Lidia Zamkow. Sprawy prywatne załatwiała publicznie

Lidia Zamkow. Sprawy prywatne załatwiała publicznie

Lidia Zamkow w żadnym teatrze nie zagrzała miejsca zbyt długo
Lidia Zamkow w żadnym teatrze nie zagrzała miejsca zbyt długo
Źródło zdjęć: © Narodowe Archiwum Cyfrowe
15.03.2024 15:00

Miała opinię awanturnicy, która zawsze dopnie swego, nawet jeżeli wymagałoby to naprawdę ostrej walki. "Jeśli ona wysunie pazury – wokół leje się krew i trup gęsto pada" – napisał o niej teatrolog Andrzej Hausbrandt.

- Reżyseria wymaga bezwzględnego narzucania swojej woli ogromnemu zespołowi ludzi. Nie jest to praca dla kobieciątka – mawiała Lidia Zamkow, gdy słyszała plotki, że aktorzy skarżą się na nią, bo krzyczy na nich i przeklina. – Swoją płeć wystarczająco eksponuję w obcowaniu z mężem i synem. W domu jestem kobietą, do teatru muszę zakładać spodnie - twierdziła.

O Lidii Zamkow mówiono, że nie znosi przeciętnych sztuk, "grzecznych" inscenizacji, marnych aktorek i... nudnych mężczyzn. Pierwszego męża – aktora Jana Świderskiego, z którym w czasie wojny prowadziła w Krakowie konspiracyjny teatr – zostawiła właśnie dlatego, że wydawał się jej nudny.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Wybitny artysta, nieciekawy człowiek – powiedziała o nim w wywiadzie. Z drugim – tłumaczem i pisarzem Maciejem Słomczyńskim, piszącym jako Joe Alex poczytne kryminały – rozwiodła się, bo nie mogła znieść, że pozwala jej rządzić w domu.

Znalazła kiedyś na stole w kuchni karteczkę z wykaligrafowaną jego ręką fraszką: "Chciałem o tobie napisać, kochanie moje. Naprawdę chciałem, ale się boję". W pierwszej chwili uznała, że to świetny żart, ale po pewnym czasie zrozumiała, że Maciejowi wcale nie było do śmiechu, gdy to pisał. Wkrótce potem odeszła od niego, zabierając ze sobą ich jedynego syna. Była już wtedy bezgranicznie zakochana w młodszym od niej o 11 lat Leszku Herdegenie, który wydawał się jej ideałem mężczyzny, bo miał wszystko, czego brakowało jej mężom.

Kilka lat wcześniej – jesienią 1950 roku zobaczyła go po raz pierwszy na zajęciach, które prowadziła w krakowskiej PWST. Od razu jej się spodobał, ale nie myślała, że coś z tego może wyniknąć – była świeżo po ślubie z Maciejem Słomczyńskim, a i Herdegen nie był wolny. Dobrze znała jego narzeczoną, uroczą Halinę Zaczek, którą też uczyła aktorstwa.

W 1953 roku ściągnęła ich do Teatru Wybrzeże w Gdańsku, którym kierowała. Ale tylko Leszkowi dała rolę w "Barbarzyńcach" drugiej sztuce, którą wyreżyserowała po przeprowadzce do Trójmiasta. Była 24-letnim debiutantem zachwycona – jego talentem, urodą, głosem. By zatrzymać go w Gdańsku, zaoferowała mu stanowisko kierownika literackiego. Nie udało się jej jednak przekonać ulubieńca, by pojechał z nią do Warszawy, dokąd w 1955 roku ściągnął ją pierwszy mąż, Jan Świderski. Miała reżyserować w teatrze, którego był dyrektorem artystycznym, "Romeo i Julię" Szekspira w nowym przekładzie... Macieja Słomczyńskiego. Leszek Herdegen wrócił do Krakowa. Sam, bo jego małżeństwo z Haliną Zaczek istniało już wtedy tylko na papierze.

Drogi Leszka i Lidii ponownie skrzyżowały się na początku 1958 roku, gdy słynna reżyserka znów zamieszkała w Krakowie. Zawodowo – także jako aktorka krakowskich scen – święciła triumfy, ale nie czuła się szczęśliwa. Dwuletni synek ciągle chorował, a w związku z jego ojcem zaczynało brakować żaru.

