Wygrała milion w "Milionerach". Rzuciła pracę w marketingu, teraz jest groomerem
Katarzyna Kant-Wysocka dwa lata temu wygrała główną nagrodę w "Milionerach". Porzuciła pracę w marketingu, zrobiła kurs groomerski i otworzyła salon w Gdańsku. - Ten milion odmienił moje życie. Mogłam kupić mieszkanie i nie przejmować się kredytem hipotecznym, który byłby obciążaniem na wiele lat. Dało mi to poczucie bezpieczeństwa. Pomogło też przebranżowić się - mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Aleksandra Sokołowska, WP Kobieta: Jakie to uczucie wygrać milion złotych?
Katarzyna Kant-Wysocka: Emocje sięgają zenitu. Ja byłam w szoku. Nadal jestem, choć mijają dwa lata od emisji odcinka. W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że tak się to potoczyło. U mnie po wygranej pojawiło się też przytłoczenie. Co się stanie? Będę teraz na świeczniku. Choć lubiłam media, nie stroniłam od nich, to trochę się bałam. Miałam jednak czas, żeby ochłonąć. Odcinki "Milionerów" nagrywane są wcześniej, nie można zdradzać do czasu emisji, co zdarzyło się na planie. Podpisuje się umowę, więc nie ma mowy o tym, żeby się wygadać.
To, jak zakończył się występ w teleturnieju, musiałam trzymać w tajemnicy dwa miesiące. Proszę sobie wyobrazić, że wiedział tylko mąż, który był ze mną na widowni. Nie mogłam powiedzieć rodzicom, przyjaciołom. A dopytywali, bo wiedzieli, że jadę na nagrania. Trzeba było tematu unikać, odpowiadać wymijająco na pytania. Każdy chciał wiedzieć, jak mi poszło, a ja nie mogłam nic mówić. Ciężkie to było. W szczególności na imprezach, podczas spotkań ze znajomymi, gdzie byłam w dobrym nastroju i bałam się wygadać (śmiech).
To był pani pomysł, żeby zgłosić się do gry? Ten milion był w planie?
Zgłosiłam się sama, chciałam przeżyć przygodę. Wkład własny na mieszkanie by się przydał – tak pomyślałam. Absolutnie nie spodziewałam się, że wygram milion! Sam udział w "Milionerach" był dla mnie spełnieniem marzeń. Program jest emitowany z przerwami przez około 20 lat. Ja od samego początku jestem jego fanką i chciałam wziąć udział. Usiąść w fotelu, przejść przez pierwsze eliminacje. Gdy mąż dowiedział się, że się zgłosiłam do programu, żartował sobie. Wydawało mu się to nierealne. Ale kibicował mi, jak cała rodzina zresztą. Moim marzeniem było wtedy wygrać 40 tysięcy złotych. To już byłoby coś… Mama mi mówiła, że gdy będę mieć te 40 tysięcy, to mam zbierać się do domu.
A okazało się, że wygrała pani milion. Niespodzianka. Ale przecież wiedzę trzeba mieć. Przygotowywała się pani do swojego występu?
Skończyłam filologię klasyczną, znam biegle łacinę i grekę, interesuję się historią antyczną. Kiedyś pracowałam w bibliotece. Dużo czytam. Prowadziłam szkolenia, warsztaty, pracowałam jako marketingowiec. Do tej pory jestem też autorką bloga o dobrym wychowaniu. Ale przygotowując się do "Milionerów", przeglądałam też… Wikipedię. Wyszukiwałam hasła losowo, na zasadzie: o, może to się przydać.
Czytaj też: Wege Siostry sery z nerkowców robiły w kuchni u mamy. Teraz sprzedają je w marketach
Długo trzeba czekać, aż milion pojawi się na koncie?
Nie jest to milion, potrącony jest przecież podatek. Dostałam kwotę pomniejszoną o 10 proc., czyli 900 tys. Do dziś pamiętam, jak dostałam ten przelew. Siedziałam w pracy wbita w krzesło. To było już po emisji odcinka w telewizji. Zobaczyłam kwotę na koncie i poczułam ulgę.
Najbliższa przyszłość była już bezpieczna?
Tak. Od dłuższego czasu chcieliśmy kupić z mężem mieszkanie. I to marzenie dzięki wygranej udało się zrealizować. Mieszkanie miałam już zarezerwowane, kupiliśmy je z rynku wtórnego. Przelałam właścicielowi ostanie oszczędności jako zadatek i powiedziałam, że resztą dopłacę. Odpowiedział mi, że w porządku. Stwierdził, że widział mnie w telewizji, wie, że jestem wypłacalna (śmiech).
Odłożyłam też kwotę na start biznesu, miałam fundusze na bieżące potrzeby. Kupiliśmy psa i w mojej głowie narodził się pomysł na kurs groomingu, czyli strzyżenia i pielęgnacji psów.
Oczywiście ten milion odmienił moje życie. Nie jest to kwota kosmiczna, ale mała też nie. Mogłam kupić mieszkanie i nie przejmować się kredytem hipotecznym, który byłby obciążaniem na wiele lat. Dało mi to poczucie bezpieczeństwa. Pomogło się też przebranżowić.
Takie pieniądze dzielą czy łączą z innymi?
