W trzy lata dookoła świata
26.10.2011 15:51, aktual.: 27.08.2018 15:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Niektórym to się w głowie nie mieści, jak można rzucić wszystko i wyjechać w nieznane, zostawić dom i pracę. Dla niektórych natomiast jest to marzenie nie do spełnienia, a jeszcze dla innych świetny sposób na poznanie siebie i świata.
To nasz 443 dzień w drodze. Za nami USA, Meksyk, Gwatemala, Panama, Kolumbia, Ekwador i Peru. Przekraczamy kolejne granice, poznajemy nowe kultury, państwa i ludzi. Przed nami kolejne dwa lata w podróży pełne niespodzianek i zaskakujących sytuacji. O nudę i rutynę się nie boimy, bo każdy dzień to wyzwanie, to nowości, to odkrywanie.
Jak do tego doszło?
Był piątek. Szary poranek z zawieszonymi na niebie chmurami zapowiadającymi zbliżającą się jesień. Jak co dzień jechaliśmy do pracy. Jak co dzień staliśmy w korku i słuchaliśmy audycji pana Mana w radiowej Trójce. Jak co dzień licytowaliśmy się kto zrobi na obiad zakupy. I chyba po prostu znudziło nam się to „jak co dzień”.
Skąd mamy kasę?
Odwieczny problem ludzkości – pieniądze. Faktycznie, bez nich ani rusz. Przed wyjazdem sprzedaliśmy co tylko się dało. Samochód, kanapę, stół. Poza tym na kilka miesięcy przed podrożą odbył się nasz ślub i wesele. A że sponsorami imprezy byli nasi rodzice, udało nam się zebrać pewną sumkę pieniędzy. To wystarczyło aby wyruszyć, chociaż wiedzieliśmy, że nie przejedziemy za to całego świata. Dlatego co jakiś czas robimy dłuższe przystanki i pracujemy. Tomasz jako architekt i konstruktor robi projekty, a ja piszę. Ale żadnej pracy się nie boimy i jeśli znajdziemy pracę na farmie, przy zbiorach ogórków czy na zmywaku, to z radością będziemy ją wykonywali.
Ile wydajemy?
Miesięcznie ok. 3500zł. O eleganckich hotelach i obiadach w restauracji za tę kwotę możemy zapomnieć. To wystarcza na nocleg w tanim hostelu lub na polu namiotowym, wyżywienie, ale przygotowane przez nas, na małej kuchence turystycznej. Najważniejsze jednak jest to, że jesteśmy tam, gdzie chcemy.
Jak się poruszamy?
Stany Zjednoczone przejechaliśmy starym, mocno zardzewiałym samochodem, który kupiliśmy za 1500 dolarów, a sprzedaliśmy za 1900 dolarów. Nie mieliśmy najmniejszych problemów z zarejestrowaniem i wykupieniem ubezpieczenia. Wystarczył nasz paszport i polskie prawo jazdy. Amerykę Środkową pokonaliśmy autobusami, chickenbusami i taxi colectivo. A w Kolumbii kupiliśmy motor, Hondę Tornado, którą jedziemy, aż do dziś.
Co wozimy w plecakach?
Dużo i mało. Zależy jak na to spojrzeć. Biorąc pod uwagę, że są wypchane po same brzegi, to sporo. A z drugiej strony zmieściliśmy w nich nasz obecny dom. Ubrań mamy niewiele, po trzy koszulki, jedna para spodni długich, jedna krótkich, jeden sweter, jedna bluza, trochę bielizny. Do tego śpiwory, materace, namiot, kuchenka turystyczna, mały garnek, dwa plastikowe talerze, dwie plastikowe łyżki. Laptopy niezbędne do pracy, aparat, obiektywy. I to byłoby na tyle.
Czy miewamy chwile zwątpienia?
Bardzo rzadko. Ale bywają dni, kiedy po całym dniu siedzenia na motorze, jadąc przez chłodne Andy, głodni, przemarznięci i brudni, dojeżdżamy do hostelu, a tam nawet nie ma ciepłej wody. To jednak małe niedogodności, którymi się za bardzo nie przejmujemy.
(mjb/sr)