Pewnego dnia wpadła przypadkiem na Rynku Głównym na biegnącego na próbę do Starego Teatru Leszka Herdegena. Zwierzył się jej, że już dawno rozstał się z żoną, ale wciąż nie wystąpił o rozwód, więc formalnie wciąż są małżeństwem... Poskarżył się też, że jego dyrektor nie ma na niego pomysłu i że gra ostatnio same "ogony". Kilka miesięcy później dostanie główną rolę w sztuce reżyserowanej przez panią Lidię.

Krakowscy plotkarze twierdzili, że do Starego reżyserka przeniosła się właśnie z powodu Leszka Herdegena, a ona nie zaprzeczała. - Jest moim ulubionym aktorem – mówiła tylko. - Jest też moim ulubionym mężem – żartowała, gdy przygotowywali się do premiery "Matki Courage i jej dzieci" Brechta, podczas której w styczniu 1962 roku po raz pierwszy wyjść mieli razem na scenę jako małżeństwo.

U boku Lidii Zamkow pan Leszek rozkwitł jako artysta i jako mężczyzna. Jego koleżanka, Irena Jun, wspomina: "Stał się idolem. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały". Dzięki kreacjom w przestawieniach żony cztery lata z rzędu wygrywał plebiscyt na "najulubieńszego aktora Krakowa", każdego wieczora znajdował w swej garderobie bukiety kwiatów z przypiętymi bilecikami od wielbicielek, a po każdym przestawieniu przed teatrem czekało na niego przynajmniej kilka zauroczonych nim pań. Nie miały szans – był w żonie szaleńczo zakochany i bardzo wobec niej lojalny, także jako aktor.

- Mógł wszystko. Mógłby grać u Jarockiego, u Swinarskiego... A on słuchał swojej Lidki i uważał, że współpraca z którymś z wielkich reżyserów byłaby formą zdrady – twierdził Antoni Pszoniak, z którym Leszek przez pewien czas dzielił garderobę w stołecznym Teatrze Studio.

Lidia Zamkow w żadnym teatrze nie zagrzała miejsca zbyt długo. Razem z mężem jeździła po całej Polsce z autorskimi spektaklami ich własnego teatralnego studia. Podróżowali z synem reżyserki i jego ukochanym psem, bernardynem Raulem.

- Rezerwowano dla nas apartamenty: dla trzech osób z psem. Wprawdzie przepisy zabraniają przyjmowania zwierząt w hotelach, ale Raula jako artystę traktowano na wyjątkowych prawach – opowiadała pani Lidia w wywiadzie. Raul "zagrał" w inscenizacji "Ludzi bezdomnych", którą wyreżyserowała w Teatrze Telewizji.

- To nasz rodzinny spektakl. Mój mąż gra w nim główną rolę, nasz 14-letni Piotruś debiutuje u jego boku jako Franek Judym, a Raul pojawia się jako maskotka – mówiła przed premierą.

Lidia i Leszek praktycznie się nie rozstawali. Zdarzało się, że w teatrze "załatwiali" sprawy prywatne. - Były awantury z wyzwiskami, kopniakami, bo oboje kochali wódeczkę – wspominał Antoni Pszoniak. O ile jednak reżyserka po prostu lubiła wypić kieliszek czy dwa, o tyle aktor całkiem stracił kontrolę nad wyniszczającym jego organizm uzależnieniem. W ostatnich latach życia nosił w kieszeni marynarki czy płaszcza otwartą butelkę z długą rurką, przez którą sączył wódkę.

15 stycznia 1980 roku – kilka miesięcy po 50. urodzinach – zmarł nagle na serce. Po śmierci męża pani Lidia straciła ochotę do życia, zrezygnowała z reżyserowania, zamknęła się w domu. Adam Hanuszkiewicz namówił ją jeszcze, by zagrała u niego na scenie Teatru Narodowego, a Grzegorz Warchoł przekonał, żeby wystąpiła w serialu "Życie Kamila Kuranta" jako babka głównego bohatera. Przyjęła obie role i, mimo że była już bardzo chora, zrobiła z nich aktorskie perełki. Lidia Zamkow przeżyła Leszka Herdegena o dwa i pół roku. Odeszła 19 czerwca 1982 roku. Oboje spoczywają na cmentarzu Rakowickim w Krakowie

Twórz treści i zarabiaj na ich publikacji. Dołącz do WP Kreatora!

Źródło artykułu:Magazyn Retro
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (56)
Zobacz także