Blisko ludziSeweryna Szmaglewska. Jak przechytrzyć śmierć

Seweryna Szmaglewska. Jak przechytrzyć śmierć

Seweryna Szmaglewska. Jak przechytrzyć śmierć
Źródło zdjęć: © Eastnews
Magdalena Drozdek
15.02.2016 11:49, aktualizacja: 15.02.2016 13:06

- Niemcy sprofanowali najpiękniejsze słowo mojej młodości: obóz – powie po latach Seweryna Szmaglewska. Jako nastolatka musiała poradzić sobie ze śmiercią obojga rodziców i depresją. W czasie wojny trafiła do Auschwitz i jako jedna z nielicznych uciekła z tzw. marszu śmierci.

- Niemcy sprofanowali najpiękniejsze słowo mojej młodości: obóz – powie po latach Seweryna Szmaglewska. Jako nastolatka musiała poradzić sobie ze śmiercią obojga rodziców i depresją. W czasie wojny trafiła do Auschwitz i jako jedna z nielicznych uciekła z tzw. marszu śmierci.

Urodziła się w niewielkiej wsi niedaleko Piotrkowa Trybunalskiego. Kiedy wspomina swoje dzieciństwo, najczęściej określa je mianem sielanki. Piękne krajobrazy i dobrobyt w domu, słowem: czego chcieć więcej. Ojciec, gminny pisarz, zaszczepił w niej pasję do książek. Przy świetle naftowej lampy chłonęła wszystko, co znalazło się w miejscowej bibliotece. Szybko zaczęło ją jednak ciągnąć do miasta. Po ukończeniu szkoły powszechnej, jej marzenie się spełniło. Wyjechała do Piotrkowa, ale radość szybko przerwała informacja o śmierci matki. Niedługo później zmarł i ojciec Seweryny.

Nie został jej nikt, kto mógłby ją wspierać. Załamała się psychicznie, długo zmagała się z depresją, myślała o popełnieniu samobójstwa. Zaopiekowała się nią nauczycielka, Aleksandra Matusiakowa. – Kim dla mnie była? Matką. Nie umiałam inaczej wyrazić swoich uczuć, jak tylko tym słowem – mówiła w jednym z wywiadów. Szmaglewska już jako nastolatka pisała swoje pierwsze opowiadania. Działa jako harcerka i to właśnie jedna z relacji z obozu okazała się jej debiutem literackim. Po latach ten sam obóz będzie pamiętała zupełnie inaczej.

- Kiedy pisałam „Czarne Stopy”, wyraźniej niż kiedykolwiek uświadomiłam sobie, że Niemcy sprofanowali najpiękniejsze słowo mojej młodości: obóz. Obóz harcerski – przyznaje w jednym z wywiadów.

Po studiach w Warszawie wróciła do rodzinnego Piotrkowa. Niedługo później wybuchła II wojna światowa. Zatrudniła się w szpitalu Św. Trójcy jako pielęgniarka. Razem z kolegami zorganizowała też tajną sieć biblioteczną, która umożliwiała młodzieży dostęp do klasyków polskiej literatury. Jej działalność została zauważona przez niemieckiego okupanta. W lipcu Szmaglewską aresztowało gestapo i umieściło na kilka miesięcy w więzieniu. Najpierw odsiadywała wyrok w Piotrkowie, potem przeniesiono ją do Częstochowy.

- 18 lipca zostałam aresztowana na ulicy. Moja przybrana matka dopiero wieczorem dowiedziała się od ludzi, że zatrzymało mnie gestapo. Miałam przed sobą trzydzieści najdziwniejszych i najcięższych w życiu miesięcy. Tego jednak nie byłam świadoma jeszcze wtedy. Czekałam na przesłuchanie w gestapo, nie pewna* ile wiedzą i kogo jeszcze pociągnie za sobą moje aresztowanie – pisała.

Z więzienia trafiła do Auschwitz.

- Dawny obóz męski w Birkenau jest symetrycznym odbiciem obozu kobiecego. Po dwóch stronach drogi pomiędzy obozami znajduje się identyczna u mężczyzn jak i u kobiet kuchnia, a dalej barak dezynfekcyjny. Bloki mieszkalne i klozety rozmieszczone są tak samo. Odeszli mężczyźni zostawiając baraki puste, identyczne jak w obozie kobiecym. Barak przepełniony jest dziś kobietami różnych narodowości, pełen zgiełku, wrzawy i kłótni. Są tu Żydówki z Polski, Grecji, Słowacji, są Polki, są smagłe Cyganki, są czarne małe Kroatki. Nie rozumieją się nawzajem. Walczą o miejsce, o koce, o miski, o kubek wody – wspomina Szmaglewska.

Kolumna półszkieletów

Jej wspomnienia z obozu to ciąg wyczerpującej pracy fizycznej i wciąż przeplatających się chorób.

W styczniu 1945 roku wyruszył z Auschwitz tzw. marsz śmierci.

- Kolumna w śniegu, takich półszkieletów w pasiakach, różnych łachmanach, posuwających się wolnym krokiem - tak marsz więźniów obozu Auschwitz-Birkenau zapamiętał jego uczestnik, Józef Mikusz, do którego dotarła Ewa Sekudewicz z Polskiego Radia.

Niemcy świadomi zbliżającego się frontu, ewakuowali obóz. Seweryna znalazła się w grupie więźniów, którzy mieli trafić do Gross-Rosen. W przerażającym marszu zginęło blisko 15 tys. więźniów. Seweryna i jej koleżanki postanowiły, że pod osłoną nocy spróbują uciec.

- Badałyśmy możliwości. Na pierwszym postoju to okazało się niemożliwe. Z drugiego postoju we trzy uciekłyśmy w śniegi. Położyłyśmy się, przykryłyśmy się białym prześcieradłem, które miałyśmy ze sobą i chciałyśmy jakiś czas przetrwać. Jeden esesman strzelał. Zerwałyśmy się i brnąc przez śnieg, szłyśmy pod górę na czworaka – opisywała kulisy ucieczki podczas jednej z audycji Polskiego Radia.

Plan się powiódł. Kobietom udało się dostać do pobliskiej wsi i ukryć w stodole. O poranku uciekły w stronę Warszawy. Nie miały nic, ale każda musiała ułożyć swoje życie na nowo. Przez pewien czas Szmaglewska przebywała w Krakowie, potem zamieszkała w Łodzi. Tu zaczęła wszystko od nowa.

- Dnia 18 stycznia 1945 roku, po latach pełnych gorzkiej nauki, w marszu z Oświęcimia do Gross-Rosen uciekłam nocą. Tak zaczęło się nowe życie niepodobne już do dawnego i – co łatwo zgadnąć - niepodobne także do marzeń więźnia. Inne. Wkrótce po powrocie stwierdziłam, jak słabo ludzie w Polsce znają tajemnice obozu koncentracyjnego. Cóż dopiero mówić o zagranicy? Zaczęłam pisać prosto, bez ozdób, bez akcji i bohaterów opowieść o latach przeżytych za drutami – wspominała.

„Dymy nad Birkenau” były ogromnym sukcesem. Książka do dziś uważana jest za najważniejsze wspomnienie o tym, jak wyglądało życie w obozie. Od 1945 roku wznawiano ją kilkanaście razy. „Dymy” przetłumaczono na 18 języków, w tym nawet na mongolski.

- Ciągle słychać obcojęzyczne okrzyki i przekleństwa. Zasnąć tu niepodobna. Gdy kobiety układają się do snu, ze szczelin w zagłębieniach koi wyłażą miliony, miliardy pluskiew. Więźniarki muszą spać ciasno obok siebie na brudnych barłogach. Dolne gliniaste koje, gorsze od psich bud, są tak samo przeludnione jak górne, a ciągle zjawiają się grupy nowo przybyłych i blokowa przy użyciu kija umieszcza je na przeładowanych legowiskach. Warunki, w jakich się żyje, wyniszczają zdrowie, prowadzą do fizycznego i psychicznego spodlenia. Zabijają – pisała.

Książka trafiła w ręce prawników, którzy przygotowywali się do procesu norymberskiego, a sama autorka została jednym ze świadków nazistowskich zbrodni. - Norymberga była czymś zupełnie innym niż mogłam sobie wyobrazić. Nastrój był tam niemal karnawałowy. Cały trybunał przed naszym przyjazdem brał udział w balu, co mnie speszyło, jednakże swoje zeznanie złożyłam – mówiła po latach.

Właśnie w Niemczech, w amerykańskim sektorze okupacyjnym odnalazła przyjaciela poznanego jeszcze w Oświęcimiu, inżyniera Witolda Wiśniewskiego. Jeszcze w tym samym roku wyszła za niego za mąż. Długie lata działała w Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Nie przestała też pisać. - Nie ja kształtowałam te książki, tylko życie – mówiła.

*zachowano oryginalną pisownię

md/ WP Kobieta

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (6)
Zobacz także