Wymarzone mieszkanie i toksyczny właściciel. "Wytrzymałam tak pół roku, a później uciekałam najszybciej, jak się dało"
– Z perspektywy czasu dziwię się, że wynajęłam to mieszkanie, a jeszcze bardziej, że mieszkałam tam przez 6 miesięcy. Byłam tak pochłonięta pracą, że zacisnęłam zęby i jakoś przeżyłam te pół roku. Teraz na pewno postąpiłabym inaczej – zapewnia Judyta. Wynajmujący wciąż znajdują sposoby na utrudnienie życia lokatorom.
05.10.2020 19:01
Aneta Sz. szukała pokoju w Nowym Mieście Lubawskim. Potrzebowała go "na już". Znajomi wspomnieli jej o pewnej starszej wdowie, która wynajmuje dół swojego domu. Wewnątrz znajdowały się 3 pokoje, wspólna kuchnia i łazienka. Za ich namową umówiła się z nią na rozmowę.
– Na pierwszy rzut oka to była normalna babeczka. Taka do pogadania, do pożartowania. Pustkę po mężu wypełniła czworonożnym przyjacielem, no i lokatorami, z którymi zawsze mogła pogadać – wspomina. Szybko dogadały się, co do ceny i mogła się wprowadzić. Kilka dni później zobaczyła właścicielkę, jak chwiała się, idąc do pobliskiego sklepu.
– Myślałam, że ma coś z równowagą, do młodych przecież nie należała. Nie wracałam więcej myślami do tego widoku. Dwa tygodnie później poprosiła jednego z lokatorów, żeby rozpalił w piecu, bo ona nie da rady. Myślałam, że źle się czuje, ale Wojtek stwierdził, że poczuł od niej alkohol. Wtedy wątki mi się połączyły – mówi.
Aneta mieszkała tam już miesiąc, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi i rozmowę właścicielki z obcą dziewczyną. Nie wierzyła własnym uszom. Szły w jej kierunku i coraz wyraźniej słyszała ich głosy. W końcu mogła zrozumieć, o czym rozmawiają. "Pokój jest jasny, ma duże okno od wschodu, umeblowany, kanapa, dwa fotele i stolik, szafa, komoda" – usłyszała.
– Pomyślałam: "no ku…a! Przecież to o moim pokoju!" – relacjonuje.
Wtedy drzwi się otworzyły i kobiety weszły do środka. Aneta spojrzała na nie, jak na wariatki i zapytała właścicielkę, o co chodzi. Okazało się, że wdowa zapomniała o tym, że pokój już wynajęła. Do tej pory pamięta minę dziewczyny, która czekała z walizką, żeby się wprowadzić. Właścicielka mieszkania próbowała wybrnąć z sytuacji, oferując niedoszłej lokatorce inny pokój w mieszkaniu, ale ku jej zdziwieniu, wszystkie już były zajęte.
– Poczułam od niej silną woń alkoholu. Wyszły, a ja przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Zaczęłam się rozglądać za innym lokum, znalazłam i wyprowadziłam się stamtąd. Umowa była słowna, więc tylko poszłam do niej powiedzieć, że jutro zwalniam pokój. Później, po jakimś czasie słyszałam plotki, że coraz gorzej się kobiecinie pokręciło i trafiła do specjalistycznego ośrodka, a dom stoi pusty – mówi.
Idąc do łazienki, musiała zabierać własną żarówkę
Jola również wynajmowała pokój, w mieszkaniu, w którym przebywali jego właściciele. Ofertę najmu zauważyła na tablicy ogłoszeń w rektoracie. Lokum położone było w zabytkowej kamienicy w samym centrum Poznania. Wykręciła numer i umówiła się na oglądanie. Kiedy trafiła na miejsce, zastała tam właścicielkę i jej syna. Kobieta miała około 45 lat, była uprzejma, mówiła o tym, że mąż jest w delegacji.
– Oni sprawiali wrażenie zupełnie normalnych. Pani była nauczycielką chemii w liceum, jej mąż dyrektorem domu dziecka – wspomina.
Pokój wyglądał na zadbany. Był świeżo odnowiony, znajdowały się w nim nowe meble. Mieszkanie było przestrzenne i czyste. Miało aż 180 mkw. Pomyślała, że nie będą sobie wchodzić w drogę z właścicielami. Podpisała umowę.
Po kilku dniach od wprowadzenia się do wymarzonego lokum właściciel wrócił z delegacji.
– Po jego przyjeździe poszłam do kuchni, chciałam zagotować sobie wodę na herbatę i zobaczyłam, że w kuchence nie ma pokręteł. Zdziwiłam się. Zapytałam ich syna, czy coś się stało, a on mówi, że nie, że mama zapomniała ich zostawić. Dał mi swoje pokrętła, a następnego dnia dostałam własny komplet – wspomina.
To nie była jedyna podejrzana sytuacja. Później zauważyła, że kobieta zostawia na stole zeszyt z wiadomościami do męża. "Kupiłam papier toaletowy" – do notatki dołączony był zawsze paragon. Później pan domu wkładał do koperty połowę pieniędzy, a jego żona musiała pokwitować, że je odebrała. Wkrótce wszystko się wyjaśniło. Jak dowiedziała się od 18-letniego syna właścicieli, jego rodzice byli w separacji.
Któregoś dnia na stole leżała również wiadomość zaadresowana do Joli. W kopercie ze swoim imieniem znalazła pudełko z żarówką i poleceniem: "to twoja żarówka do łazienki, za każdym razem zabieraj ją do swojego pokoju". Od tamtej pory, kiedy korzystała z toalety, musiała wkręcać własną żarówkę. Problem pojawiał się, gdy przebywała w pomieszczeniu zbyt długo. Żarówka nagrzewała się i przy wykręcaniu parzyła jej palce. W końcu zaczęła chodzić do łazienki z lampką.
– Z moich obserwacji wynikało, że to całe szaleństwo nakręcał pan domu. Usiłował się pozbyć stamtąd żony, ale nie mógł, bo mieszkanie było kupione wspólnie. Mieli wszystko osobne: półki w lodówce, sztućce, talerze, czajniki nawet były dwa – wylicza.
W mieszkaniu były też dwie pralki. Jedna w kuchni, druga w łazience. Każda z nich była podpięta pod oddzielne gniazdo, a właściciele mieszkania mieli własne liczniki prądu.
– Może to śmieszne, ale był taki moment, że bałam się, że stracę lokum, jeśli dojdzie między nimi do poważnego konfliktu. I że mogą mnie ciągać po sądach, żeby coś sobie udowadniać – wspomina.
Gdy przychodził dzień płatności, Jola musiała zostawiać na stole koperty z odliczoną sumą dla każdego z właścicieli. Nigdy nie rozmawiali z nią o tym, co się między nimi dzieje. Liczyli, że nie będzie zadawała pytań, więc unikała tematu. Wyprowadziła się po pół roku.
Zobacz także
W mieszkaniu zainstalowane były kamery
Choć właściciela mieszkania, w którym zamieszkała Judyta, nie było z nią fizycznie, czuła jego obecność przez cały czas.
Musiała znaleźć pokój jeszcze w trakcie urlopu. Okazało się, że po powrocie z wakacji, nie będzie miała gdzie mieszkać. Poprosiła przyjaciela o pomoc. Chłopak był na miejscu i obejrzał mieszkanie, które wpadło jej w oko. Powiedział, że nie ma do niego zastrzeżeń, więc spokojnie może umówić się na podpisanie umowy. Miała do niego zaufanie. Zresztą lokum było nowe i ładnie urządzone. Dogadała się z właścicielem i od razu po powrocie z wakacji podpisała umowę. Problem w tym, że ani ona, ani jej przyjaciel nie zauważyli, że w przedpokoju i w kuchni znajdują się kamery.
– Potwornie mi przeszkadzały. Ten mężczyzna miał tendencję do obserwowania tego, co robią jego lokatorzy. Był zakaz przyjmowania jakichkolwiek gości. Raz odwiedził mnie kolega z pracy. Siedzieliśmy w kuchni i piliśmy herbatę. 20 minut później zadzwonił właściciel, że kolega musi wyjść, bo jest zakaz – opowiada.
Chciała się wyprowadzić, ale w umowie był zapis, że jeśli zrobi to przed upływem 6 miesięcy, to będzie musiała zapłacić za nie czynsz. Później mężczyzna pozwalał sobie na jeszcze więcej. Potrafił przyjść do mieszkania podczas jej nieobecności i sprawdzać, czy ma porządek w szafkach kuchennych. Raz zrobił jej awanturę, że na półce został kawałek wysuszonego chleba. Innym razem zadzwonił, do niej z prośbą o zgaszenie światła. Była 1 w nocy i podglądając obraz z przedpokoju, zauważył, że jeszcze się świeci.
– Wytrzymałam tak pół roku, a później uciekała najszybciej, jak się dało. Z perspektywy czasu w ogóle się dziwię, że wynajęłam to mieszkanie, a jeszcze bardziej, że mieszkałam tam przez 6 miesięcy. Byłam tak pochłonięta pracą, że zacisnęłam zęby i jakoś przeżyłam te pół roku. Teraz na pewno postąpiłabym inaczej – zapewnia Judyta.
Rzadko kończy się w sądzie
Adwokat Wojciech Rudzki wyjaśnia, że przepisy prawa nie są stworzone do prostego reagowania na każdą tak ekstremalną sytuację. W związku z tym możliwe jest sięgnięcie do ogólnych rozwiązań dotyczących umów najmu lub wykonywania umów w ogóle.
Jeżeli najemca chce zastosować rozwiązania prawne, powinien wezwać wynajmującego do usunięcia wad uniemożliwiających korzystanie z lokalu, a jeżeli wynajmujący nie usunie takich wad w odpowiednim terminie lub brak jest możliwości usunięcia takich wad, to możliwe jest natychmiastowe wypowiedzenie umowy najmu. Uprawnienie takie przewiduje art. 664 kodeksu cywilnego.
– Wbrew pozorom takie sprawy bardzo rzadko trafiają do sądu. Ludzie nie chcą inwestować w nie pieniędzy. Zwykle obie strony konfliktu załatwiają je między sobą – podkreśla.