Wysłały dzieci na wakacje bez telefonu. "Próbowały je podstępem zatrzymać"
Czy wysłanie dziecka na obóz bądź kolonię bez telefonu komórkowego jest możliwe? Okazuje się, że tak, choć sprawa nie jest taka prosta. - Kiedy córka się o tym dowiedziała, nie chciała jechać. Zaczęła panikować, dostała biegunki. Groziła, że szybko wróci. Ostatecznie została do końca, szczęśliwa, że zawarła nowe znajomości - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Agata, mama ośmiolatki.
16.08.2022 | aktual.: 16.08.2022 17:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Syn Karoliny Wachowiak od czterech lat trenuje w klubie piłkarskim. W tym roku pojechał na obóz, podczas którego na wstępie poinformowano, że dzieciom zostaną odebrane telefony komórkowe. Miały otrzymać je wyłącznie na godzinę dziennie, by skontaktować się z rodzicami lub pograć w gry. Karolina uważa, że był to jeden z lepszych pomysłów.
"Brak dostępu do telefonu przyjął bez dyskusji"
- Syn jadąc na obóz wiedział, jak to będzie wyglądało. I pierwszy raz wrócił tak podekscytowany treningami, atrakcjami i w ogóle samym wyjazdem. Nie przeżywał, że nie mógł swobodnie korzystać z telefonu. Brak dostępu do niego przyjął jak jeden z punktów w regulaminie, bez dyskusji. Nawet, gdy dzwoniłam do niego w wyznaczonym czasie, nie narzekał. Opowiadał, co robił, co jadł na obiad - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Karolina, która wysłała syna na "wakacje bez telefonu".
- Przyznaję, że na początku było mi dziwnie, że nie mam z nim kontaktu, kiedy tego chcę. Ale wiedziałam, że jest pod dobrą opieką, że gdyby coś się działo, trener na pewno by się ze mną skontaktował. Dzięki temu mogłam wyłączyć się z czuwania, bo inne osoby przejęły opiekę nad moim dzieckiem. Wykorzystałam ten czas w pełni dla siebie i codziennie czekałam na godz. 14, aby porozmawiać z synem - dodaje Karolina.
Jak podkreśla, chłopiec nie miał nigdy problemu z uzależnieniem od telefonu komórkowego. - Owszem, lubi sobie pograć na smartfonie, ale jego prawdziwą pasją jest piłka nożna. Dlatego też myślę, że tak dobrze zniósł tę zasadę - podsumowuje.
"Zaczęła panikować, dostała biegunki"
Z inną reakcją swojego dziecka musiała zmierzyć się Agata, mama ośmiolatki. Kiedy zdecydowała się wysłać córkę na kolonię i poinformowała ją, że nie będzie mogła tam stale korzystać z telefonu, otrzymała w odpowiedzi gwałtowną reakcję: panikę, biegunkę oraz groźby, że dziewczynka może wrócić wcześniej.
- Córka pojechała na kolonię nad wodę. W czasie zajęć telefony były dzieciom zabierane, leżały albo w pokoju opiekunów, albo były bezpośrednio u któregoś z nich. Jak dla mnie rewelacja. Dzieci dostawały je po obiedzie, na godzinę. Jak któreś z nich płakało, opiekunowie starali się spokojnie tłumaczyć sytuację lub pozwalali dzieciom na dodatkowy telefon do rodziców. Rozumieli, że część z nich potrzebuje czasu na adaptację - mówi Agata.
- Kiedy córka dowiedziała się o zakazie, nie chciała jechać na kolonię. Zaczęła panikować, dostała biegunki. Groziła, że szybko wróci. Ostatecznie została do końca, szczęśliwa, że zawarła nowe znajomości - tłumaczy dalej.
Ośmiolatka do tej pory utrzymuje kontakt z dziećmi poznanymi na kolonii. - Dodają sobie nawzajem otuchy, w roku szkolnym się sobie zwierzają - zdradza Agata.
"Nie daliśmy córce telefonu"
Alicja jest mamą dziesięciolatki. Trzy lata temu razem z mężem po raz pierwszy wysłali córkę na kolonię, nie dając jej telefonu. Kontakt utrzymywali jedynie przez wychowawców.
