Walczy o ponad milion złotych zadośćuczynienia. Własnym ciałem ochroniła córeczkę
Trauma, i to taka niewyobrażalna, zostanie z nią na zawsze. W styczniu 2015 roku Katarzyna zasłoniła swoim ciałem niemowlę, gdy rzuciły się na nie psy. Kobieta w ciężkim stanie trafiła do szpitala, gdzie długo walczyła o życie. Została praktycznie pozbawiona lewej łydki. Dziś Katarzyna domaga się zadośćuczynienia od gminy w wysokości 1,2 miliona złotych.
28.11.2017 | aktual.: 08.06.2018 14:38
Styczeń 2015 roku. Nowa Wieś pod Włocławkiem. Katarzyna Kozłowska wyszła z 9-miesięczną córką na spacer niedaleko domu. Kobietę zaatakowały psy. Chciała osłonić wózek z dzieckiem, więc całkiem nie przejmowała się tym, co stanie się z nią samą. Pół roku spędziła w szpitalu. Lekarze uznali, że do kwietnia 2018 roku jest całkowicie niezdolna do pracy.
Właśnie ruszył proces cywilny w jej sprawie. Katarzyna domaga się od gminy Włocławek 1,2 miliona złotych zadośćuczynienia. W rozmowie z TVN24 pełnomocnik pokrzywdzonej przyznaje: - Życie mojej klientki zmieniło się całkowicie. Na tę kwotę składa się nie tylko żądanie zadośćuczynienia, ale także renta, prawdopodobnie dożywotnia. Rokowania lekarzy są takie, że moja klientka nie wróci do pełnego stanu sprawności.
- Jak wysłuchaliśmy, na sali sądowej są rozbieżne zeznania świadków odnośnie psów. Tak naprawdę nie zostało udowodnione, że gmina w jakikolwiek sposób ponosi odpowiedzialność za to, że nie zareagowała na te konkretne psy. Zostało jednak potwierdzone to, że gmina reaguje w każdym przypadku na wszystkie tego typu zgłoszenia - komentuje Ewa Braszkiewicz, wójt gminy Włocławek.
Czy Katarzyna otrzyma tak wysokie zadośćuczynienie? Trudno dziś to powiedzieć. Wygląda na to, że sprawa będzie ciągnęła się jeszcze kilka miesięcy. Pewne jest z kolei jedno, że o tym, co stało się dwa lata temu nigdy nie zapomni.
Została kość i niewielka część mięśnia
- Najgorsze, co może w takiej chwili czuć matka, to świadomość, że te psy mnie zaraz zeżrą, a za chwilę zrobią to samo z moją małą. Koszmar, sen? Takie rzeczy nigdy by mi się wcześniej nie przyśniły – opowiadała mi Katarzyna kilka tygodni po tym, jak trafiła do szpitala.
- Zostałam praktycznie pozbawiona lewej łydki. Ona jest wyżarta. Została kość i niewielka część mięśnia. Lekarze pobrali fragment skóry do przeszczepu, ale na takiej powierzchni nie można było zbyt wiele zrobić – wspominała Kozłowska.
Na tym wypadku ucierpiała cała jej rodzina. Babcia przejęła wszystkie obowiązki nad wnukami. To ona opiekowała się Marysią, gdy ta nie mogła być razem z mamą. – Mówiła, że pierwsze dwa tygodnie były koszmarem, bo córka cały czas płakała. Dla mnie to też był koszmar. Mimo że byłam na środkach przeciwbólowych, to miałam świadomość, jako matka, że musiałam zostawić swoje dzieci. Taki ból i bezradność – dodała w rozmowie.
Na samym początku swoje poranione nogi starała się chować przed nastoletnią córką i synem. Nie chciała, by wiedzieli, w jakim tak naprawdę jest stanie. Na nich samych ten wypadek też miał ogromny wpływ. 16-letnia córka pani Kasi bała się wychodzić sama z domu. Któregoś dnia przestraszyła się małego, szczekającego pieska do tego stopnia, że psiknęła mu gazem pieprzowym w oczy. – Syn dusi w sobie to wszystko. Chce pokazać, że jest silny, ale matka zna swoje dzieci doskonale – przyznała Katarzyna.
Pierwsze pół roku od tego nieszczęśliwego dnia były nieustanną walką o to, by uratować jej nogi. Przeszczepiona skóra co jakiś czas pękała, wdawało się zakażenie. - Żeby wszystko dobrze się goiło, musiałabym przestać chodzić. Leżeć w łóżku i nic nie robić. Z jednej strony rehabilitant powtarza, że muszę chodzić, żeby ćwiczyć nogę, z drugiej inny lekarz mówi, że nie mogę tego robić, bo skóra źle się zrasta. Od tego wszystkiego mam już też problemy z kręgosłupem – opowiadała.
Sprawiedliwość?
Lekarze, którzy się nią opiekowali, pierwszy raz mieli styczność z tak poważnymi ranami. Trudno było wtedy ocenić, jak będzie wyglądała jej przyszłość. Dziś nie mają wątpliwości, że zdrowia jeszcze długo nie odzyska. Miesięczne koszty leczenia przekraczają dochody rodziny Katarzyny.
- Po wszystkich przeszczepach skóra jest niezwykle delikatna. Przykurczone ścięgna i mięśnie doprowadziły do wyniszczającej osteoporozy. W miejscach, gdzie skóra została przeszczepiona, ze względu na osłabienie organizmu pani Kasi, nie chce się zagoić. Pojawiają się bolesne rany uniemożliwiające rehabilitację pogryzionej nogi. Brak mięśni w łydce zaburza krążenie, twarde przeszczepy zakłócają pracę pozostałych naczyń krwionośnych, powodując ciągłe opuchlizny i obrzęki stopy. Codzienna walka z bólem pochłania ogromne środki finansowe – informowali działacze z Pomorskiej Fundacji Rottka, która prowadziła sprawę Katarzyny.
Oskarżonemu właścicielowi psów, Waldemarowi T., za niedopilnowanie zwierząt groziło 3 lata pozbawienia wolności. W marcu usłyszał wyrok 8 miesięcy więzienia. Miał też zapłacić kobiecie 5 tys. złotych zadośćuczynienia.
- Nagle zostajesz potraktowana jak zwierzę, jak jakaś ofiara na polowaniu. A to nie był las, tylko osiedle. To się nie powinno zdarzyć. Człowiek musi zapewnić swoim psom odpowiednie warunki. Takie przerażające zaniedbania ludzi, nie mogą mieć miejsca – dodaje Katarzyna Kozłowska.