Wakacyjna plaga na SOR‑ach. "Nawet 85 proc. przypadków w Małopolsce"
Sezon urlopowy w pełni. Podczas gdy jedni wypoczywają, inni mają pełne ręce roboty. Chirurg Jan Charytoniuk mówi, że na SOR-ze widział już wszystko. Nic tak jednak nie irytuje lekarzy jak pacjenci, którzy chcą oszukać system. - To okropne naciągactwo - przyznaje Jerzy Toczek ze szpitala w Zakopanem.
Godzina 21:12. Młody mężczyzna trafia na SOR z wiszącym na nitce skóry palcem. Chwilę wcześniej wsadził rękę do kosiarki, aby wyciągnąć trawę, która utknęła między nożami. Nie pomyślał, aby wcześniej wyłączyć urządzenie.
Godzina: 21:14. Mężczyzna po 40-tce piekł kiełbaski, a następnie pod wpływem alkoholu potknął się, zaplątał w plastikową folię i wpadł do ogniska. Skutkiem są rozległe oparzenia.
- Są dyżury, podczas których przez 16 godzin człowiek nie ma czasu, żeby się napić. Już nie mówię o jedzeniu. Ale to jest specyfika tej pracy — mówi w rozmowie z Wirtualną Polską lek. med. Jerzy Toczek, specjalista pediatra i neurolog ze Szpitala Powiatowego im. Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem.
- Dyżur lekarza trwa 24 godziny. Praktycznie nie wychodzi się z ambulatorium. W ciągu 36 lat pracy jako chirurg widziałem już chyba wszystko — komentuje Jan Charytoniuk, chirurg pracujący na SOR-ze w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Elblągu.
Tłumy jak na Krupówkach
W maju na SOR urazowy w Zakopanem trafiło 960 pacjentów. Od początku lipca było ich już 1414. To jest prawie o 600 pacjentów więcej, mimo że lipiec jeszcze się nie skończył. Władze szpitala przewidują, że rekord liczby pacjentów padnie w sierpniu, kiedy do stolicy Tatr przyjeżdża najwięcej osób.
- Trafia do nas wielu młodych ludzi z urazami czaszki lub złamaniami kończyn spowodowanymi wypadkami na motorach i quadach. Zdarzały się też urazy gałek ocznych, spowodowane tym, że ktoś dostał korkiem od szampana. Do tego dochodzą wszelkiego rodzaju pogryzienia, oparzenia słoneczne i zadrapania związane z kontaktem ze zwierzętami. W ubiegłym roku był u nas pacjent zaatakowany przez niedźwiedzia — komentuje lekarz Jerzy Toczek ze szpitala w Zakopanem.
Jest też wielu turystów, którzy ulegli wypadkowi na szlaku. - Niektórzy sami są sobie winni — dodaje. - Mają złe obuwie albo wybierają się w wysokie partie gór, nie mając żadnego doświadczenia. Inni nie stosują kremów i dostają poparzeń słonecznych. To kompletny brak wyobraźni, ale my każdym pacjentem musimy zająć się profesjonalnie.
Podczas Dni Elbląga Szpitalny Oddział Ratunkowy przeżywał prawdziwe oblężenie. - Mężczyźni z rozbitymi głowami, kobiety ze skręconymi (od tańca) kończynami… Spotkania towarzyskie niejednokrotnie kończą się bójkami — przyznaje chirurg Jan Charytoniuk, który tego dnia miał dyżur na SOR-ze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z działki na oddział
Złamania głowy, czaszki, kończyn i potłuczenia... Wypadków jest mnóstwo. Często zaczynają się dość niewinnie.
- Bardzo wiele wypadków przytrafia się podczas prac w ogródkach działkowych. Dziwne upadki z drzew, z drabin, z dachu to praktycznie codzienność — przyznaje Jan Charytoniuk. - Ostatnio przyszedł pacjent, który miał ręce przebite gwoździami. Był też taki, który kosił trawę w sandałach. Przez nieostrożność kosiarka obcięła mu palce u stóp. Pewien pan samodzielnie postanowił naprawić odpadającą rynnę i spadł z drabiny. Ale wypadki zdarzają się też np. podczas wieszania firanek.
Wiele jest wypadków z udziałem pił mechanicznych. - Obcinają drzewa i krzewy, a przy okazji swoje kończyny lub palce. Wiele osób działa bezmyślnie i nie umie posługiwać się sprzętem, nie zachowuje przy tym podstawowych zasad bezpieczeństwa.
SOR to nie przychodnia
Najgorsi są pacjenci, którzy traktują SOR jak przychodnię. - Przychodzą, bo np. uderzyli się tydzień temu — mówi chirurg Jan Charytoniuk. Te słowa potwierdza lekarz z Zakopanego.
- Zgłaszają się pacjenci, którzy w ogóle nie powinni tu trafić. W województwie małopolskim takich przypadków jest nawet 85 proc. Ktoś po prostu chce zrobić sobie morfologię, ktoś inny zgłasza, że ma zatwardzenie. Są też tacy, których swędzi głowa lub pięty. Co lekarz na oddziale ratunkowym ma z takimi piętami zrobić? To brzmi jak żart, ale takie sytuacje naprawdę się zdarzają — przyznaje Jerzy Toczek.
Niektórzy próbują przechytrzyć system. - Idą na SOR i kiedy zdają sobie sprawę, że muszą poczekać np. dwie godziny, wracają do domu i dzwonią po karetkę tylko po to, aby być traktowanym w trybie priorytetowym. To okropne naciągactwo, bolączka, z którą nie za bardzo mamy jak walczyć. Choć wiemy, że ktoś kłamie i wzywa karetkę bez powodu, nie mamy żadnych mechanizmów, by temu zapobiec. SOR to oddział, na którym ratujemy życie! - przypomina lekarz.
Przyznaje, że problem ten raczej nie dotyczy pacjentów z Europy Zachodniej. - Mają całkiem inną świadomość. Jeżeli dziecko ma 38 stopni gorączki, ale nie ma wysypki ani luźnego stolca, to nie biegną od razu na SOR. Wiedzą, że każda infekcja wirusowa na samym początku zaczyna się tak samo i należy ją obserwować. Można zadzwonić do lekarza rodzinnego i skorzystać z teleporady.
"Doktorze, ja mam zaraz wycieczkę"
Pacjenci niejednokrotnie wyładowują swoją frustrację na personelu medycznym. - Niektórzy myślą, że są tu jedyni — stwierdza doktor Toczek. - Niecierpliwą się i irytują, nie rozumiejąc, że są pilniejsze przypadki. Mówią, że przyjechali na urlop i za dwie godziny muszą pojechać na Kasprowy Wierch, bo mają tam wykupiony bilet. Choruje dziecko, najważniejsza istota w ich życiu, a oni się martwią, że im wycieczka przepadnie.
- Wszystkim się spieszy. Awantury, krzyki, wyzwiska są na porządku dziennym. Ludzie nie rozumieją, że nie jesteśmy w stanie wszystkich obsłużyć od ręki. Pacjenci piszą skargi o byle co — mówi chirurg.
O czym marzy lekarz pracujący na SOR-ze? - Tylko o tym, aby wakacje jak najszybciej się skończyły — przyznaje.
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!