W Kijowie zostało 20 członków jej rodziny. Oto dlaczego nie chcą uciekać
Rodzice Leny zostali w Ukrainie. Pomimo próśb córki i tego, że w Warszawie czeka na nich bezpieczny dach nad głową, nie chcą uciekać przed wojną do Polski. Wolą zostać we własnym mieszkaniu, w 16-piętrowym bloku w Kijowie, i organizować sąsiedzką pomoc: - Moja mama jak taka odważna sikorka, kiedy tylko wszystko ucichnie, a godzina policyjna się kończy, robi rozeznanie na osiedlu, gdzie ktoś przywiózł jakąś kapustę czy marchewkę, żeby móc ugotować barszcz – Lena Pianovska w rozmowie z WP Kobieta opowiada o patriotyzmie zwykłych ludzi, odwadze i życiu w wojennej rzeczywistości.
06.03.2022 | aktual.: 06.03.2022 16:48
Justyna Sokołowska, WP Kobieta: Leno, od ponad 20 lat mieszkasz w Warszawie i kiedy wybuchała wojna, próbowałaś ściągnąć do siebie rodziców. Oni jednak zdecydowali się zostać w Kijowie. To miejsce, które jest celem numer jeden dla Rosji Putina. Nie ulegli twoim prośbom i zostali w rodzinnym domu. Jakie podali powody?
Lena Pianovska: W Kijowie jest teraz około dwudziestu osób z mojej rodziny. Bardzo się o nich martwię, bo nieopodal domu, w którym mieszkają moi rodzice, znajduje się duża stacja i ciepłownia. Po tym, co zdarzyło się w Żytomierzu, wiemy, że Rosjanie lubują się w stacjach energetycznych, ciepłowniczych czy wodnych. Boję się, że mogą Kijów zrównać z ziemią jak Charków.
Co do powodów, dla których moi rodzice nie uciekli z Kijowa… Pochodzę z rodziny patriotycznej. Jak rozpadł się ZSRR, to w moim domu było wielkie święto. Nikt z mojej rodziny nawet teraz, w obliczu wojny z Putinem, nie wyjechał. Podjęli taką decyzję, bo uznali, że ktoś musi być tu na miejscu, pójść do sąsiadów, zorganizować zwykłą, oddolną pomoc sąsiedzką, czy nawet modlić się o ten kraj. Dlatego mimo moich próśb i tego, że jestem ich jedynym dzieckiem, nie udało mi się ich przekonać do ucieczki.
To musiało być dla ciebie trudne, kiedy uświadomiłaś sobie, że nie jesteś w stanie wpłynąć na ich decyzję.
Musiałam pogodzić się z tym, że dla jednych najlepszą decyzją jest wyjazd, a dla innych pozostanie w kraju. Moi rodzice są tacy, że dopóki wyjazd z kraju nie będzie przymusowy, to nie ma mowy, żeby się stamtąd ruszyli. Od mamy usłyszałam: "Do ciebie to my sobie możemy przyjechać na dwa tygodnie wakacji. Kijów jest naszym domem, my jesteśmy stąd i tu zostaniemy". Powiedzieli mi, że wręcz czują się bezpieczniejsi w domu, niż w drodze na granicę z Polską.
Faktycznie, kiedy ogląda się relacje ludzi, którzy pokonali tę trasę, to trudno nie przyznać im trochę racji. Poza tym przerażające są obrazy, kiedy ludzie próbują się dostać do pociągu, a niektórzy próbują po kilka razy. Kiedy więc masz już kawał życia za sobą, jesteś w domu, który znasz, a w perspektywie masz podróż, którą nie wiesz, czy przetrwasz, to trudno jest podjąć taką decyzję.
Jak często udaje ci się kontaktować z rodzicami?
Wolałabym częściej. Na pewno pierwszą rzeczą, którą robię, kiedy się obudzę, jest spojrzenie na telefon. Jeśli widzę serduszko, to jestem spokojna. Jeśli nie, to zaczyna się niepokój. Nagrywam się i niecierpliwie czekam na odpowiedź. Prosiłam mamę, żeby co godzinę mi wysyłała choć "+" na znak, że wszystko u nich dobrze. Ale to nie jest takie łatwe… Kiedyś oni mnie prosili, żebym była z nimi często w kontakcie, a ja odzywałam się raz na trzy dni, to teraz widzę, że co siejesz, to zbierasz.
Mam na szczęście tam na miejscu przyjaciółkę, która jest ogromnie dzielna, roztropna i jest w stanie zweryfikować informacje, kto, kiedy i gdzie pojawił się w sieci. Jest więc takim łącznikiem pomiędzy mną a wieloma osobami, które szukają informacji o kimś bliskim. Kiedy nie jestem w stanie dodzwonić się do moich rodziców, będąc tu w Polsce, to ona potrafi nagrać mi się o 2.00 w nocy, że wszystko jest w porządku, tylko po prostu są niegrzeczni i zapomnieli dać mi znać…
Brak wiadomości z całą pewnością skłania do negatywnych myśli, a kontakt zapewne jest utrudniony także z przyczyn technicznych.
