Idę do osiedlowego sklepu, do koszyka (plastikowego) wrzucam orzechy w torebce, bułki w torebce, 2 jogurty w plastikowych kubeczkach, banany, jabłka, trzy cytryny i brokuł (razem cztery torebki). Potem jeszcze makaron, fasolki garść, płatki owsiane i - zaszalejmy, bo drogie jak złoto - awokado. To wszystko nie mieści się ręku, więc dwa opakowania i jedenaście reklamówek przekładam do jednej, większej, albo i dwóch, żeby nie urwało. I tak sobie tonę w folii i plastiku, a wraz ze mną całe osiedle, żeby nie powiedzieć - świat.