"Seks podtrzymujący". Seksuolożka ostrzega przed konsekwencjami
"Seks podtrzymujący" wciąż ma zwolenników. Seksuolodzy przestrzegają jednak przed jego negatywnymi konsekwencjami. - Taki seks, gdy jesteśmy do niego nieprzygotowane, może prowadzić do bólu, do infekcji, do pochwicy, a z tą ostatnią jest później naprawdę ciężko sobie poradzić - alarmuje w rozmowie z Wirtualną Polską Patrycja Wonatowska.
28.03.2024 20:35
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
O "seksie podtrzymującym" rozpoczęto medialną dyskusję, gdy modelka Caprice Bourret powiedziała publicznie: - Nie możesz mówić "jestem zmęczona" albo "boli mnie głowa". Dziewczyny, moja rada: nawet, gdy nie jesteście w nastroju, to tylko 10, 15 minut waszego życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czym jest "seks podtrzymujący"?
Do tego rodzaju seksu dochodzi bowiem w sytuacji, gdy jedna ze stron (częściej kobieta) wcale nie ma ochoty na zbliżenie, ale zmusza się do niego, by zadowolić partnera lub wywiązać się z umowy (w sytuacji, gdy np. para umówi się "co sobotę bedziemy uprawiać seks").
- Samo umawianie się jest oczywiście w porządku, bo bliskość i intymność może przynieść rezultaty, a czasami jesteśmy zabiegani, zapracowani, mamy na głowie zbyt wiele, w związku z czym na ten seks jest za mało czasu. Ale mimo wszystko nie podchodziłabym do tego jak do obowiązku, a już na pewno nie możemy się zmuszać - podkreśla seksuolożka Patrycja Wonatowska w rozmowie z Aleksandrą Hangel.
Jednocześnie ostrzega przed negatywnymi konsekwencjami "seksu podtrzymującego". Uczula, że w jego trakcie może dojść do dysocjacji - odłączenia ciała od głowy. - Zaczynamy myśleć o czymś innym, a ktoś, z kim ten seks uprawiamy, korzysta swobodnie z naszego ciała. A to jest przecież kolejna sytuacja idealna do wszelkiego rodzaju nadużyć. To też mechanizmy wyparciowe, w których utwierdzamy się w przekonaniu, że nie mamy prawa do własnego ciała. I jak wtedy czerpać radość z seksu? - pyta.
- Taki seks, gdy jesteśmy do niego nieprzygotowane, może prowadzić do bólu, do infekcji, do pochwicy, a z tą ostatnią jest później naprawdę ciężko sobie poradzić - dodaje także.
Czym grozi "seks podtrzymujący"?
Wtóruje jej psycholożka i psychoterapeutka Angelika Szelągowska-Mironiuk, która również na łamach Wirtualnej Polski podkreśla:
- Uprawianie seksu wyłącznie po to, by podtrzymać związek, może paradoksalnie jeszcze bardziej oddalić od siebie partnerów. W tego typu sytuacjach łatwo jest doświadczyć poczucia instrumentalnego podejścia do samej lub samego siebie i do bliskości. Seks bez ochoty na niego może być też zwyczajnie przykrym doświadczeniem - u mężczyzny mogą wystąpić problemy z erekcją, zaś u kobiety problemy z lubrykacją, co w efekcie może wywołać dyskomfort, lęk i niechęć do kolejnych zbliżeń - wyjaśnia.
Swoją historią dotyczącą "seksu podtrzymującego" podzieliła się na łamach WP Justyna (imię zmienione - przyp. red.). Gdy kobieta miała nawrót depresji, usłyszała od partnera, że ich związek będzie miał się znacznie lepiej, jeśli będą się częściej kochać. Postanowiła zmusić się do stosunków dla - jak myślała - dobra ich obojga. Niestety, to nie była dobra decyzja.
- Przestałam cokolwiek czuć. Podczas seksu odpływałam myślami, nie miałam ochoty na przejęcie inicjatywy, rzadko kiedy byłam odpowiednio nawilżona, co denerwowało mojego partnera - wspomina.
Gdy powiedziała partnerowi o diagnozie, zareagował dużym zaskoczeniem. Zostawił Justynę po miesiącu.
- Stosunek bez ochoty na niego, z poczuciem żalu lub złości wobec partnera nie powinien zastępować poważnej rozmowy o przyszłości związku, o wzajemnych oczekiwaniach, a także o emocjach, które obecne są w parze. Zamiast uprawiania "ratunkowego" seksu, warto udać się na konsultacje do terapeuty par lub seksuologa, aby wspólnie ze specjalistą zastanowić się, co w danej sytuacji będzie dla nas najlepsze - radzi Angelika Szelągowska-Mironiuk.