Znany aktor, ulubieniec tłumów. "Jego pięść była przy mojej twarzy"
Jeśli ktokolwiek myślał, że na temat #metoo powiedziano już wszystko, jest w grubym błędzie. Wywiad, którego udzieliła Weronika Rosati tylko to potwierdza. A historie, które słyszę od kobiet z branży mediów i show biznesu, pokazują że nie możemy milczeć nawet przez chwilę. Dlatego na łamach WP Kobiety zdecydowałam się opublikować relację kobiety - ofiary znanego aktora.
Zapytacie, dlaczego nie ujawniam ani jej danych, ani danych jej oprawcy. Moja znajoma wciąż nie jest na to gotowa. Anonimowe opowiedzenie tej historii dużo ją kosztowało. "Nie mam odwagi przyznać sie do tego głośno, a po wywiadzie Rosati mam ochotę krzyczeć. To krzyk bezsilności, bo i tak mi nikt nie uwierzy". Ja wierzę, dlatego przeczytajcie jej opowieść.
"Jego pięść była przy mojej twarzy"
Jego nazwisko zna cała Polska. Kiedyś grał w jednym z najpopularniejszych seriali TVP. Kobiety zachwycały się chmurnym spojrzeniem, ułożoną fryzurą i głębokim głosem. 8 lat temu zaczęliśmy ze sobą współpracować.
Na początku sądziłam, że chwyciłam Pana Boga za nogi. Byłam jego fanką. Jedną z wielu, ale to mnie z tego tłumu wyłowił. Zauważył. Nie dostrzegłam sygnałów ostrzegawczych. Podniesiony ton? Pewnie miał gorszy dzień. Lekceważenie? Przecież jest zajętym aktorem. Powinnam mu dziękować, że w ogóle poświęca mi czas.
Strach poczułam po miesiącu znajomości. Nie znosił sprzeciwu i dał mi wyraźnie o tym znać. Krzyczał, wypluwając z siebie raz po raz "k…a!", kiedy powiedziałam mu, że powinien mi lepiej płacić. Skuliłam się i bezwiednie zaczęłam go przepraszać, choć nic złego nie zrobiłam. Zresztą, nic nie usprawiedliwiłoby jego zachowania. Ale prawda – czułam, że jest w tej relacji silniejszy.
Dzisiaj czytam wywiad Weroniki Rosati. Rozumiem, że wstydziła się mówić. Gdy ktoś notorycznie powtarza ci: "I tak nikt nie uwierzy. Jestem szanowanym człowiekiem, a ty nikim", zaczynasz w to wierzyć. Ja wierzyłam, kiedy dochodziło do spięć i awantur.
On był nie tylko moim pracodawcą. Uważał się za sens mojego życia. Denerwował się, że nie poświęcam mu całego czasu. Że mam chłopaka. Że próbuję znaleźć pracę w innym zawodzie, o którym marzyłam.
To, jak toksyczna relacja nas łączy, zrozumiałam dopiero po kilku latach. Czasem było przecież między nami dobrze. Zapraszał mnie do swojego mieszkania, przygaszał świata i taksował wzrokiem. Zdrabniał moje imię i chętnie przytulał. W nieświadomy sposób pozwoliłam, by zawodowa granica zaczęła się zacierać.
Kiedy rozstał się z dziewczyną, jego eks poprosiła mnie o spotkanie. Poszłyśmy na piwo. Między jednym a drugim łykiem opowiedziała mi o trzech latach przemocy. – Raz mnie chwycił i rzucił o łóżko. A potem złapał za głowę i uderzał o jego ramę – mówiła. Kiedyś przyłapała go na flirtowaniu z inną. Zamiast przeprosić, wywlekł partnerkę na ulicę za włosy i ciągnął po chodniku. Nikt nie zareagował.
Ja też nie zareagowałam. Zamiast odciąć się od niego, poszłam do niego i mu wszystko wyśpiewałam. Wiem, że potem do domu jego byłej wzywano policję. Ja chciałam wierzyć, że mimo wad, on jest dobrym człowiekiem. Wyparłam wszystkie razy, gdy krzyknął tak, że podskakiwałam.
Wypierałam do czasu. Na ostatnie spotkanie umówiliśmy się w popularnej knajpie. Przez chwilę było miło. Aż skrytykowałam jego rolę w nowym serialu. – Pi…l się! – rzucił. – Nikt cię nie pyta o zdanie. Nie od tego jesteś – dodał. Zamilkłam.
Po wyjściu zaproponował, że mnie odwiezie. Zgodziłam się. W drodze do auta zaczęłam żałować. – Wszystko mi zawdzięczasz. To dzięki mnie dostałaś pracę. Gdybyś mnie nie znała, kto by cię zatrudnił? – mówił. Weszliśmy do samochodu.
Oboje byliśmy podminowani. Milczał i uznałam, że to czas, by stanąć w swojej obronie. – O co ci chodzi?! Jesteś nienormalna! – wydzierał się. Uspokoił się na chwilę, gdy zadzwonił telefon. – Wybierz, ja zaraz przyjadę – mówił czule, uwodząc kobietę po drugiej stronie. Gdy skończył, warknął: "Chyba zwariowałaś. Lecz się!". – Może ty powinieneś – odpowiedziałam. Wtedy zacisnął rękę w pięść.
Ta pięść w ułamku sekundy znalazła się przy mojej twarzy. Zamarłam. Strach mnie sparaliżował. Czekałam na uderzenie. Opuścił rękę. Dziś myślę, że mógł to zrobić. Był do tego zdolny. Kazałam mu się zatrzymać. Ledwo domknęłam drzwi, on ruszył z piskiem opon. Kolejne tygodnie przepłakałam. Ale ciągle łączyła mnie z nim praca. W złości odcięłam go od kilku spraw. Któregoś dnia zadzwonił.
Nie było żadnego "Cześć". Było "K…a!!! Po…o cię?! Wykorzystujesz mój wizerunek bez mojej zgody!!! K…a! K…a!" – krzyczał. Rozłączyłam się. Napisałam sms-a: "Tak możesz odzywać się do swoich kumpli". Odpowiedź: "Przepraszam. Ja po prostu nie wiem, jak z tobą rozmawiać". Więcej rozmów nie było. To był koniec naszej współpracy.
Dziś, tak jak niczego, żałuję, że nie odeszłam wcześniej. Że nie wierzyłam byłej dziewczynie. Że nie poszłam na policję, gdy podniósł na mnie rękę. Mówię dziś. Dzięki odwadze Weroniki Rosati.
To może być twój szef, to może być znany aktor. W codziennym życiu nie trzeba szukać przykładów zależności kobieta-mężczyzna, w którym to on jest kimś z piedestału. Nie ufamy kobietom. Jak to? On? Taki dobry człowiek. A jednak. Sama się o tym przekonałam.
*Ponieważ sprawa nie została zgłoszona do prokuratury, nie podajemy nazwiska aktora. Autorka listu prosiła o zachowanie jej anonimowości.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl