Rzeczywistość wymyślona
Chciałabym, żeby Jadźka opowiadała, co dzieje się w jej głowie. Żebyśmy siadły sobie razem od czasu do czasu i pofantazjowały. Obiecuję, że nigdy nie będę się z niej śmiała.
Nieodgadnione są umysły dziecięce. Ich wyobraźnia rośnie z dnia na dzień i przerasta możliwości największych pisarzy fantasy. Mają po kilka lat, a w głowie same wspaniałości. Wymyślają własną (nie)rzeczywistość na poczekaniu.
Nam dorosłym wydaje się, że świat, w którym żyjemy, dostarcza wystarczająco niestworzonych historii, aby nie zawracać sobie głowy fikcyjnymi bohaterami i nierealnymi opowieściami. Dajemy się ponieść jedynie kinu i literaturze, jako chwilowej odskoczni od zwyczajnego życia. Całkiem inaczej rzecz ma się z naszymi dziećmi. Dla nich rzeczywistość to tylko niewielka część ich wewnętrznego świata. Reszta to same cuda dziwy.
Kiedy byłam mała, wierzyła szczerze i bezwzględnie w to, że lalki i misie prowadzą całkiem „żywe” życie. Że kiedy zasypiam, wszystkie budzą się z letargu, piją herbatkę, tańczą, dyskutują o mnie i śmieją się z tego, że moje podejrzenia względem ich prawdziwej natury nigdy nie zostaną potwierdzone. W końcu doskonale wiedzą, jak mnie oszukiwać. Uprawiałam nawet pewne oszustwo polegające udawaniu zapadania w sen. Leżałam tak cichutko, lekko pochrapując i czekałam, aż mojej lale połkną haczyk, poczują się pewnie i wreszcie nakryję ich na zbiorowej balandze. Nic z tego. Wreszcie musiałam przyznać sama przed sobą, że bohaterowie dwóch światów – ożywionego i nieożywionego, nigdy nie będą w stanie razem zagrać w gumę.
Pamiętam książkę, a właściwie całą serię książek, która otworzyła mi oczy na to, co według licznych, wcale nie istnieje. Książka „Pożyczalscy” Mary Norton była moim osobistym hitem dzieciństwa, która do dzisiaj tkwi gdzieś mojej głowie. Seria opisywała przygody członków rodziny, każdy wielkości orzecha laskowego. Mieszkali pod jednym dachem z „normalnymi” ludźmi, ale ci „normalni” nic o nich nie wiedzieli. Jak ja o swoich gadających lalkach. Książka doskonale oddawała więc moje życzenia względem tego, czego nie widać, a co, miałam nadzieję, istnieje.
Dzisiaj obserwuję, jak z wymyśloną rzeczywistością dzielnie radzi sobie moja córka. Zaczyna się niewinnie, jak zawsze. Raz gotuje niewidzialną zupę, zajada ją ze smakiem i twierdzi, że boli ją potem brzuch. Piękny to widok jak Jadźka bierze z pudełka po butach niewidzialną szczyptę soli i powoli wsypują ją do wiaderka imitującego wielki gar zupy dla całej rodziny. Innym razem włazi pod koc, każe sobie towarzyszyć i twierdzi, że mamy swój własny, mały dom (jakbyśmy nie mieli własnego, większego!). Jadźka uwielbia też udawać, że czyta książki dla dorosłych, takie bez obrazków. Włazi do swojego łóżeczka, przykrywa się swoją kołdrą w hipopotamy i „czyta” na głos przez jakieś pół godziny! Dobre wzorce w rodzinie jednak czasami na coś się przydają.
Jesteśmy przygotowani na wszelkie dziwności. Na wyimaginowanych przyjaciół i zmyślone historie. Wszystko to mieści się w granicach szeroko pojętej normy dziecięcego procesu dojrzewania. Obawy tyczą się tylko jednego, że nie będziemy w stanie uczestniczyć w ich świecie wyobraźni. Przecież najbardziej fascynujące pomysły zachowuje się tylko i wyłącznie dla siebie, lub potem, dla swojego „ukochanego pamiętnika”. Patrząc z perspektywy czasu trochę żałuję, że nie dzieliłam się z rodzicami lub siostrami swoimi wyobrażeniami o „niewidzialnym” świecie.
Z prostego powodu. Czułam, że mogę zostać wyśmiana. Że mnie nie zrozumieją, że wszystko obrócą w żart i będą opowiadać o tym znajomym i sąsiadom. A ja chciałabym, żeby Jadźka opowiadała, co dzieje się w jej głowie. Żebyśmy siadły sobie razem od czasu do czasu i pofantazjowały. Obiecuję, że nigdy nie będę się z niej śmiała. Doskonale wiem, jaka to poważna sprawa. Ta wyobraźnia.