Dr hab. Elżbieta Senkus-Konefka: Dziś rak to nie wyrok
Pochodzi z lekarskiej rodziny i już jako mała dziewczynka chciała zostać lekarzem. Choć rodzice nie byli entuzjastami jej pomysłu, krok po kroku realizowała swój cel. Dziś jest niekwestionowanym autorytetem w leczeniu i badaniach nad rakiem piersi. "Tak naprawdę przebijamy się maczetą przez dżunglę" – dr hab. Elżbieta Senkus-Konefka mówi w rozmowie z WP Kobietą o wyzwaniach organizacyjnych i potrzebie dalszych badań nad nowymi terapiami.
Dr hab. Elżbieta Senkus-Konefka jest profesorką Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, specjalistką onkologii klinicznej i radioterapii onkologicznej. Znalazła się na prestiżowej liście TOP najczęściej cytowanych naukowców świata. W ESMO, najważniejszej w Europie organizacji wyznaczającej metody leczenia w Europie, przez lata była jedyną Polką należącą do komitetu naukowego ds. raka piersi. W Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku stworzyła Centrum Chorób Piersi.
Justyna Sokołowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Dziś jest pani niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie leczenia raka piersi, który cytuje cały świat. Ciekawi mnie, kiedy tak naprawdę wybrała pani tę drogę zawodową?
Dr hab. Elżbieta Senkus-Konefka: Na pewno już będąc w szkole podstawowej wiedziałam, że chcę zostać lekarzem. Zapewne zainspirowali mnie rodzice, którzy też wykonywali ten zawód. Mając świadomość, jak jest trudny, starali się mnie zniechęcić do studiowania medycyny. Dlatego aż do klasy maturalnej nie przyznawałam się do tego, że już wybrałam kierunek studiów. Właściwie to wszyscy dookoła wiedzieli, że wybieram się na medycynę, prócz moich rodziców, a że byłam w klasie matematyczno-fizycznej, nie domyślali się tym bardziej.
Kiedy dotarłam do połowy czwartej klasy, zapytali, czy skoro matura za pasem, zdecydowałam się wreszcie, co chcę studiować. W szkole zawsze byłam prymuską, miałam same piątki, wygraną olimpiadę z biologii, łatwy wstęp na wszystkie studia, gdzie wymagana jest biologia, również na medycynę.
A dlaczego postanowiła pani jako onkolog zająć się rakiem piersi?
Muszę przyznać, że wszystkie wybory w moim życiu dokonywały się w sposób naturalny. Wcześniej w swojej praktyce zajmowałam się urologią ginekologiczną, rakiem płuc, a doktorat zrobiłam z ginekologii onkologicznej. Z rakiem piersi to było tak, że moja mama na niego zachorowała, więc ten aspekt rodzinny nie był bez znaczenia. Druga sprawa, że rak piersi interesował mnie też czysto naukowo, jako choroba nie do końca jeszcze zbadana. Poza tym zawsze chciałam pracować zgodnie z modelem ośrodków interdyscyplinarnych, tzw. Breast Unit. W tamtych czasach znaliśmy to w Polsce tylko w teorii, dopiero potem coś się w tej materii zaczęło dziać.
Jako jedna z pierwszych dostrzegła pani, że ośrodki wysokospecjalistyczne to przyszłość i konieczność, by poprawić statystyki w Polsce. Mamy co prawda niższe wskaźniki zachorowalności na raka piersi, ale znacznie wyższą umieralność na tle Europy. Czy kiedy zaczęła pani promować ten model opieki, napotykała pani na jakieś przeszkody?
Myślę, że przede wszystkim w mentalności wielu osób, w dużym stopniu chirurgów, którzy uważali, że wiedzą, co mają robić i nie potrzebują współpracy wielu lekarzy różnych specjalności. Nie wszyscy chcieli zaakceptować, że zamiast zajmować się wszystkimi obszarami onkologii, postanowiłam skupić się tylko na raku piersi. Pojawiały się głosy, że jest to mniej obciążająca forma pracy. Jednak taki jest trend i kierunek na świecie. Obecnie ludzie już rozumieją, że nowoczesna onkologia opiera się na subspecjalizacji narządowej, i że nie da się być dobrym onkologiem w każdym obszarze. Tak więc na początku opór był duży.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Także w kwestii operacji oszczędzających pacjentkom amputacji piersi?
Tak, tu też wiele się zmieniło. Jeszcze na początku XXI w., kiedy pacjentki miały wykonywaną amputację piersi. O rekonstrukcjach praktycznie nie było mowy. Historycznie, chirurg starał się wyciąć jak najwięcej obszaru dotkniętego zmianą nowotworową, więc w pierwszej połowie XX wieku czasami z powodu raka piersi zdarzały się nawet amputacje obejmujące także kończynę górną. Potem się z tego wycofano.
W naszych warunkach, jeszcze na przełomie XX i XXI wieku sugerowanie chirurgom wykonania zabiegu oszczędzającego, tak jak to się już robiło w Europie Zachodniej i na świecie, wciąż napotykało opór. Podobnie było z leczeniem systemowym przeprowadzanym przed operacją. Chirurdzy nie byli przekonani co do zastosowania najpierw chemioterapii czy hormonoterapii indukcyjnej, żeby zmniejszyć guz i dopiero wykonać zabieg. Z czasem jednak się przekonali, że to leczenie przedoperacyjne poprawia im warunki wykonywania operacji. Mogą operować mniej rozlegle, uzyskać lepsze wyniki kosmetyczne, co sprawia, że pacjentki są bardziej zadowolone.
Ten proces zmiany myślenia zajął wiele lat. Sporo czasu zajęło też to, by zespół zaakceptował, że nad każdym przypadkiem powinno się dyskutować i wspólnie podejmować decyzję o sposobie leczenia danej pacjentki. Chyba rzeczywiście musiało dojść do wymiany pokolenia i niektórzy musieli odejść, by takie podejście stało się normą, a współpraca specjalistów pomogła poprawić jakość usług i efekty leczenia.
Jako pierwsza w Polsce zatrudniła pani pielęgniarki senologiczne, specjalizujące się w opiece nad chorymi z rakiem piersi oraz rehamanagera, czyli specjalistę ds. kompleksowej rehabilitacji. Skąd taki pomysł?
Staramy się inspirować przodującymi ośrodkami na świecie i spełnić normy jakościowe. Nie jest to łatwe, ponieważ personel medyczny w Polsce jest o wiele bardziej obciążony niż w krajach Europy Zachodniej. Pielęgniarki senologiczne są aniołami dla naszych pacjentek, towarzyszącymi im w procesie leczenia od strony medycznej. Natomiast rehamenager zajmuje się pozamedycznymi kwestiami opieki. Pomaga pacjentkom uzyskać świadczenia socjalne lub wypełnić niezbędne formularze. Bywa też, że znajduje opiekę dla psa, by jego właścicielka mogła pójść do szpitala na leczenie i się o niego nie martwiła.
Załatwiamy też transport dla pacjentek, które nie są w stanie dojechać komunikacją publiczną na rano, by przyjąć dawkę leków. Czasem szukamy też sponsora na pokrycie kosztów hotelu dla pacjentek, które muszą przyjechać do nas z innych rejonów Polski. Mam więc poczucie, że nasza strategia jest na światowym poziomie i możemy być z tego dumni.
Tak samo, jeśli chodzi o kwestie medyczne, obecnie bardzo rzadko spotykamy się z sytuacją, że już naprawdę nic nie można dla pacjentki zrobić. Jeśli trafia się taki przypadek, to złe rokowania wynikają raczej z bardzo dużego zaniedbania i braku profilaktyki. Chciałabym więc zachęcić panie do częstszych badań i dbania o swoje zdrowie. Dziś rak to nie wyrok.
W tej chwili pani zespół przygotowuje się do 20. "urodzin leczenia" jednej z pacjentek z rozsianym rakiem piersi HER2+. To przykład sukcesu współczesnej medycyny, ponieważ średnia długość życia w takich przypadkach wynosi pięć lat. Historia ta daje kobietom nadzieję.
To jest pacjentka, która jest leczona od 20 lat, a o chorobie dowiedziała się, będąc w ciąży. W tej chwili dziecko już dawno ją przerosło, a ona z dziewczyny stała się panią w średnim wieku i wciąż przychodzi do nas co trzy tygodnie na podanie leku. Co ważne, w tej chwili leczenie nie musi zaburzać normalnego funkcjonowania. Szereg pacjentek w czasie chemioterapii może normalnie pracować, ponieważ u wielu z nich lek daje jedynie niewielkie skutki ubocznych. Niektóre czują się na tyle dobrze, że pytają, czy mogą uprawiać np. intensywną gimnastykę przez dwie godziny dziennie. W większości nie ma co do tego przeciwwskazań, ponieważ poprawia to ich jakość życia, a prawdopodobnie i rokowania.
Zespół naukowy pod kierunkiem pani profesor odpowiada za przeprowadzenie badań Caregiver. Na jaki etapie są obecnie?
Myślę, że już w najbliższym czasie rozpoczniemy rekrutację pacjentek do tego badania. Muszę przyznać, że składając wniosek grantowy, nie zdawałam sobie sprawy, jak skomplikowanym procesem jest rozpoczęcie badania klinicznego pod kątem formalnym. To spory wysiłek organizacyjny. Musimy negocjować z szeregiem jednostek i, co ważne, przestrzegać prawa o zamówieniach publicznych. Niewątpliwym utrudnieniem jest to, że w Polsce nie ma know-how dotyczącego prowadzenia badań niekomercyjnych. Wszystko więc tworzymy od początku, przebijając się maczetą przez dżunglę. Mamy poczucie, że przecieramy szlaki w bardzo wielu rzeczach, również mentalności niektórych jednostek.
Jakie znaczenie będą miały wyniki tych badań?
Mówiąc ogólnie, badanie jest próbą odnalezienia leczenia celowanego raków potrójnie ujemnych, źle rokujących, w których w chorobie zaawansowanej przeżycie niestety wynosi jedynie około półtora roku, a podstawową opcją leczenia jest chemioterapia. Nadzieję daje jedna z grup leków, tzw. cykliby (inhibitory CDK4/6), które pozwalają z dużymi sukcesami leczyć pacjentki z rakiem hormonowrażliwym. Są pewne dane mówiące, że stosowane również w leczeniu raka potrójnie ujemnego mogą poprawiać wyniki. Chcemy więc testować te leki, podając je przez dwa-trzy tygodnie pacjentkom chorującym na ten rodzaj raka, by lepiej poznać efekt biologiczny ich działania. Jeżeli to się sprawdzi, następnym etapem będzie badanie oceniające efekt kliniczny.
A jakie jest pani największe zawodowe marzenie?
Chciałabym, żeby praca mojego zespołu nieustannie wpływała na poprawę sytuacji pacjentów onkologicznych. Cieszę się, że udało mi się trafić do grona entuzjastów, którzy chcą tworzyć nową jakość. Doceniam zaangażowanie ludzi, którzy czują tak jak ja, że wszystko w życiu warto robić z pasją i misją.
Rozmawiała Justyna Sokołowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Dr hab. Elżbieta Senkus-Konefka w plebiscycie #Wszechmocne 2022 jest nominowana w kategorii #Wszechmocne w nauce za wieloletnie działania na rzecz poprawy efektów i jakości leczenia chorych na raka piersi.