"W życiu dorosłej kobiety ważna jest rola drugiej kobiety, nie mężczyzny" – mówi psycholog Maria Rotkiel
Maria Rotkiel mówi wprost, że Polki od najmłodszych lat są trenowane do bycia miłymi i posłusznymi. Później, w dorosłym życiu, szukają potwierdzenia swojej wartości u innych. A to prowadzi do katastrofy.
Ewa Podsiadły-Natorska: Każda dziewczynka, a potem kobieta ma potrzebę bycia lubianą?
Maria Rotkiel: Niestety większość kobiet ma potrzebę akceptacji zewnętrznej, czyli potwierdzenia swojej wartości przez otoczenie. To nie to samo, co posiadanie akceptacji wewnętrznej, która oznacza postawę: "lubię i szanuję siebie, wiem, że warto się rozwijać i pracować nad sobą".
Wewnętrzna akceptacja nie jest tożsama z samozachwytem. Natomiast w przypadku akceptacji zewnętrznej mówimy o potrzebie, która wynika z tego, że kobieta swoją ocenę buduje na tym, czy lubią ją inni. A jak wiemy, nie da się tak w życiu funkcjonować, żeby wszyscy nas akceptowali. Uogólnienie, że każdy ma mnie lubić, brzmi jak dysfunkcyjne przekonanie, że jestem tyle warta, ile cenią mnie inni. Skutek jest taki, że próbujemy żyć według nierealistycznych, negatywnych, a często nawet autoagresywnych schematów.
Autoagresywnych?
To jest schemat autoagresywny, bo zamiast skupić się na tym, kim jestem, czego potrzebuję i co mam do zaoferowania światu, skupiam się na tym, czego świat ode mnie wymaga i próbuję się do tych wymagań dostosować, zatracając siebie. Wtedy gdy poznaję jakiegoś mężczyznę, staram się rozpoznać, czego on oczekuje i do tych oczekiwań dopasować, udając kogoś, kim nie jestem i zaprzeczając własnym potrzebom. W pewnym momencie, po kilku latach, te potrzeby dochodzą do głosu; w związku pojawia się konflikt i partner jest rozczarowany – do czego ma prawo. Poznał przecież kobietę, która np. zarzekała się, że uwielbia imprezowy, aktywny styl życia, a okazuje się, że jest domatorką, dla której najważniejsza jest rodzina.
Skąd bierze się w nas potrzeba bycia lubianą i akceptowaną?
Głównie przez wpływ społeczny. Tak zostałyśmy wychowane i tego nauczone. Pokolenie kobiet czterdziesto- i pięćdziesięcioparoletnich było wręcz trenowane w byciu ładną, miłą i grzeczną. A przede wszystkim byłyśmy trenowane w tym, że liczy się to, czy nas pochwalą i docenią inni. Nauczono nas, że nie jest ważne, czy podobamy się sobie, tylko czy podobamy się otoczeniu. Dziewczynki od dziecka słyszą: "zachowuj się grzecznie, ustąp, posprzątaj".
Mam sześcioletniego syna i widzę, że w przypadku chłopców wciąż jest większe przyzwolenie na wyrażanie emocji i własnego zdania, na "niegrzeczność". Chłopcom pozwalamy się ubrudzić, nawet rozbić sobie głowę, a przede wszystkim pozwala się im być bardziej swobodnymi w wyrażaniu siebie.
Na czym współczesne kobiety budują swoją pewność siebie?
Na osiągnięciach i na ocenie: "jesteś dobrą matką, jesteś dobrym pracownikiem, jesteś dobrą żoną, jesteś dobrą gospodynią domową". Nikt nie zastanowi się, czy jesteś matką szczęśliwą, tylko czy jesteś wystarczająco dobrą. Stale jesteśmy ocenianie. I na tej ocenie budujemy poczucie własnej wartości.
Czyli przeglądamy się w czyichś oczach. Kobieta nie powie o sobie: "fajnie to zrobiłam" albo "jestem dobrą mamą". Musi to usłyszeć od kogoś.
Absolutnie tak jest. My musimy nawet usłyszeć, że zasługujemy na miłość oraz na szacunek. I że jesteśmy atrakcyjne. Działa tutaj schemat: "czuję się atrakcyjnie, jeśli podobam się mężczyźnie". Czyli znowu buduję swoją samoocenę na tym, czy się komuś podobam i jak jestem oceniana. Na to wszystko współcześnie nakłada się świat social mediów, w którym królują lajki, komentarze, retuszowane zdjęcia. To jest coś strasznego.
