nie chcę robić wszystkiego perfekcyjnie, bo to mnie niszczy, robię tak, żeby być wystarczającym, żeby mieć lekkie poczucie nasycenia”. W terapii pracujemy nad tym, żeby zachęcić partnerów do współpracy, do grania w jednej drużynie przeciwko światu. Bo obszary, na których możemy możemy rywalizować możemy znaleźć na zewnątrz poza związkiem – mówi Andrzej Gryżewski.
Kasa i seks
Niezdrowa rywalizacja w związku zawsze skończy się na kiepskich relacjach w łóżku i na kłótni o pieniądze. To dwa najczulsze barometry, a jednocześnie sfery, w których najdotkliwiej można drugiego człowieka zranić. Paulina i Olaf pracowali w księgowości w jednym z urzędów. Mieli podobne temperamenty, raczej spokojne, z tym, że Paulina była bardziej ambitna. Awansowała na szefową wydziału, potem na panią dyrektor. Wzajemne stosunki kompletnie się zmieniły.
Ona zaczęła rządzić nim w domu i jej pensja kilkakrotnie się powiększyła. Homeostaza związku została zaburzona i oboje to poczuli. Harmonia znikła, a Olaf z miłego faceta zamienił się w domowego despotę. – W domu odpuszczałam, bo nie chciałam awantur przy dzieciach, ale – nie ukrywam, że w pracy sobie odbijałam. Potrafiłam być wobec niego bardzo niemiła. Krytykowałam jego pracę, żeby odbić sobie jego zachowania w domu – wyznaje Paulina. – Było to trudne, przykre, prawdę mówiąc chciałam zrezygnować z tego stanowiska, żeby ratować związek, no, ale zaczęliśmy budowę domu.
Zrobiła coś zupełnie odwrotnego. – Odcięłam mu dostęp do swojego konta bankowego. Myślałam, że zmięknie. Ale po pół roku on odciął mnie od seksu – mówi Paulina. – I to było najgorsze. Wiedział, że na seksie mi zależy i że to jest mój czuły punkt. Oglądał pornografię, masturbował się i nie miał ochoty na seks ze mną.
W pewnym momencie oboje zrozumieli, że ich związek zmierza ku przepaści. Poszli na terapię. Zaczęli wspólnie uprawiać jogging... Czasami się ścigają. Ona daje mu wygrać. On trochę się uspokoił.
Maja Lenartowicz/(mtr), WP Kobieta