Blisko ludziUmierają w samotności. "Musiałam się poniżyć, błagać, aby pożegnać konającą mamę"

Umierają w samotności. "Musiałam się poniżyć, błagać, aby pożegnać konającą mamę"

Psycholog zaznacza, że obecna sytuacja pandemiczna może być przyczyną przedłużającej się żałoby
Psycholog zaznacza, że obecna sytuacja pandemiczna może być przyczyną przedłużającej się żałoby
Źródło zdjęć: © 123RF
Anna Podlaska
09.11.2020 15:38, aktualizacja: 02.03.2022 07:54

Mama Anny Błażków miała udar. Kiedy umierała w szpitalu, kobiecie przez sytuację związaną z pandemią pozwolono pożegnać się z nią zaledwie przez dwie minuty. – Nie mogłam do niej podejść. Pielęgniarka cały czas przy mnie stała i pilnowała, żebym się nie zbliżyła. Okropne doświadczenie, chyba gorsze od samego pogrzebu – wyznała Anna w rozmowie z redakcją WP Kobieta.

18 września Anna pochowała mamę. Pogrzeb odbył się "bez specjalnych ograniczeń" – mówi w rozmowie z nami kobieta. Najgorsze chwile ona i jej rodzina przeżyli w szpitalu. – Mama miała udar. Karetka zabrała ją do szpitala, tam straciła przytomność. Miałam ogromny problem, aby dostać się na oddział i ją odwiedzić. Musiałam się poniżyć, płakać, błagać, aby zobaczyć się z mamą choć na chwilę, aby ją pożegnać. Czułam, że umiera – tłumaczy.

Kiedy w końcu pozwolono córce zobaczyć matkę, odwiedziny trwały krótką chwilę. –Ubrali mnie w fartuchy, rękawice, czepek, maskę. I mogłam być przy mamie maksymalnie 1-2 minuty. Nie mogłam do niej podejść – wyjaśniła Anna.

"Nikt nie przyszedł na różaniec, transmitowaliśmy wydarzenie on-line"

25 października odbył się pogrzeb dziadka Moniki. Mężczyzna umierał w samotności, a wnuczka ma złamane serce, bo nie mogła go trzymać za rękę, kiedy odchodził.

– W ostatnich dniach życia był sam. W czwartek był przewieziony do szpitala, a już w niedzielę personel medyczny poinformował nas, że umiera. Tylko jedna osoba mogła go pożegnać, pojechała moja mama – opowiada Anna.

Podkreśla, że pogrzeb był zorganizowany sprawnie i szybko. Łącznie było na nim 90 osób. Z kolei na wystawieniu ciała nikt się nie pojawił, dalsza rodzina bała się zakażenia, mimo że zmarły nie chorował na COVID-19. Ksiądz natomiast wpadł na pomysł transmisji różańca na YouTube.

Każdy przeżywa żałobę na swój sposób. Nie można się porównywać. Jednak równie trudne momenty mieli bliscy Malwiny. Jej kolega umierał w szpitalu, zaś jego żona w tym czasie odbywała kwarantannę. Nie mogła skontaktować się z personelem, nie wiedziała nawet, co się dzieje z jej mężem. Jak mówi Malwina naszej redakcji, jej kolega umarł w samotności, na korytarzu, bo zabrakło miejsca na sali. – Dla mnie to nie do pomyślenia. Trudna i przykra sytuacja – komentuje kobieta.

Psycholog Joanna Żółkiewska mówi, że obecna sytuacja pandemiczna może być przyczyną przedłużającej się żałoby.

– Niezależnie od tego co myślimy, w co wierzymy, od wieków ludzkość grzebała i żegnała zmarłych. To miało zawsze bardzo ważny wymiar i stanowiło przeprowadzenie bliskiej osoby do innego świata. To pozwalało też pogodzić się z jej odejściem. Chodzi o cały rytuał, rozliczenie się z przeszłością, powiedzenie ostatniego słowa. Ten element pożegnania, odprowadzenia na cmentarz, to wykonanie ostatniego obowiązku wobec bliskich, którzy zmarli – mówi Żółkiewska.

