Rosjanki mieszkające w Polsce wspierają Ukrainę i boją się o bliskich. "Nikt nie chce tej wojny"
Ekaterina, Elena i Aliona są Rosjankami. Do Polski przyjechały kilka lub kilkanaście lat temu. Tutaj założyły rodziny, znalazły pracę, dwie z nich zdobyły wyższe wykształcenie. W obliczu ataku Rosji na Ukrainę boją się jak my wszyscy. Jednak ich strach sięga mackami jeszcze dalej – martwią się o rodziny, które zostały w kraju, bliskich na Ukrainie i o siebie, ponieważ z dnia na dzień w oczach niektórych stały się "tymi złymi Rosjankami", choć każda z nich jest przeciwna decyzjom Putina.
Ekaterina Motyka pochodzi z Kaliningradu. Do Polski przyjechała w 2014 roku na studia. Została. Zaczęła pracę, zakochała się, wyszła za mąż, a niedawno urodziła syna. Na Instagramie obserwują ją 23 tys. osób. Od kilku dni zamieszcza tam linki, pod którymi można pomóc Ukraińcom, przekazuje kontakty do osób gotowych przyjąć w swoich domach uchodźców. Podczas rozmowy z WP Kobieta kilkukrotnie łamie się jej głos.
Bliskie więzi od pokoleń
- Moi znajomi z Rosji mają na Ukrainie rodziny. Jeszcze kilka dni przed atakiem uspokajali, że to tylko szkolenia, że żołnierze nie przekroczą granicy. Dlatego trudno było mi uwierzyć, że Putin odważył się na coś takiego. Niezmiernie mi przykro, gdy patrzę na Ukraińców, którzy nie są przecież niczemu winni i na Rosjan, którzy wcale nie chcą wojny. Ludziom w Polsce trudno sobie wyobrazić, jak bliskie więzi łączą często zwykłych Ukraińców i Rosjan, jak wiele jest mieszanych rodzin od pokoleń. Braci i sióstr, kuzynów, rodziców i dzieci, dziadków i wnuków żyjących po dwóch stronach granicy. Dla nich wszystkich ta wojna to absurd, tragedia, szaleństwo – mówi.
Ekaterina jest w stałym kontakcie ze znajomymi mieszkającymi w Rosji i na Ukrainie. Widziała wiadomości od ich bliskich, którzy chowają się w bunkrach lub próbują wydostać się z kraju. To drugie udało się jej przyjaciółce.
- Mówiła, że to był najgorszy dzień w jej życiu. Na granicy są tysiące ludzi, płaczą małe dzieci. Opowiadała, że kilka osób z busa, którym przyjechała pod granicę, wróciło do domów na Ukrainie. Nie wytrzymali psychicznie tego, co działo się na przejściu granicznym. Ludzie panikują. Mam małe dziecko i nie wyobrażam sobie stania z nim na rękach w minusowej temperaturze przez kilkanaście godzin, dobę, czasem nawet dłużej – relacjonuje moja rozmówczyni, która podkreśla, że decyzje Putina nie są decyzjami narodu.
Rosyjskie społeczeństwo jest podzielone
- Ludzie w Rosji podzielili się teraz na trzy grupy: tych, którzy nie chcą wojny i mówią o tym głośno, tych, którzy nie chcą wojny, ale boją się cokolwiek powiedzieć oraz tych, którzy pewnie także nie chcą wojny, ale popierają władzę, wierząc w to, co mówi propaganda: że prezydent wie, co robi i w ten sposób ratuje Rosję – ocenia.
Niektórzy znajomi Ekateriny w Rosji chodzą na pokojowe protesty, zabierają głos w internecie. Wiedzą, że ryzykują - mogą być aresztowani, pobici, wyrzuceni z pracy. Nawet ona, żyjąc w Polsce, zaczęła także otrzymywać komentarze od internetowych trolli z Rosji grożących, że rosyjski komitet śledczy się nią zajmie. Że poniesie konsekwencje, jeśli wróci do Rosji, ponieważ wspiera Ukrainę i krytykuje działania Putina. Nie boi się jednak.
- W obliczu tego, co się dzieje, cała reszta przestaje się liczyć – deklaruje. Pozytywnych reakcji na wspieranie Ukrainy przez Rosjan, takich jak ja, jest sporo, nie tylko ze strony Ukraińców, ale także Polaków. Jednak nie wszyscy rozumieją, że – jak podkreśla Ekaterina – prezydent to nie Rosja.
- Wczoraj na mojej stronie internetowej dostałam komentarz od Polaka, który postanowił przypomnieć mi drugą wojnę światową, zaznaczyć, jacy Rosjanie są źli i poprosić mnie, żebym przekazała wszystko, co myśli moim rodakom. Oczywiście użył wielu niecenzuralnych słów – relacjonuje.
Decyzje Putina nie są decyzjami całego narodu
Dlatego 26-latka podkreśla na każdym kroku, że decyzje Putina nie są decyzjami całego narodu. – Kocham swój kraj i uważam, że nie zasługuje na takie przywództwo. Prędzej czy później jego rządy się skończą, ale przeraża mnie to, z czym nas zostawi. Czasami mam wrażenie, że on nienawidzi Rosji. W tym, co robi, nie widzę żadnego dobra – wyznaje.
Apeluje także do wszystkich, by nie patrzyli na zwykłych Rosjan jak na wrogów. – Chciałabym, żeby ludzie pozostali teraz przede wszystkim ludźmi. Tylko zjednoczeni możemy sobie wzajemnie pomagać i liczyć, że dobro i pokój zwyciężą – mówi.
Elena Graczykowska w Polsce mieszka od 2006 roku. Na prośbę znajomych Rosjan w mediach społecznościowych udostępniła post o treści:
"Jesteśmy przerażeni i w totalnym szoku! Odczuwamy wstyd, strach i ból! Nie chcemy tej wojny, nie chcemy krwi i śmierci ale nie możemy się podzielić ze światem swoimi poglądami. Nawet za REPOST (nie POST!!!) treści, związanej ze wsparciem Ukrainy, grozi 5 lat pozbawienia wolności. Jeżeli ktoś chce wyjść na miting, to od razu jest aresztowany. Ludzie nie mogą spokojnie się przemieszczać na pieszo w centrum dużych miast bo wszędzie stoi policja. Rosjanie nie chcą wojny!" (pis. oryg.).
- Oczywiste było dla mnie, że Ukrainie należy okazać wsparcie. Mam wielu przyjaciół z Ukrainy. Od razu po telefonie od męża, który poinformował mnie, że zaczęła się wojna, zadzwoniłam właśnie do nich. Rosja i Ukraina to przecież bardzo bliskie kulturowo kraje… Nigdy nie spotkałam się ze strony Ukraińców z negatywnym podejściem. Większość z tych, których znam, mówi na co dzień po rosyjsku. Zawsze byli dla mnie i oczywiście nadal są takimi samymi ludźmi jak Rosjanie czy Polacy – deklaruje Elena.
Rosjanie nie mogą liczyć na pomoc
Jednocześnie podkreśla, że Rosjanie również są obecnie w bardzo złej sytuacji. Ci, którzy nie popierają działań Putina, nie mają żadnego wsparcia ani od własnego kraju, ani od Zachodu. Do tego wszystkich, którzy decydują się na głośny sprzeciw, czekają represje.
– Nienawiść otacza ich ze wszystkich stron. Mam wśród swoich znajomych z Rosji osoby, które popierały Putina. To oni najgłośniej krzyczeli, że wojny nie będzie. Uważali, że to wyłącznie histeria zachodu. Po tym, jak zaatakował Ukrainę, zmieniły zdanie – stwierdza moja rozmówczyni.
Choć Elena mieszka w Polsce od wielu lat i pracuje w korporacji, zatem w środowisku międzynarodowym, spotykają ją przykre sytuacje związane z utożsamieniem jej narodowości z poparciem dla rządu. Teraz jednak koncentruje się przede wszystkim na bezpieczeństwie rodziny i znajomych, którzy zostali w Rosji.
– Nie mogą wyjechać, nie mogą protestować. Rosyjskie społeczeństwo bardzo się podzieliło. Nikt nie chce wojny, nawet ta najbardziej proputinowska jego część. Jest jednak grupa, ta lepiej wykształcona, mająca dostęp do anglojęzycznych artykułów czy programów informacyjnych, zdająca sobie sprawę, że komunikaty w rosyjskiej telewizji to czysta propaganda. Oni prosili mnie o zamieszczenie tego posta. Druga grupa wciąż wierzy, że Putin prowadzi akcję obronną. Ciężko się z nimi rozmawia. Podobnie jak z Polakami, którzy utożsamiają mnie czy inne osoby ze zbrodniczymi działaniami prezydenta, tylko dlatego, że jesteśmy z pochodzenia Rosjanami – tłumaczy.
Obawa przed represjami
Elena długo zastanawiała się, czy udostępniać informacje o tym, co naprawdę dzieje się w Rosji i rozmawiać pod nazwiskiem. Obecnie ma wyłącznie polskie obywatelstwo. Ubiega się o rosyjski paszport. W przyszłości chciałaby pojechać do Rosji, zobaczyć się z rodzicami. Jednak chociaż obawia się konsekwencji, potrzeba mówienia prawdy okazała się silniejsza.
- Jestem Rosjanką, ale jestem wolna i mogę mówić to, co myślę – podkreśla.
Aliona Brinko mieszka w Polsce od sierpnia 2012 roku. Jej rodzice pracują na uniwersytecie. Ojciec zaproponował, by wzięła udział w wymianie studenckiej do Gniezna. Chciała zobaczyć kawałek świata, spróbować życia na własną rękę. Podobnie jak wielu innych studentów ze wschodu, do Rosji już nie wróciła. Robi doktorat, założyła rodzinę, pracowała jako koordynatorka ds. zatrudnienia cudzoziemców. Obecnie jest na urlopie macierzyńskim.
Nie wierzyła, że będzie wojna
O to, czy będzie wojna, coraz częściej pytali ją wykładowcy. Nie wierzyła, że Putin odważy się na taki krok. – Wiedziałam, że władza w Rosji jest szalona, ale nie spodziewałam się, że aż tak – mówi w rozmowie z serwisem WP Kobieta.
Gdy rosyjskie wojska zaatakowały Ukrainę, poczuła wielki smutek i wstyd. – Pierwsza myśl była taka, że trzeba wyrzucić rosyjski paszport. Potem pojawił się oczywiście strach. Cały czas jestem w kontakcie z moimi znajomymi i przyjaciółmi – Rosjanami mieszkającymi w Polsce. Mamy bardzo dużo znajomych na Ukrainie, nasi rodzice i bliscy zostali w Rosji. Nie możemy spać. Nie do końca wiemy, co w tej sytuacji robić. Staramy się pomagać, angażować w zbiórki – opowiada Aliona.
Nie ukrywa, że boi się agresji Polaków czy Ukraińców wobec zwykłych Rosjan, choć jednocześnie trochę ją rozumie. – Nie obrażam się, gdy widzę nienawistne komentarze w mediach społecznościowych. Rozumiem, że wszyscy się boją. Muszą dać upust emocjom – deklaruje.
W Poznaniu mieszkała już w trakcie Euromajdanu, przeżyła wówczas – jak sama mówi – falę napięcia i miała nadzieję, że podobna sytuacja już się nie powtórzy.
- Agresja wywołuje agresję. Da się ją zauważyć nie tylko wobec Rosjan, ale także – do niedawna życzliwie witanych nad Wisłą – Białorusinów. Do Polski przyjeżdżają teraz setki tysięcy uchodźców z Ukrainy. Nie wiemy, jak będą na nas reagować. Za dwa tygodnie mam zaplanowaną wizytę w konsulacie. Nie mam pewności, co mnie tam spotka, czy będę mogła załatwić spokojnie swoje sprawy – zastanawia się moja rozmówczyni, która obawia się, że wojna, nawet jeśli skończy się dość szybko, trwale popsuje relacje między ludźmi różnych narodowości.
– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli chować swoich paszportów czy udawać, że nie znamy rosyjskiego czy białoruskiego – dodaje.
"Nie chcę się wstydzić, że jestem Rosjanką"
- Polacy i Ukraińcy oczekują, że – jako Rosjanie – możemy coś zmienić. Przykładają do naszej sytuacji filtr demokratycznego kraju. Tymczasem my widzimy, co dzieje się z ludźmi, którzy faktycznie wychodzą w Rosji na ulicę. Gdy na nich patrzę, przepełnia mnie duma, bo wiem, jak wiele ryzykują. Czekają ich, a często także ich rodziny, represje. Sama mam małe dziecko. Nie wiem, czy byłabym gotowa ryzykować jego życiem lub zdrowiem – stwierdza.
Aliona nie popiera działań Putina, ale nie chce ukrywać się czy wstydzić, że jest Rosjanką. – Nie utożsamiam kraju, języka i kultury rosyjskiej z Rosją putinowską. Mało kto to rozumie. Ludzie myślą, że skoro masz rosyjski paszport, musiałaś głosować na Putina. To nieprawda. Wybory w ogóle nie odzwierciedlają rzeczywistego poparcia – podkreśla.
Sama wyjechała z kraju, gdy miała 19 lat. W wyborach prezydenckich nie głosowała ani razu.