"Ucz się, bo będziesz kopać rowy". Kiedy rodzice każą nam iść na studia
"Nie chciało się nosić teczki, będziecie nosić woreczki" – to powiedzenie słyszałam przez całe gimnazjum. Według mojej nauczycielki miało mnie to zmotywować do nauki. Po rozmowie z moimi bohaterami już wiem, że to nie "papierek" i dyplom liczą się najbardziej. – Teraz pieniądze to ostatnia rzecz, na jaką mogę narzekać, jeśli mam być szczera – mówi Olga.
10.09.2020 16:36
Wybieranie liceum czy studiów to niełatwe wyzwanie, które w naszym systemie edukacji, jest stawiane już przed nastolatkami. Oczekuje się, że uczniowie już na początku swojej drogi będą wiedzieli, jaką ścieżką kariery chcą pójść. Psycholog Joanna Żółkiewska zauważa, że duży błąd popełniają szkoły.– W XXI wieku mogłoby się wydawać, że dziecko powinno samo wybierać swoją ścieżkę kariery, jednak powinniśmy postawić pytanie, na jakiej podstawie nastolatek ma zdecydować o swojej przyszłości? W Polsce mamy problem z doradztwem zawodowym. Myślę, gdybyśmy mieli odpowiednie doradztwo, odpowiednio przygotowane do pracy z młodzieżą, a potem z rodzicami, uważam, że nie byłoby takich problemów, które pani opisuje – naświetla specjalistka.
"Nie ma sensu robić studiów"
– Rodzice zawsze mówili tylko, że muszę iść na studia, żeby być kimś i żeby móc zarabiać dobre pieniądze w przyszłości – opowiada Tomek Masio. Jak nietrudno się domyślić do żadnej szkoły wyższej nie poszedł, jednak dziś daleki jest od narzekania na swoją pracę i zarobki.
Zobacz także
Wybrał swoją pasję, czyli samochody. Dzisiaj jest zawodowym kierowcą. Naszą rozmowę zaczął od opowiadania o nowoczesnych systemach, jakie ma w swoim pojeździe. Czuć było, że auta to jego jedna z większych miłości. – Kiedy zaczynałem, moi rodzice nie byli zadowoleni, często powtarzali, że człowiek bez wykształcenia i "papierka" do niczego w życiu nie dojdzie, ale ja pokazałem, że bez studiów można co nieco osiągnąć – zaznacza.
Teraz kiedy Tomasz patrzy na decyzje, jakie podejmował, cieszy się, że zaryzykował dla swojej pasji. Chociaż czasami było mu przykro słuchać komentarzy ze strony najbliższych. – Po tym, co wydarzyło się przez pandemię i sytuacji, w jakiej znaleźli się moich znajomi, widzę, że nie ma sensu robić studiów przez 5 lat. Nie ma żadnej gwarancji, że znajdzie się dobrą pracę. Wolałem zaryzykować, co mi się opłaciło, bo zarabiam dobre pieniądze i mam pracę, którą bardzo lubię – zachwala.
Kiedy zapytałam, co to znaczy, wyjaśnia, że grafik ustala sobie sam. – Zarobki są oczywiście zależne od tego, ile pracuję dni w miesiącu. Jest to od 7 tys. do 9 tys. złotych "na rękę". Czasami uda się zarobić więcej – zdradza.
Spełniałam ich marzenia
Olga chciała spełnić marzenie rodziców. Sama pochodzi z rodziny, gdzie wykształcenie i "dobra praca" były bardzo ważne. – Moja mama jest podwójnym dyrektorem muzeum i biblioteki. Oprócz tego prowadzi jeszcze dom kultury. A tata ma firmę budowlaną. Ma oddziały w Niemczech i Stanach. Rzadko jest w domu, ale kiedy już bywał, często robił mi wykłady, żebym "była kimś" – opowiada.
Zobacz także
Faktycznie, 30-latka chciała sprostać wymaganiom rodziców. Chodziła do renomowanego liceum, a potem dostała się na dobre studia, gdzie bardzo ciężko pracowała. – Nie naciskali na żaden konkretny kierunek, ale żadna filozofia nie wchodziła w grę. Sama początkowo myślałam o medycynie, jednak ostatecznie mój wybór padł na język rosyjski, a dokładnie na tłumaczenie przysięgłe – mówi.
– Rodzice wysyłali mnie też raz w roku na miesiąc do Rosji, żebym szkoliła język. Bardzo mnie wspierali, pomagali. Z taką dumą mówili o mnie rodzinie i znajomym. Naprawdę się cieszyli, że spełniam ich marzenia – wspomina.
