W świecie ziemianek królowały patriarchat i Kościół. "Jesteśmy tego spadkobierczyniami"
"Przyszłe uczennice przed przyjazdem do internatu proszono o niezabieranie ze sobą strojnych sukien ani własnych lektur – najważniejsze, żeby ubranie miało kieszenie, buty były bez obcasów, a książki nie mąciły w głowach romansami" – pisze Marta Strzelecka w książce "Ziemianki. Co panie z dworów łączyło z chłopkami".
05.11.2023 14:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ewa Podsiadły-Natorska, Wirtualna Polska: Gdy opowiadałam, że będę przeprowadzała z panią wywiad, wciąż słyszałam: "A kim jest ziemianka"? Kim więc jest?
Marta Strzelecka: Dziś rzeczywiście rzadko wspominamy historię ziemiaństwa, między innymi dlatego, że niewielu z nas pochodzi z rodzin ziemiańskich. Z tego też powodu nie istnieją w naszych opowieściach kobiety żyjące dawniej w pałacach czy dworach. Znaczenie dla tego milczenia o ziemiaństwie, albo braku wiedzy na jego temat, mają również skutki reformy rolnej, czyli kres istnienia tej klasy społecznej po II wojnie światowej.
W mojej książce napisałam o ziemiankach w międzywojniu, przede wszystkim o tych związanych ze szkołami gospodarczymi, ze Zjednoczonym Kołem Ziemianek. Po I wojnie światowej wiele dworów było już spalonych, ograbionych, majątki utraciły swoją świetność. Po odzyskaniu niepodległości przed ziemiankami z takich domów z jednej strony otwierał się etap życia dający nowe możliwości, bo kobiety miały już wywalczone przez siebie prawa wyborcze, a z drugiej - zaczynał się dla nich trudny czas, w którym na nowo starały się odnaleźć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co decydowało o przynależności do ziemiaństwa?
Ziemiaństwo w tamtym czasie określano według stanu posiadania. Była to grupa właścicieli przynajmniej 50 hektarów ziemi. Ale ziemianki, poza tym stanem posiadania, przypisanym zazwyczaj mężom albo ojcom, w znacznym stopniu określał także zestaw cech. Wiązał się on z przypisanymi kobietom rolami w rodzinach, ze stylem życia, z tym, jak były opisywane, między innymi w prasie. W międzywojennych tekstach o ziemiankach, które czytałam, pracując nad książką, podawano przykłady konkretnych działań, jakie powinny podejmować panie z dworów. Do tych zadań należały edukacja ludu, tworzenie czytelni, prowadzenie kursów gospodarczych dla kobiet i dziewcząt, tworzenie sadów czy ogródków przy domach robotników folwarcznych. Gdyby przypisać jednej kobiecie wszystkie wymieniane w prasie cechy dobrej ziemianki, zobaczylibyśmy kogoś niemal perfekcyjnego – osobę wspierającą męża, wierzącą, społecznicę, patriotkę, kogoś, kto tak dużo robi dla innych, że trudno sobie wyobrazić, by mógł mieć czas dla siebie.
W latach 1910-1936 w Nałęczowie działała Szkoła Ziemianek, która wykształciła kilkaset kobiet. Spotykały się tam chłopki i panie z dworów. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się niesamowite, że dwie tak różne klasy społeczne miały w tym jednym miejscu zapomnieć o podziałach.
Takie było pierwotne założenie, ale rzeczywiście, jak pani zauważa, okazało się to niemożliwe do zrealizowania. Szkoła Ziemianek miała na celu zbliżyć do ziemiaństwa niższą klasę. Chodziło o to, żeby wzmocnić albo obudzić w chłopkach i chłopach wdzięczność w stosunku do ziemian. Dziś jasne wydaje się jednak, że chłopstwu trudno było wymazać nagle z pamięci pańszczyznę.
To dlatego ostatecznie ten pomysł okazał się niemożliwy do zrealizowania?
Nie tylko. Większość chłopek i chłopów po prostu nie było stać na to, żeby ich córki uczęszczały do szkół. Chodziło nie tylko o wysokość czesnego, ale również o konieczność sfinansowania podróży do internatu czy kupienia odpowiedniego ubrania. Chłopki, które trafiały do szkół ziemianek, pochodziły z najbogatszych włościańskich domów oraz z takich, które wierzyły w sens edukowania córek. Jednym z warunków przyjęcia do szkoły była znajomość podstaw czytania i pisania, mało powszechna w tamtych czasach. Ale kobiety w takich szkołach, te, które było stać na uczęszczanie do nich, albo które dostały stypendium, by móc się uczyć, brały z tej sytuacji tak dużo, jak mogły.
Z kolei ziemianki, które uczyły w szkołach gospodarczych, często były kobietami samotnymi, bez wielkich majątków, po kursach albo szkołach nauczycielskich. Cieszyły się, że mogą wykonywać zawód nauczycielki, być dzięki temu niezależne, utrzymywać się samodzielnie. W prasie ziemiańskiej szkoły gospodarcze opisywano jako miejsca, w których dwie klasy społeczne zbliżą się do siebie. Wierzono – albo tylko zapisywano taką nadzieję – że włościanki zaczną odczuwać ogromną wdzięczność wobec pań z dworów, być może nawet zaprzyjaźnią się z nimi. Nie słyszałam od moich bohaterek, że to nastąpiło, ani od potomków czy potomkiń absolwentek, ani od krewnych nauczycielek.
Czego uczyły się tam chłopki?
Przede wszystkim prowadzenia gospodarstwa. W Nałęczowie do dzisiaj stoją budynki gospodarcze zbudowane na początku XX wieku na potrzeby działania szkoły. W nich uczono hodowli trzody czy kur specjalnie wybranych ras. Nawiasem mówiąc, w międzywojniu w ziemiańskiej prasie prezentowano modne w tamtym czasie rodzaje kur, ceniono między innymi zielononóżki. W programie nauczania były też mleczarstwo, ogrodnictwo, czyli uprawa warzyw, roślin, prowadzenie sadów, w niektórych latach pszczelarstwo, a także robótki ręczne, haftowanie, tkanie, szycie. Ważną część programu wypełniała nauka czynności związanych z utrzymywaniem porządku, takich jak pranie czy prasowanie. W nałęczowskiej szkole uczennice miały do dyspozycji najnowocześniejsze sprzęty, takie jak żelazka albo warsztaty tkackie, sprowadzane ze Szwecji.
Był to świat, w którym królowały patriarchat oraz Kościół. Jaki to miało wpływ na codzienność ówczesnych kobiet?
Ogromny. Niestety jesteśmy tego spadkobierczyniami. Szkoły gospodarcze dla kobiet finansowane były przede wszystkim przez mężczyzn, zamożnych ziemian, ale też przez Kościół. Między innymi z tego powodu w większości tych placówek tak ważne było trzymanie się wartości konserwatywnych, choć również dlatego, że było to zgodne z poglądami ziemian. Sam program szkoły podkreślał rolę kobiety związaną raczej z pielęgnowaniem domowego ogniska niż rozwijaniem własnych ambicji intelektualnych.
W pani książce można przeczytać, że "nad programami szkół gospodarczych dla dziewcząt debatowali zazwyczaj: dziennikarz z konserwatywnego czasopisma, ksiądz, nauczyciel prowadzący kursy rolnicze dla chłopców, kupiec towarów bławatnych i ginekolog, nazywany na początku XX wieku lekarzem chorób kobiecych".
Z tego patriarchalnego porządku kobiety właśnie w międzywojniu mogły zacząć wychodzić dzięki otwieraniu się możliwości związanych z edukacją oraz dzięki prawom wyborczym. Wciąż jednak postrzegane były jako te, które łagodzą spory, również polityczne.
Zauważa pani, że ówczesne zasady mają wpływ na nas również dzisiaj.
Z jednej strony zapisał się w nas patriarchat, wciąż wpływający na funkcjonowanie kobiet, ale też mężczyzn, na rynku pracy, w rodzinach, związkach. Z drugiej strony dopiero teraz uczymy się mówić o swoim pochodzeniu. Na szczęście rozwija się nurt opisywania ludowej historii kobiet. Zbyt długo pomijano ten temat, zupełnie jakbyśmy nie mieli historii.
Marta Strzelecka – autorka wywiadów i tekstów o kulturze, redaktorka. Współtworzyła działy kultury w kilku redakcjach prasowych, pracowała w "Gazecie Wyborczej" i "Dzienniku. Gazecie Prawnej". Prowadziła własną audycję w Programie Drugim Polskiego Radia. Współpracuje z "Vogue Polska".
Ewa Podsiadły-Natorska dla Wirtualnej Polski