"Wszyscy tak jeżdżą". Pokazał twarz polskiego pirata drogowego

Polscy kierowcy notorycznie łamią przepisy i nawet się z tym nie kryją, a sprawcy wypadków często nawet nie poczuwają się do winy. - Miałem pecha, a teraz chcą mnie zamknąć, choć dla społeczeństwa w sumie nic złego nie zrobiłem - twierdzi Marek, który zabił 79-letnią Bożenę na przejściu dla pieszych.

Bartosz Józefiak kreśli obraz polskiego pirata drogowego
Bartosz Józefiak kreśli obraz polskiego pirata drogowego
Źródło zdjęć: © Adobe Stock, Materiały prasowe | Kamil Misiek, ivanoel

Choć trochę wstyd się do tego przyznać, w Polsce panuje ciche przyzwolenie na łamanie przepisów. Kiedy kierowca wsiada za kółko pijany albo pod wpływem narkotyków, czeka go surowy osąd. Jeśli jednak po prostu gna jak szalony, ostracyzmu społecznego nie musi się obawiać. W książce "Wszyscy tak jeżdżą" opowiada o tym dziennikarz i reporter Bartosz Józefiak.

Aleksandra Zaprutko-Janicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Nagrabił pan sobie tą książką u kierowców?

Bartosz Józefiak, autor książki "Wszyscy tak jeżdżą": Pretensje mają zwykle właśnie ci, którzy powinni tę książkę przeczytać, a mam poczucie, że tego nie zrobili. Osoby, którym wydaje się, że biorą jazdę na "chłopski rozum", nie pochylają się nad danymi, faktami.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Prowadzi popularny biznes. Mówi, co jest zmorą przedsiębiorców

W książce opowiada pan historię wypadku Izy i Grzegorza, którzy po spotkaniu ze znajomymi wracali do domu i zginęli pod kołami ścigających się po mieście samochodów. Dwaj młodzi mężczyźni - Łukasz i Oskar - po prostu uznali, że wielopasmowa ulica to doskonałe miejsce, by sprawdzić, który z nich jest szybszy. W czasie pierwszych przesłuchań Oskar mówi, że się do niczego nie przyznaje, bo to przecież nie było z jego winy. Po latach, choć udało się go panu odnaleźć, rozmawiać nie chciał. Wezwał policję, żeby pozbyć się pana z podwórka. Motyw sprawców wypadków, którzy zachowują się, jakby sprawa ich nie dotyczyła, powtarza się jak refren. Z czego to wynika?

Społeczeństwo im na to pozwala. Daje im takie usprawiedliwienie. Już samo słowo wypadek sugeruje, że to coś, co wydarzyło się przypadkowo, czego nikt nie chciał. Zdejmuje odpowiedzialność.

A przecież te zdarzenia to suma decyzji, a nie przypadków.

Sam tytuł mojej książki "Wszyscy tak jeżdżą" przypomina, że wszyscy łamią przepisy, choć z różnych powodów. To się zmienia powoli. A jeszcze niedawno mało osób np. w terenie zabudowanym jechało faktycznie równo 50 km/h. Kierowcy bazują na poczuciu, że przecież każdemu to się mogło zdarzyć. Mało tego, sprawcy wypadków mówią, że to przypadek, że akurat oni potrącili staruszkę. Oni czują się wręcz ofiarami wymiaru sprawiedliwości, bo przecież skoro wszyscy robią to samo, to czemu tylko oni mają iść do więzienia.

Prószę zwrócić uwagę. Obecny premier, a wówczas polityk opozycyjny, Donald Tusk, jechał ponad 100 km/h w terenie zabudowanym, złapała go policja, dostał mandat, stracił prawo jazdy i nie skończyło to jego kariery politycznej. Co innego, gdyby był pijany. A tak coś tam napisał na Twitterze, odpowiedział na pytania dziennikarzy, a potem wszyscy zapomnieli. 

W przypadku Tuska ludziom szybko uleciało to z głów. Natomiast prawnik Paweł K. już zawsze pozostanie adwokatem od "trumien na kółkach". Przypomnijmy, w wypadku z jego udziałem zginęły dwie kobiety. Jak wynikało z ekspertyzy biegłego, ujawnionej przez olsztyński sąd, zajechał drogę drugiemu samochodowi i nie dał kierującej szansy na uniknięcie tragedii. Śmierć poniosły dwie osoby. Później prywatnie zamieścił w sieci filmik, w którym radził kupić lepsze samochody, a nie jeździć "trumnami na kółkach". W internautach wywołało to wściekłość.

Nie jestem wielbicielem internetowych linczów. Rozmawiałem z Pawłem K., który pokazał mi wiadomości, jakie ludzie wysyłali do niego w internecie. To było skandaliczne. Nikt na to nie zasługuje. Nawet jeśli spowodował śmiertelny wypadek. Tym bardziej że tam były groźby skierowane pod adresem jego dzieci, które przecież nie miały z tą tragedią nic wspólnego.

Powoli w kwestii podejścia do sprawców wypadków opinia publiczna zaczyna się zmieniać. Już nie zgadza się na zwyrodnialców na drogach. I dobrze, bo powinno nas to oburzać. Ktoś, kto decyduje się pędzić 120 km/h w terenie zabudowanym, nie robi tego po raz pierwszy. On tego już wcześniej próbował, przekraczał granice, stopniowo je przesuwał.

Z czego to wynika?

Ja nie jestem psychologiem i nie będę próbował tego diagnozować. Niemniej dla mnie to przejaw narcyzmu, pewnego przekonania o własnej nieomylności. Przecież sprawcy wypadków wiedzą, że one się zdarzają. Nie są głupi, tylko tłumaczą sobie, że ich to nie dotyczy. Dlaczego? Bo oni przecież jeżdżą super, a nie jak te barany, które powodują wypadki.

Mają dla siebie całą listę usprawiedliwień. Są przekonani, jak jeden z bohaterów mojej książki, że wypadkom są winni ludzie jeżdżący po mieście 50 km/h. A już najpopularniejsza teoria to ta, że powodują je piesi. To przecież kompletna bzdura. Mamy na wszystko statystyki, które są nieubłagane, policyjne raporty itd. To trochę jak z teoriami spiskowymi. Wiadomo, że jak w jakąś ideologię wpisze się hasło "wolność", to nie ma zmiłuj. Człowiek odbija się od ściany i nie wiadomo, jak dyskutować z tymi ludźmi.

Osoby o podobnych poglądach i zamiłowaniu do prędkości często próbują się zrzeszać w klubach samochodowych. Spotykają się, wymieniają doświadczeniami, chwalą się autami, przerabiają silniki, organizują wyścigi. Mają swój język, swoje tajne sygnały, poczucie elitarności.

Ja lubię zbierać amerykańskie komiksy i kupuję je nałogowo, rozmawiając z innymi miłośnikami, używamy swojego języka. Ci ludzie też mają pasję. Ale różnica pomiędzy nią a komiksem jest taka, że komiks nikogo nie zabije, a jak jedziesz 200 km/h po mieście, to bardzo łatwo możesz to zrobić. Oprócz pasji jest tu zatem także inny element. Zdaniem psychologów osoby, które lubią się ścigać i przekraczać prędkość, mają często bardzo niską samoocenę i w ten sposób próbują to sobie zrekompensować.

W szczególności ludzie młodzi w ten sposób próbują budować sobie pozycję w grupie rówieśniczej. Ktoś się może popisywać tym, ile wódki wypije. Ale jak człowiek wsiada za kierownicę, zdarza się, że w stanie nietrzeźwości, i jedzie 200 km/h po mieście, to jest jednak różnica. Później zdarzają się takie wypadki, jak ten głośny syna Sylwii Peretii w 2023 r. albo opisany przeze mnie w książce wypadek w Ciborzu w woj. lubuskim, gdzie audi z pięcioma młodymi osobami wpadło do jeziora. Często dochodzi do sytuacji, kiedy te osoby do ostatnich momentów dokumentują swoją jazdę w mediach społecznościowych. Są młodzi, mają poczucie nieśmiertelności, przekonanie, że akurat im nic nie może się stać.

Jeden z bohaterów pana książki, Marek z Białegostoku, który na pasach zabił Bożenę, powiedział: "Miałem pecha, a teraz chcą mnie zamknąć, choć dla społeczeństwa w sumie nic złego nie zrobiłem". Bronił się, że przecież inni też przekraczali prędkość. Czy jest nadzieja, że takie podejście kiedyś się w końcu zmieni?

Mamy w Polsce bardzo niską przestępczość. Tak więc obok przyczyn naturalnych, wypadki drogowe to główna przyczyna śmierci. Jednocześnie w społeczeństwie panuje przeświadczenie, że ścigać to trzeba dealera, zabójcę, zwyrodnialca, który jeździ po pijaku. Ale tego, kto przekracza prędkość? A gdzie tam.

Gdy zmieniono przepisy i wprowadzono pierwszeństwo pieszych na przejściach te kilka lat temu, był lament. Okazało się jednak, że po zmianie zasad kierowcy wcale nie mają magicznie zdeformowanych stóp, które nie pozwalają nacisnąć hamulca. W kilka lat udało się uratować tysiące osób. Zaostrza się taryfikator mandatów. Trzeba jednak pamiętać, że nie tylko wysokość kary jest ważna, ale i jej nieuchronność. Dlatego potrzeba nam więcej policjantów na drogach, więcej fotoradarów. Naszym politykom na razie brakuje na to odwagi, bo to nie będzie popularna decyzja. Na razie jest niestety tak, że w Polsce, jeśli chcesz kogoś zabić, to najlepiej samochodem. Bo wtedy pewnie ci się upiecze.

Bartosz Józefiak (ur. 1987) – absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Pracuje w programie "Uwaga! TVN". Specjalizuje się w reportażach wcieleniowych. Autor książek "Łódź. Miasto po przejściach" (razem z Wojciechem Góreckim), "Wszyscy tak jeżdżą" i "Patodeweloperka. To nie jest kraj do mieszkania."

Aleksandra Zaprutko-Janicka, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
piraci drogowiwypadkisamochód

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (122)