„Tamara i mężczyźni” – komedia dla wymagających
Jeśli masz ochotę na lekką , lecz nie głupią komedię i odrobinę angielskiej wsi, Tamara Drewe czeka na Ciebie w kinach. A wraz z nią fantastyczna obsada, angielski humor i mnóstwo intertekstualnych nawiązań, które sprawią, że na ten film nie sposób narzekać.
19.01.2011 | aktual.: 20.01.2011 09:13
Jeśli masz ochotę na lekką , lecz nie głupią komedię i odrobinę angielskiej wsi, Tamara Drewe czeka na Ciebie w kinach. A wraz z nią fantastyczna obsada, angielski humor i mnóstwo intertekstualnych nawiązań, które sprawią, że na ten film nie sposób narzekać.
Stephen Frears – reżyser filmu o polskim tytule „Tamara i mężczyźni” od lat zachwyca tym, ze za jakikolwiek gatunek się nie zabierze, potrafi stworzyć frapujące dzieło. Nakręcił wspaniałe filmy kostiumowe (niezapomniane „Niebezpieczne związki”), potrafi ukazać klimat przedmieścia („Moja mała pralnia”) czy stworzyć doskonałą adaptację dzieła Nicka Hornby’ego i jemu pokrewnych. Jako Anglik wykształcony w Cambridge ma specyficzne podejście do rzeczywistości – pełne ironii i literackich naleciałości. Lecz Frears i romantyczna komedia, której główną bohaterką jest kobieta? Tego się nie spodziewaliśmy.
Frearsa zdaje się niezwykle bawić jego własna gra i to, że w mocno już dojrzałym wieku (reżyser urodził się 1941 roku) zabrał się za wróżący komercyjnie sukces, lecz pogardzany przez krytyków gatunek komedii romantycznej. Biorąc na warsztat tak specyficzną opowieść nadał jej wszelkie cechy kina autorskiego.
Co składa się na to, że ten film dobrze się ogląda? Piękna aktorka o pełnych kształtach, lecz jednocześnie „dziewczyna z sąsiedztwa” (brytyjska aktorka Gemma Arterton, grająca rolę tytułową, została właśnie nową twarzą marki G-star Raw). Sielska Anglia, która momentami przypomina Toskanię z najbardziej przesłodzonych filmowych peanów na jej cześć. Gotowanie na ekranie. Wgląd w środowisko pisarzy – szczególnie twórców kryminałów. Soczysty język. Idealna mieszanka qui pro quo. Kilku mężczyzn zasadzających się na jedną kobietę. Tryumf miłości. Czego chcieć więcej?
Historia jest w zasadzie prosta: Tamara wraca po latach do swojej rodzinnej wioski. Jest poczytną dziennikarką, która w „międzyczasie” pozbyła się dzięki cudom chirurgii plastycznej szpecącego ją wielkiego nosa. Wkracza prosto w środowisko skupione wokoło miejscowego domu pracy twórczej dla pisarzy. Wszystkich rozwściecza związkiem z rockowym muzykiem w najbardziej kiczowatym wydaniu – idolem miejscowych nastolatek.
Bawiąc się konwencją znaną z najlepszych komedii Szekspira, choćby „Snu nocy letniej”, Frears miesza losy swoich bohaterów do granic możliwości. Pomagają mu w tym dwie najbardziej pocieszne postaci: miejscowe rozdarte, czytające Bravo dziewczynki, występujące to w roli Puka, to w roli chóru komentującego wydarzenia. Jednocześnie reżyser puszcza oko do publiczności bawiąc się Czechowem i doceniając postaci z drugiego planu, a czasem – dosyć wprost – nawiązując do twórczości Thomas’a Hardy’ego. Wymagający widz jest zaspokojony, ci, którzy przyszli się bawić – po prostu śmieją się czekając na szczęśliwe zakończenie historii dziewczyny, która zrobiła sobie operację plastyczną.
ak/sr