W moim przypadku łączą, jeśli chodzi o rodzinę i przyjaciół. Byli wielkim wsparciem dla mnie, cieszyli się razem ze mną. Jak patrzyłam na ich podejście, to płakałam z radości. To wsparcie było to dla mnie wzruszające. Okazało się właśnie w takiej sytuacji, jakich mam przyjaciół.
Natomiast obcy ludzie często traktowali mnie jako szansę na pomoc. I nie chodzi mi tu o zbiórki, bo takie zawsze wspierałam i wspieram. Ale dostawałam wiadomości typu: "pomóż mi, bo przegrałem na automatach, a ty masz teraz tyle pieniędzy". Kiedy odmawiałam, potrafili mnie atakować w wulgarny sposób. Przedwczoraj też dostałam prośbę na Instagramie. Dotyczyła spłaty długów i wyjścia na prostą.
Po wielkiej wygranej było pięć minut sławy?
Trochę tak. Bardzo lubię media, nie ukrywałam się. Gościłam w różnych programach. Ale też po to, żeby ostrzegać innych przed oszustwami w Internecie. Kiedyś zrobiłam prywatne śledztwo. Dostałam maila od "żołnierza", który chciał wyłudzić pieniądze. Wiedziałam, że to oszust, powiedziałam też mężowi, że robię śledztwo. I przez pół roku korespondowałam z przestępcą. Wysyłał mi zdjęcia, rozmawialiśmy. Kiedy uznał, że nasza znajomość jest już bardziej zażyła, zażądał pieniędzy. Sprawę zgłosiłam na policję. I właśnie przed tego typu oszustami ostrzegam innych. Swoje pięć minut sławy chciałam wykorzystać, żeby ten proceder nagłość.
Udało się?
Policzyłam, że przez te kilka lat ocaliłam oszczędności życia 42 pań korespondujących z oszustami podającymi się za żołnierzy, aktorów czy inne znane osoby. Do tej pory piszą do mnie kobiety, które zostały oszukane w ten sposób. Niektóre z nich oddały majątki oszustom czy też szajkom przestępców. Przelewały po 200 tysięcy złotych czy nawet pół miliona. Ofiary często się zadłużają, żeby pożyczyć pieniądze takiej szajce. Tych pieniędzy nigdy nie odzyskają.
Oczywiście wszystko oparte jest na emocjach. To kobiety często starsze, które wierzą, że uda im się stworzyć związek z takim "żołnierzem". On wiele obiecuje, także pieniądze, które pojawią się, ale trzeba tylko wpłacić jakieś kwoty… I tak kobiety tracą majątki. Za tymi oszustami stoją szajki z krajów Trzeciego Świata. Policji trudno je namierzyć, w sprawy zaangażowany jest Interpol. Proceder jest skomplikowany, ale doskonale znany naszym służbom.
Nie jest pani typem osoby, która wygrała milion i rzuciła wszystko. Jednak praca w marketingu to już przeszłość.
Tak. Po wygranej w "Milionerach" nadal pracowałam jako marketingowiec. Nie rzuciłam pracy z dnia na dzień. Później ją zmieniłam, ale nadal zajmowałam się tym samym. Byłam wypalona. Szukałam swojej drogi w życiu. Chciałam zobaczyć efekt czegoś, co robię. I to w miarę szybko. A w marketingu te efekty były zależne od wielu czynników. Siedzenie przed komputerem też mnie wykańczało. Gdy zrozumiałam, czego chcę, rzuciłam pracę za biurkiem, choć wiem, że marketing jeszcze mi się w życiu przyda. Do prowadzenia własnej firmy.
Albo do promocji książki, którą pani napisała?
Mój kryminał jest już prawie skończony. Jego akcja rozgrywa się w Trójmieście, czyli w moim otoczeniu. Niewiele jest takich powieści, myślę, że będzie ciekawa. Trochę bałam się ją pokazywać innym, ale teraz muszę się przełamać. Mam plan i chcę ją wysłać do wydawnictw. Być może niebawem ujrzy światło dzienne.
Książki, blog, marketing. A tu nagle kurs groomerski. Skąd pomysł na takie przebranżowienie się?
Zaczęło się od naszego psa… Lubię zwierzęta i czas spędzony z nimi. Ale kurs groomerski wyszedł nie tylko z pasji. Trafiłam na artykuły o tym, że podczas pandemii ludzie kupują coraz więcej rasowych psów. Ich ceny też podskoczyły kilkukrotnie. Rasowe psy wymagają stylizacji i odpowiedniej pielęgnacji. Zapotrzebowanie na tego typu usługi wzrośnie. Wierzę, że uda mi się przebić ze swoim biznesem. Skończyłam kurs groomerski i otwieram niebawem salon dla psów. W przebranżowienie się też musiałam zainwestować. Kurs kosztuje kilka tysięcy złotych. Są różne poziomy jego zaawansowania. Więc trzeba na to poświęcić trochę czasu i pieniędzy. Ja jestem pewna, że mi się to opłaci.
A teleturnieje? Mam nadzieje, że jeszcze gdzieś panią zobaczymy.
Zgadza się. Nie zostawię tego, bo to lubię (śmiech). Kilka miesięcy temu wzięłam udział w innym teleturnieju. Wygrałam tylko 390 zł, ale nie o pieniądze mi chodziło. To przygoda i możliwość sprawdzenia się. Na pewno wrócę do gry.