Zdarza się, że nie mam wiadomości przez 12 czy 14 godzin od rodziców i wtedy wpadam w panikę. W Kijowie często jest brak łączności, po którym na przykład ludzie otrzymują SMS-y o treści, że rząd upadł i Ukraina się poddała. Ale szybko wszyscy zaczynają rozumieć, że to po prostu fake newsy. Moi rodzice potrafią też przytomnie myśleć, a w Ukrainie system informacyjny dość dobrze działa i ludzie są uprzedzani, że coś takiego może się dziać. Gorzej z osobami, które siedzą cały czas w schronach czy piwnicach.
Moja przyjaciółka z dzieckiem znajduje się pod miejscowością Vorzel, to jest taki najgorszy obszar pod Kijowem, gdzie stacjonują rosyjskie wojska, wysadzono lotnisko i bazę naftowo-paliwową. Tam nie ma prądu, nie ma wody, nie ma za bardzo jedzenia, Internet nie działa. Kontakt z nimi jest raz na trzy dni. Co jakiś czas moja przyjaciółka wychodzi z piwnicy i biegnie do wozu straży terytorialnej, żeby skorzystać z ich akumulatora. Ona nie wie do końca, co się dzieje na świecie. Kiedyś oglądałam film o ludziach, którzy przesiedzieli w bunkrze 20 lat, a to się teraz dzieje naprawdę i to jest przerażające.
Czytaj także: Rosjanki mieszkające w Polsce wspierają Ukrainę i boją się o bliskich. "Nikt nie chce tej wojny"
A twoi rodzice? Jak funkcjonują w tej wojennej rzeczywistości?
Moja mama jest bardzo dzielna, zajmuje się gotowaniem, potrafi dowiedzieć się, gdzie komu i czego brakuje, i gdzie to można dostać. Teoretycznie, tam nic nie ma w sklepach, jest majonez i są chipsy. Inne rzeczy są dowożone, tyle że ludzie w panice stoją w kolejkach i wykupują wszystko. Natomiast osoby, które są w piwnicach w totalnej rozsypce spowodowanej paniką, są w dużo trudniejszej sytuacji.
Moja mama jak taka odważna sikorka, kiedy tylko wszystko ucichnie, a godzina policyjna się kończy, wyłania się i robi rozeznanie na osiedlu, gdzie ktoś przywiózł jakąś kapustę czy marchewkę, by móc ugotować barszcz. Są osoby, którym jest trudniej emocjonalnie żyć w tej rzeczywistości, dlatego moi rodzice starają się ich wspierać. Przeżyli pierwszy i drugi Majdan, byli w tym bardzo aktywni. Pamiętam, jak mama mówiła wtedy, że albo ją kiedyś tam zabiją, albo aresztują.
Niektórzy mieszkańcy Kijowa nie wychodzą z piwnicy, natomiast twoi rodzice stwierdzili, że do piwnicy nie będą schodzić. Dlaczego?
Oni mieszkają w 16-piętrowym, betonowym bloku. Mój tata jest inżynierem, który kiedyś budował domy na Syberii i człowiekiem bardzo racjonalnym. Dlatego obliczył, że jeżeli zejdą w czasie nalotu do piwnicy i ich blok się zawali, to jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że ktoś ich stamtąd potem uratuje. Dlatego podjęli decyzję, że jeśli już tak naprawdę będą musieli, to pójdą do garażu, w którym jest dziura w podłodze, nad którą się parkuje, żeby naprawić coś w samochodzie. Stwierdził, że stamtąd będą w razie czego mogli się sami wydostać. Jak do tej pory ani razu tam jeszcze nie zeszli.
Czy czegoś im w tym momencie brakuje? Leków albo jedzenia?
Oni mi o tym nie mówią i w życiu mi nie powiedzą, żeby mnie nie martwić. Dlatego dzwonię do znajomych, żeby wybadać, jakie są w Kijowie na tę chwilę potrzeby. Podstawowe rzeczy teraz to jedzenie i picie. Wiem, że mają wodę w domu.
Czy masz takie myśli, żeby spakować się i tam pojechać?
Co najmniej cztery razy dziennie chcę to zrobić. I wtedy siadam, biorę oddech i staram się na spokojnie pomyśleć, gdzie jednak będę bardziej skuteczna. Oprócz emocji staram się jako dorosła osoba obliczyć, kogo i czym mogę zasilić. Polacy osiągnęli taki poziom empatii i wsparcia sąsiedzkiego, że w Polsce nie są nawet zapełnione przygotowane wcześniej przez miasta miejsca dla uchodźców, ponieważ zwykli Polacy wzięli tych ludzi do swoich domów. Ludzie z innych krajów typu USA czy nawet Hiszpania, nigdy nie zrozumieją, że większość Polaków od tylu dni nie robi nic innego, tylko pakuje paczki, ma jakieś kooperatywy sąsiedzkie, pomocowe i że zrodził się ogromny ruch społeczny. Ktoś, kto nie był teraz w Ukrainie, nigdy nie zrozumie tych ludzi, którym wszystko płonie pod ich oknami, co chwilę coś wybucha, wysadza okna czy ściany. Ludzie, którzy z Ukrainy dotarli do mnie, są w bardzo złej kondycji psychicznej, więc zaczęłam im organizować pomoc terapeutyczną.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.