Blisko ludzi"Syn twierdził, że nie miał czasu zająć się swoją matką". Są takie wezwania, gdy ratownicy nie wytrzymują

"Syn twierdził, że nie miał czasu zająć się swoją matką". Są takie wezwania, gdy ratownicy nie wytrzymują

"Syn twierdził, że nie miał czasu zająć się swoją matką". Są takie wezwania, gdy ratownicy nie wytrzymują
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe | Tomasz Modrzewski
Agata Porażka
27.03.2019 13:09, aktualizacja: 27.03.2019 15:20

Osiem na dziesięć wyjazdów karetki Tomka jest do osób starszych. Bardzo często porzuconych, zaniedbanych. W wieku 90 lat zdanych na samych siebie.

Tomek Modrzewski jest członkiem załogi karetki pogotowia od trzech lat. Wcześniej przez dziesięć był technikiem farmaceutycznym. Mówi, że dzięki rozmowom z setką ludzi dziennie jest w stanie już po kilku zdaniach wiele o człowieku powiedzieć.

Dziewczyno, kto, jak nie ty

- Z założenia przyjeżdżamy w stanach nagłych - opowiada Tomek. - Do naszej wizyty nie zdążysz się przygotować jak do przyjścia kuratora czy pracownika opieki społecznej. Widzimy, jak naprawdę ludzie żyją. Co jest na talerzu na stole, co w zlewie w kuchni.

To mieszkanie Tomek zapamięta na długo. Na wersalce leżała starsza pani. Zabrudzona, zaniedbana. Karetkę wezwała jej córka. Tomek pyta, czemu matka jest w takim stanie.

- Co, ja mam ją umyć? – słyszy.
- Noż k…a mać, a kto? - ratownik nie wytrzymuje. - Jak matka, za gówniarza, pani pupę podcierała to było dobrze? Dziś to pani musi się mamie odpłacić tym samym! Niestety!

Tylko jak można zadbać o człowieka, jeśli nie umie się nawet zadbać o mieszkanie. Pokój był zawalony meblami i niepotrzebnymi akcesoriami. W kątach pajęczyny, firanki czarne.

Ratownicy zabrali do szpitala kobietę, ale nie mogli nic poradzić na to, co zobaczyli na miejscu. Przy ratowaniu życia nie ma czasu na to, by wdawać się w dyskusję.

Miłość matki

Wezwanie na wieś: duszności, kobieta lat 80. Żeby dojechać do jej domu, karetka musi poradzić sobie z zaniedbanym podwórkiem. Koła zakopują się w błocie. W mieszkaniu centymetrowy kurz i piach na podłodze. Po karetkę zadzwonił syn.

- Gdyby nie było sąsiadki, to wezwalibyśmy policję – mówi ratownik. – Syn twierdził, że nie miał czasu zająć się swoją matką.

Nie miał nawet 15 zł, żeby jej kupić leki. Na złożenie łóżka szkoda mu było czasu.

- Wyobraź sobie, że ona go potem jeszcze broniła - opowiada Tomek. - Na sam koniec powiedziała: "Ale on się mną opiekuje. On jest naprawdę w porządku. On się mną zajmuje”. Matki często kryją swoje dzieci, bojąc się konsekwencji i wstydząc tego, co my powiemy.

A dzieci to wykorzystują.

Karta stałego klienta

- Są osoby, które notorycznie wzywają karetkę pogotowia - kontynuuje. - Wiemy już, do kogo jeździmy, czego się spodziewać. To są często ludzie, którzy żyją samotnie, mają rodzinę daleko od siebie. Dla nich to jest ogromna atrakcja, że przyjedzie zespół. Że w końcu ktoś zapyta, jak się czują.

Tomek szacuje, że nawet 80 proc. wyjazdów karetką pogotowia, w których uczestniczy, jest do osób starszych. Bardzo często takich, którymi nikt się już nie interesuje.

- Ale to nie zawsze jest tak, że dziecko jest wyrodne i niewdzięczne. Dostaję wiele wiadomości, w których ludzie piszą mi o tym, że rodzice mogli sobie sami zapracować na takie traktowanie. Że ta niechęć wynika z tego, że to oni kiedyś nie opiekowali się dziećmi. Lub nie nauczyli ich szacunku do starszych, kiedy był na to czas. Ciężko jest to ocenić, jeśli przyjeżdżamy z wizytą na zaledwie kilka minut. Ale trudno mi sobie wyobrazić, że masz ojca oprawcę i na starość się nim zajmujesz. Takie osoby, które kiedyś doznały cierpienia ze strony rodziców, nie utrzymują z nimi z reguły kontaktu - dodaje Tomek.

Moje miejsce jest na ulicy

- Jeżeli sobie nie radzisz, szukaj pomocy - mówi ratownik. - Dziewczyny z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej muszą każde zgłoszenie sprawdzić. Opiekunka umawia się na spotkanie i podejmuje kroki, które mają pomóc tym osobom. Nie trzeba zostawać z tym samym. Ale ludzie muszą tego chcieć. Nikt nie zapuka do ich domu, nie zapyta się, czy potrzebują pomocy.

Na co dzień Tomek pracuje w Regionalnym Szpitalu Specjalistycznym im. dr. Władysława Biegańskiego w Grudziądzu, zarówno w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, jak i w zespołach wyjazdowych.

- Moje miejsce jest na ulicy - mówi mi na koniec rozmowy. - Wśród ludzi.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (215)
Zobacz także