Problem polegał jednak na tym, że Olga zapomniała o swoich. – Obrzydł mi ten język. Znudził mi się. Początkowa fascynacja na studiach zamieniła się w nudę. Męczyło mnie to już. Przez pracę z tym językiem, pobyty w Rosji, tyle lat studiów, zaczęło mi się w głowie mylić myślenie po polsku i po rosyjsku. W pewnym momencie złapałam się na tym, że nie chce mi się wstawać do pracy. Na samą myśl, że mam znowu mówić i myśleć po rosyjsku, robiło mi się niedobrze. Wracałam do domu, otwierałam laptopa i nieraz ryczałam, że mam dosyć. I trochę winiłam za to rodziców – mówi
Olga pewnego dnia powiedziała "dość" i odnalazła pasję, którą przekształciła w biznes. Zaczęła sprzedawać w sieci, pierwszym, na czym zarobiła, były jej ubrania. – Dziś nie ma rzeczy, której bym nie sprzedała. Lubię bawić się aukcjami, obrabiać zdjęcia rzeczy na sprzedaż i mam lekkie pióro, więc moje ogłoszenia przyciągają wzrok. W kwietniu minęło 5 lat, odkąd mam firmę. Pracuję kiedy chcę, jak chcę, nie narzekam na zarobki. Może jedynie czasu może nie mam za wiele, ale jak mam dość, to zamykam laptopa – opowiada.
– Rodzice martwili się o mnie. Konkurencja przeogromna. Zarobki niepewne, niestabilne. Woleliby, żebym nie musiała się zastanawiać, czy jutro będę miała na chleb, a na działalności właśnie tak może być. Mówili, żebym poszukała innej drogi, jednak z czasem odpuścili – zaznacza.
Jeśli chodzi o zarobki, to 30-latka zdecydowanie nie narzeka. – W ciągu tych 5 lat odkąd prowadzę firmę, kupiliśmy mieszkanie, teraz jesteśmy w trakcie budowy domu, mój syn chodzi do prywatnej szkoły, a wczasy spędzamy objazdowo po całej Europie. Akurat pieniądze to ostatnia rzecz, na jaką mogę narzekać, jeśli mam być szczera – kończy.
Psycholożka zauważa, że takie naciski ze strony rodziców nie wpływają pozytywnie na dzieci, wręcz przeciwnie. Wtedy może pojawiać się bunt i poczucie wypalenia zawodowego. – Mówienie "ucz się, bo będziesz.." nie jest motywacyjne, jednak pamiętajmy, jakie pokolenie to nam mówi. Sugerują to nam nasi rodzice, a w ich czasach wyższe wykształcenie było niezwykle ważne i otwierało wiele dróg. Wiązało się z lepszymi finansami, stabilnością czy prestiżem. W tej chwili to bardzo mocno się zmieniło. Teraz jest wiele zawodów, które nie wymagają studiów – tłumaczy.
"Kiedy wrócisz na studia"
Sylwek ma czworo starszego rodzeństwa, każde z nich z tytułem magistra albo doktora. Tego samego od 23-latka oczekiwali jego rodzice i taki miał plan na początku, jednak pierwszy rok studiów szybko zweryfikował jego zainteresowania. – Zdałem bardzo dobrze maturę, dostałem się na zarządzanie na jednej z najlepszych warszawskich uczelni. Wszystko szło tak, jak miało, tylko że nie sprawiało mi to żadnej satysfakcji. Po pierwszym semestrze tłumaczyłem sobie, że jeszcze to polubię. Ale po letniej sesji już wiedziałem, że to nie dla mnie – wspomina.
Chłopak przestał chodzić na wykłady i ćwiczenia, po kilku nieobecnościach został skreślony z listy studentów. – Nie tak, że siedziałem w domu, poszedłem do pracy. Znalazłem ogłoszenie, gdzie poszukiwali pracownika na budowę. Zgłosiłem się. Jeden dzień w pracy, drugi, trzeci i tak już zostałem. Spodobało mi się to na tyle, że pracowałem po kilkanaście godzin dziennie – opowiada.
Pozostał tylko jeden szkopuł – musiał wyznać swoim rodzicom, że zrezygnował ze studiów. – Siedzieliśmy w niedzielę przy stole. W końcu zebrałem się na odwagę i powiedziałem, że nie studiuję. Na początku była złość, mocne słowa i ciche dni. Jednak po pewnym czasie zrozumieli. Teraz nawet mama żartuje, że powinienem zrobić im remont – mówi.
– Wiem, że przyzwyczaili się do tego, że nie kontynuuję nauki, jednak nadal bardzo często pojawiają się pytania, kiedy wrócę na studia. Próbuję dać im do zrozumienia, że nie mam tego w planach w najbliższej przyszłości – puentuje.
Zapytałam Joannę Żółkiewską o to, co w dzisiejszych czasach ma być "straszakiem" dla młodzieży. Okazuje się, że dziś nie mówi się "źle" o kosmetyczkach czy operatorach koperek, ale o zawodach związanych z internetem. – To wynika z naszych lęków, mówiąc "naszych" mam na myśli rodziców. Jeśli czegoś nie znamy, nie doświadczyliśmy, nie rozumiemy, więc normalne jest to, że będziemy odradzać tę ścieżkę naszym dzieciom. Tak może być w przypadku tego zawodu jutubera. Kiedyś się za przykład dawało "kopanie rowów", wtedy to wynikało również z braku szacunku do danego zawodu, co jest przerażające, bo powinniśmy mieć szacunek do każdej pracy - apeluje.