Dodaje, że aby poradzić sobie z obecną sytuacją, w której nie można być blisko umierającego, trzeba sobie to wybaczyć. – Trzeba sobie powiedzieć, że to nie nasza wina, że naprawdę nie mogliśmy być blisko, tym samym ściągnąć z siebie poczucie winy. Ważna będzie zaś pierwsza wizyta na cmentarzu – kontynuuje.

Jak podkreśla, śmierć jest elementem życia. – Kiedyś ludzie umierali w domach, rodzina modliła się nad ciałem. To był moment, w którym można było rozpaczać, smucić się, przeżywać żałobę – dzisiaj mamy mało takich momentów. Zdarza się, że wobec zmarłego mamy niezakończone sprawy, wizyta przy trumnie to moment, kiedy możemy przeprosić lub za coś podziękować. To bardzo istotne dla naszego zdrowia. Rozsądek mówi, że nie mamy jak tego zrobić w czasie pandemii, bo jest kwarantanna, są pewne ograniczenia. Jest niebezpieczeństwo, że z tego względu żałoba będzie się przedłużała – ocenia.

Do obaw o ostatnie pożegnanie, dochodzi obawa o to, jak nasi bliscy zostali potraktowani w zakładzie pogrzebowym, czy przygotowanie ciała do ostatniej drogi odbyło się z szacunkiem. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego, Krzysztof Wolicki podkreśla, że jeżeli zmarły nie miał koronawirusa, wszystko odbywa się jak dotychczas. Procedury są inne w przypadku podejrzenia zakażenia lub zakażenia COVID-19.

Pochówek zakażonych koronawirusem

Pochówek zmarłych, którzy byli zakażeni koronawirusem, określa rozporządzenie ministra zdrowia z początku kwietnia tego roku. Z treści pisma wynika, że kremacja zmarłych osób, które chorowały na COVID-19, nie jest konieczna. Przy ich pochówku trzeba jednak zachować szczególne środki bezpieczeństwa.

"Przeprowadzić dezynfekcję zwłok płynem odkażającym… Odstąpić od standardowych procedur mycia zwłok, a w przypadku zaistnienia takiej konieczności, należy zachować szczególne środki ostrożności… Unikać ubierania zwłok do pochówku oraz okazywania zwłok... Umieścić zwłoki w ochronnym, szczelnym worku, wraz z ubraniem lub okryciem szpitalnym, a w przypadku przekazania zwłok do spopielenia, umieścić pierwszy worek ze zwłokami w drugim worku… Zdezynfekować powierzchnię zewnętrzną kolejno każdego worka" – czytamy.

Krzysztof Wolicki z Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego ocenia, że punkt mówiący o unikaniu ubierania zwłok jest niejasny i może narazić pracowników szpitala na kolejne zakażenia. Podobnie niedoprecyzowany jest zapis o przygotowaniu zwłok do kremacji.

– W polskich krematoriach nie pali się nagich ciał. Nie jest doprecyzowane, w którym miejscu w szpitalu ciało zakażonego ma być przełożone do trumny. W krematorium tego nie można zrobić z obawy o zakażenie, podobnie jest w zakładach pogrzebowych. Czy mamy to robić w lesie? Nie ma to sensu i logiki – oburza się prezes PSP.

A co jeżeli chory na koronawirusa umiera w domu? Wolicki mówi, że zakład przeprowadza wywiad paramedyczny i jeżeli jest uzasadnione podejrzenie zakażenia, wysyła pracowników odpowiednio zabezpieczonych. Rodzina jest zaś proszona o to, aby w pojedynkę wydać pracownikom ciało.

– W zakładzie przekłada się ciało do trumny. Rodzina, która jest na kwarantannie, nie ma możliwości odwiedzić zmarłego. I wówczas albo ciało idzie do kremacji i czeka na nie urna, albo czeka się z pogrzebem, a ciało jest zabezpieczone, w trumnie, bez możliwości późniejszego jej otwarcia. Jeżeli nie ma podejrzenia COVID-19, można normalnie umyć i ubrać ciało. Tak jak do tej pory było to robione – podsumowuje Krzysztof Wolicki.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (316)
Zobacz także