- Córka miała siedem lat, kiedy po raz pierwszy pojechała sama na kolonię. Bez znajomych z klasy czy z podwórka. Nie daliśmy jej telefonu, ponieważ obydwoje z mężem jesteśmy przeciwnikami "wsiąkania" dzieci w smartfony. Poza tym opiekunowie i tak zabraliby jej najpewniej telefon na miejscu - opowiada Alicja w rozmowie z Wirtualną Polską.
Co ciekawe - córka Alicji poradziła sobie z tym wyzwaniem bez trudu. - Na początku miała obawy. Bała się nowej sytuacji. Na kolejny wyjazd kupiliśmy jej smartwatcha z opcją dzwonienia i przesyłania zdjęć. Na drogę, zamiast gier w telefonie, miała karty dla dzieci, kolorowanki i książkę - dodaje.
Alicja zdradza, że postanowili z mężem kupić córce telefon dopiero teraz - gdy ukończyła trzecią klasę szkoły podstawowej. Wyznaczyli jej jednak dzienny limit, który wynosi dwie godziny.
"Próbowały je podstępem zatrzymać"
Patrycja była wychowawczynią na obozie, na którym dzieci miały tylko godzinę dziennie, aby skorzystać z telefonu. Czy było im łatwo? Przyznaje, że niestety nie.
- Na początku był bunt, pyskowanie i wyrażanie niezadowolenia. Do tego przemycanie telefonów albo drugie telefony. Dzieci doskonale znały regulamin obozu, myślały jednak, że jak oddadzą jeden telefon, będą mogły po cichu używać drugiego - mówi.
Patrycja zdradza, że najgorsze na obozie były pierwsze dwa dni. Wychowawcy notorycznie słyszeli pytania o telefony. Dzieci wykazywały się ogromną kreatywnością w wymyślaniu sposobów na odzyskanie smartfona.
- Próbowały podstępem zatrzymać urządzenie, ale szybko dochodziliśmy do tego, co robią i nam je zwracały. U niektórych było widać początki uzależnienia od telefonu - wyznaje Patrycja.
- Myślę, że smartfony odeszły później w zapomnienie, bo harmonogram obozu był na tyle ciekawy i napięty, że po tych dwóch dniach dzieciaki zaangażowały się we wszystkie zajęcia - plastyczne, artystyczne, wodne, gry zespołowe i wycieczki. Zawierały nowe przyjaźnie i pojawiały się pierwsze zauroczenia. Problem minął - tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta.
Psycholożka: Nadużywanie telefonów budzi niepokój
Dr Aleksandra Piotrowska w rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że "wszystko, co może doprowadzić do zmniejszenia ilości godzin spędzonych przed ekranem telefonów przez dzieci i młodzież, jest warte poparcia". Tym bardziej obozy i kolonie, na których dzieci widzą, jak mogą spędzać czas inaczej oraz mają realny kontakt z innymi dziećmi.
- To świetny pomysł, bo to, co dzieje się dziś z nadużywaniem telefonów, budzi niepokój i przerażenie. Jest tylko jedno "ale", o którym trzeba powiedzieć. Musimy pamiętać, że możemy mieć do czynienia z ludźmi, którzy są od tego telefonu uzależnieni. I wtedy takie rozwiązanie, jak wysłanie dziecka do miejsca, gdzie telefon zostanie mu odebrany, nie jest w żaden sposób prawidłowe. To stawianie ludzi, którzy będą się tym dzieckiem opiekowali, w okropnej sytuacji. Uzależnienie to sprawa kliniczna, która wymaga specjalnego podejścia, nie samodzielnych prób walki z problemem - mówi psycholożka.
Dr Piotrowska zdradza, że miała okazję uczestniczyć w tego typu obozach dla dzieci.
- Były jak najbardziej udane! Co więcej, pozwoliły dzieciom na "zerwanie się ze smyczy" rodziców, którzy wcześniej dzwonili do nich po pięć razy dziennie. Bo pamiętajmy, że problemy są również w rodzicach. To oni często naciskają, aby dziecko miało przy sobie telefon, by mieć z nim kontakt 24 godziny na dobę - podsumowuje dr Piotrowska.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.