Czasy, w których żyją współczesne kobiety, są dla nich szczególnie trudne. Weszłyśmy we wszystkie możliwe role – zawodowe, macierzyńskie, domowe – i w każdej z nich jesteśmy surowo oceniane. We wszystkich rolach próbujemy być perfekcyjne, chcemy dorównać wyidealizowanym obrazom z mediów. Co więcej, to kobiety nawzajem oceniają siebie bardzo surowo! Druga kobieta jest dla kobiety najsurowszym cenzorem i krytykiem.
Znam przypadki wykształconych, inteligentnych kobiet, których poczucie własnej wartości spadło do zera po tym, jak zostały zwolnione z pracy. U niektórych skończyło się to psychoterapią. Jak to możliwe? Przecież u mężczyzn coś takiego jest nie do pomyślenia!
Bo to nie jest związane z inteligencją ani wykształceniem. To jest sposób myślenia o sobie i o świecie. Jeżeli ja mam przekonanie, że jestem warta tyle, co sądzi o mnie otoczenie, to jeden incydent jest w stanie całkowicie pogrzebać moją samoocenę. Nie mam wewnętrznego kompasu, który mówi mi: "tak się stało i już – złożyło się na to wiele czynników, m.in. sytuacja ekonomiczna, rywalizacja nie fair, ale jestem mądra i znajdę za chwilę nową pracę". Myślę wtedy, że skoro mnie zwolniono, to jestem do niczego. W tych wewnętrznych przekonaniach uogólnienia powodują, że jedna sytuacja jest w stanie całkowicie nas rozwalić.
Jak do tego nie dopuścić?
Powinnyśmy brać pod uwagę cały przekrój różnych sytuacji i zrozumieć, że jeden incydent o niczym nie przesądza, bo mamy przekonanie o swojej wartości. Nawet jeśli się pomylimy, to co z tego? Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Na tym zbudowana samoocena jest trwałym konstruktem, który opiera się różnym zawirowaniom. Możemy oczywiście wyciągać wnioski, uczyć się, dostrzegać deficyty, które chcemy uzupełniać. Ale najpierw musimy usłyszeć swój głos, a dopiero później się na nim oprzeć.
Co w sytuacji, gdy kobieta nie wyniosła tego z domu? Można nad tym pracować?
Oczywiście, że tak. Po to właśnie wymyślono psychoterapię. Są różne nurty terapeutyczne, ale w każdym z nich chodzi o zmianę negatywnych, autoagresywnych wzorców i przekonań, które wpływają na nasz sposób funkcjonowania. Jeżeli nie myślimy o terapii, to moim zdaniem ogromną rolą jest spotkanie w życiu mentorki. To może być trenerka, nauczycielka, koleżanka, przyjaciółka.
W życiu dorosłej kobiety ważna jest rola drugiej kobiety, nie mężczyzny. Kobiety, która pokaże, że można lubić siebie, akceptować się, dbać o siebie i jednocześnie rozwijać się, mieć w sobie oparcie. Mentorką może być kobieta z otoczenia, która powie: "słuchaj, jesteś piękną, wspaniałą kobietą, buduj na tym". Ważny jest przekaz pełen ciepła, akceptacji, zrozumienia i motywacji do rozwoju. Ważne, żeby mentorka nie tylko potrafiła to przekazywać i w tym wspierać, ale żeby sama żyła według zasady szacunku do siebie. Czasami to jest też rola terapeutycznej literatury i kina terapeutycznego, w których szukamy wzorców dla siebie. Chodzi o to, by dostrzec, że można żyć inaczej, że można żyć własnym życiem i że to jest okej. Mamy do tego prawo.
Jak pogodzić się z tym, że nie będę i nie muszę być we wszystkim najlepsza?
Odpuścić sobie i zobaczyć, co się stanie. Doświadczyć tego, że jeżeli odpuszczam, nie staram się zawsze być doskonała, to żadna katastrofa się nie wydarza. Doświadczyć tego, jak dobrze i przyjemnie jest być w relacji z samą sobą. Zwrócić się ku sobie. Spędzić ze sobą trochę czasu. Kobiety są zwrócone na zewnątrz. Opiekują się wszystkimi, tylko nie sobą. Dlatego powinny zrobić coś dla siebie, zaopiekować się sobą i zobaczyć, jak się z tym poczują. Muszą zobaczyć, że świat akceptuje to, że o siebie dbają. I że nie muszą nikogo pytać o zgodę. To przepiękne doświadczenie.
Maria Rotkiel – psycholog, terapeutka rodzinna, terapeutka par, trenerka motywacyjna rozwoju zawodowego i osobistego, certyfikowana terapeutka poznawczo-behawioralna, specjalistka public relations, trenerka biznesu, dydaktyk, doradca zawodowy i osobisty, publicystka. Autorka poradników psychologicznych, prowadzącą programy telewizyjne, ekspert w mediach oraz kampaniach społecznych.