Wygrała z rakiem piersi. "Wiem, że kobiecość zaczyna się w głowie"
Na raka piersi zachorowała, będąc w ciąży. Dziś walczy ze stereotypami. - Wciąż słyszę, że raka można wyleczyć witaminą C "lewoskrętną" lub propolisem - mówi Lidia Dyndor, znana w sieci jako OnkoFitka Lidka. Walczy o to, by kobiety przestały bać się badań profilaktycznych.
05.10.2023 12:01
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jaka była pierwsza myśl, gdy usłyszałaś diagnozę - rak piersi?
Lidia Dyndor, znana w sieci jako "OnkoFitka Lidka", podopieczna fundacji Alivia: Pierwszą myślą była obawa, że moje dzieci mnie nie zapamiętają. Moje wyobrażenie na temat raka i tego, co się ze mną stanie, było wtedy bardzo dramatyczne. Błędnie myślałam, że z tego się nie wychodzi. Że liczba moich dni jest policzona.
Pierwszy tydzień od momentu poznania diagnozy to dla mnie najgorszy moment w całej chorobie. Wtedy byłam jakby wyłączona ze świata. Teraz wiem, że myślenie o mojej chorobie w kategorii apokaliptycznej było błędem. Dlatego też prowadzę kanał informacyjny na YouTube pod nazwą "OnkoFitka Lidka", aby wspierać kobiety zdiagnozowane z rakiem piersi i aby normalizować język, którym mówimy o raku. Chcę również przypominać chorym kobietom i ich bliskim, że rak to często pewien bardzo trudny etap naszego życia, który musimy przetrwać.
Na raka piersi chorowała również twoja mama i babcia. Czy u ciebie w domu słowo "rak" było zakazane?
Było tematem tabu. Borykałam się z dużą traumą po śmierci mojej mamy. Miałam właśnie taki obraz raka, który zabiera najbliższych i nic nie pozostawia. Choć wiedziałam, że moja mama była chora i czułam, że to coś poważnego, to tak naprawdę nie wiedziałam, co dokładnie jej było. Bałam się zapytać, czy to rak. Wtedy to słowo nie przechodziło mi przez gardło.
Ta niewiedza i fakt, że choroba nowotworowa najpierw mojej babci, a potem mamy nie była mi w żaden sposób ani wytłumaczona, ani oswojona, sprawił, że nagromadziło się we mnie przez lata bardzo dużo gniewu i złości. Poukładanie tego w swojej głowie zajęło mi sporo czasu. Dlatego też, gdy dowiedziałam się, że mam raka, od razu podjęliśmy z mężem decyzję o tym, żeby nasze dzieci włączyć w proces mojego leczenia. Chcieliśmy, żeby zrozumiały, dlaczego źle się czuję i źle wyglądam. Żeby przeszły przez moje leczenie bez żadnej traumy.
Nie tylko oswajasz słowo "rak", ale walczysz ze szkodliwymi stereotypami. Czy one nadal obecne są w naszym społeczeństwie?
To podejście się zmienia, ale głównie w większych miastach. Natomiast kiedy rozmawiam z osobami z mniejszych miast, to muszę przyznać, że świadomość dotycząca profilaktyki jest niestety mniejsza. Choć trudno w to uwierzyć, wciąż słyszę, że raka można wyleczyć, witaminą C "lewoskrętną" czy propolisem, albo że chemioterapia zabija, zamiast leczyć.
To są skrajne przykłady, ale najbardziej denerwuje mnie, gdy słyszę, że ktoś nie chce mieć biopsji, którą zlecił mu lekarz, bo uważa, że lepiej niczego nie ruszać - w myśl zasady "póki zmiana tam sobie siedzi, jest dobrze, a jak się ją nakłuje, to stanie się złośliwa". To jest oczywiście bzdura! Zawsze powinniśmy robić to, co wskazuje nam lekarz. Choć i oni czasem ulegają stereotypom.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Masz na myśli to, że sama długo czekałaś na diagnozę?
Byłam w ciąży, przez co nikt nie podejrzewał, że mogę mieć raka. Dodatkowo pojawiły się bóle piersi. "No jak to! Przecież rak nie boli! I jeszcze rak w ciąży?" Długo wypierałam myśl, że mogę być chora. Myślałam, że mój organizm przystosowuje się do karmienia, mimo że ten ból był inny niż wcześniej.
Ostatecznie poszłam z dużym brzuchem do kliniki i poprosiłam o USG piersi. Pamiętam to zdziwienie, a wręcz oburzenie lekarza, który stwierdził, że przecież jestem w ciąży. To się już na szczęście zmienia, ale jeszcze pięć lat temu, gdy chorowałam, kobieta, która była w ciąży albo karmiła nie była chętnie zapraszana do gabinetu radiologa na badanie USG piersi.
Teraz mówię o tym głośno na swoich szkoleniach i przypominam wszystkim, że ani ciąża, ani karmienie piersią nie chronią przed rakiem piersi. Oczywiście karmienie piersią zmniejsza ryzyko jego wystąpienia na późniejszym, najczęściej pomenopauzalnym, etapie życia, niemniej jednak zdarzają się zachorowania nawet w tym szczególnym okresie, jakim jest karmienie piersią.
Najpierw diagnoza, wyczerpujące leczenie. Dla wielu kobiet niezwykle ciężkie są również zmiany, jakie zachodzą w ich ciele. Jak uchronić swoją kobiecość w momencie, gdy wypadają nam włosy i musimy poddać się zabiegowi usunięcia piersi?
Kobiecość to stan umysłu. Paradoksalnie historia chorujących na nowotwory kobiet w mojej rodzinie sprawiła, że to doświadczenie zahartowało mnie na moją własną chorobę. Miałam bardzo zadaniowe podejście do tego tematu. Wiedziałam, że to tylko etap przejściowy. Pamiętam ten moment, kiedy stanęłam przed lustrem bez piersi, po zabiegu mastektomii. Byłam jeszcze po znieczuleniu. Te wszystkie emocje dopiero do mnie spływały.
Mieszało się we mnie wiele uczuć. Dominowała obojętność i próba poukładania sobie w głowie tego wszystkiego. Na szczęście nie czułam jakiegoś wstrętu i nie miałam też obawy, żeby nie patrzeć na siebie. Podchodziłam do swojego wyglądu otwarcie, bez zbędnego ukrywania swojego stanu. Nie ukrywałam też niczego przed moim mężem, który bardzo wspierał mnie przez cały okres choroby i wychodzenia po niej na prostą. Podobnie w przypadku utraty włosów. Gdzieś wewnątrz siebie czułam, że to tylko sytuacja przejściowa. Zaakceptowałam swoją łysinę i nie nosiłam peruki. Dla swoich najbliższych byłam tą samą osobą tylko… bez włosów.
Dla wielu kobiet to jednak traumatyczne przeżycie.
Doskonale je rozumiem! Mówi się, że "to tylko włosy", ale to jest jednak część nas, naszego wizerunku i naszej tożsamości. Tu nie ma złotej rady, trzeba to po prostu przejść.
Pocieszające jest to, że bardzo dużo zmienia się w medycynie, a szczególnie chirurgii onkologicznej, która dzisiaj wykorzystuje wiele elementów chirurgii plastycznej. Lekarze, którzy wykonują zabiegi rekonstrukcji piersi, naprawdę są w stanie zdziałać cuda. Moja pierś na przykład wykonana jest z płata brzusznego i wygląda świetnie! Czyż to nie wspaniałe?
Włosy odrosną, piersi można zrekonstruować. A jak uleczyć zranioną duszę?
Często mówię, że choroba dużo zabiera, ale też dużo daje. Pokazuje, czego naprawdę chcemy, redefiniuje nasze priorytety. Uczymy się siebie i definiujemy na nowo. Ja dzięki rakowi stałam się silniejsza. Zrozumiałam też, że kobiecość zaczyna się w głowie.
Obecnie tworzę w sieci treści, które pomagają innym chorym, ale również ich bliskim. Często piszą do mnie partnerzy kobiet chorujących onkologicznie, którzy nie wiedzą, jak im pomóc. To jest dla nich totalnie nowa sytuacja. Jednak sam fakt, że zadają sobie ten trud, żeby zapytać i być przy chorej kobiecie, pokazuje, że taki związek jest już wygrany. Jestem wtedy przekonana, że razem dadzą radę i doczekają swojego happy endu.
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski