Blisko ludziZobaczcie we mnie kobietę, polityka

Zobaczcie we mnie kobietę, polityka

Zobaczcie we mnie kobietę, polityka
Źródło zdjęć: © PAP
20.11.2016 15:43, aktualizacja: 28.05.2018 15:06

Rzadko jest postrzegana jako kobieta. Dla większości z nas Anna Grodzka to osoba, która urodziła się mężczyzną, po latach zdecydowała się na zmianę płci i jako osoba publiczna głośno o tym powiedziała. A przecież ona, jak wszyscy ludzie, którzy zdecydowali się na tranzycję, chciałaby cieszyć się swoim nowym ciałem i życiem. Anna Grodzka nie może żyć swobodnie, doświadcza prześladowań i braku tolerancji, o którą przecież od samego początku walczy.

Ewa Raczyńska: Lubi pani gotować?
Anna Grodzka: Bardzo lubię. Zdecydowanie bardziej lubię gotowanie od na przykład wbijania gwoździ.

Nie ma pani dosyć tego, że mówi się o pani w kontekście transpłciowości, a nie po prostu kobiety?
Czy ja mam z tym problem osobiście? Oczywiście, że mam. Każdej osobie homoseksualnej doradzam coming out, bo żeby żyć normalnie, ważne jest, by twoje otoczenie o tym wiedziało. Oczywiście, że „wyoutowanie się” obarczone jest ryzykiem większej opresji, ale tylko mówiąc o tym głośno, otwierasz swoje życie na inne związki, na uczciwe relacje, nie musisz nic ukrywać, bać się, że ktoś coś odkryje.
Dlaczego o tym mówię? Bo w przypadku osób transpłciowych nie do końca byłabym pewna, czy coming out leży w ich interesie. Proszę zwrócić uwagę, że jeśli ktoś jest gejem lub lesbijką, będzie przez całe swoje życie w ten sposób żył. Natomiast my, mówię o osobach transpłciowych, potrzebujemy tego momentu, kiedy nagle, jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki, staniemy się osobami, którymi się czujemy. I właśnie z tego powodu zdecydowana większość osób, które przechodzą tranzycję, nie ujawnia się. I robi to słusznie, bo ona po prostu chce być kobietą, czy on chce być mężczyzną i koniec. Jaka tam transpłciowość - każdy chce o tym zapomnieć.
Poza tym problem osób transpłciowych to często kwestia tego, czy przyznać się najbliższym – mężowi, żonie, do tego, co czuję. Są osoby, które kłamią całe życie. Osobiście znam wiele małżeństw, w których jedna osoba jest transpłciowa, a druga nawet o tym nie wie. Ale są też tacy, którzy się przyznają, ale nie ogłaszają tego publicznie. Natomiast jest pewne grono, które postanowiło o transpłciowości mówić głośno, są to głównie aktywiści. Oni robią to z konkretnych przesłanek: chcą pokazać, że tacy ludzie wśród nas są. To pierwszy krok. Drugi to taki, by uświadomić społeczeństwu, że są takimi samymi ludźmi, jak każdy inny i nie czynią nikomu krzywdy. A trzeci - że potrafią funkcjonować w społeczeństwie normalnie. Tyle że ja już nie funkcjonuję normalnie. Bo niestety mam etykietę osoby transpłciowej.

A nie kobiety...
Właśnie. A nie kobiety… I to jest moim głównym problemem, w szczególności teraz, gdy jestem zmęczona tym wszystkim, co związane jest z byciem osobą transpłciową.

Pytanie o bycie kobietą rzadko pada w pani przypadku.
Tak, niestety nie dla wszystkich jest to oczywiste i widoczne. Do tego dochodzi popularność, czy rozpoznawalność, co też jest dla mnie dzisiaj problemem, bo nie ułatwia mi to życia. Wszystko, co z tego mam, to przede wszystkim kłopoty. Nie mogę czuć się swobodnie. Ciąży mi zaszufladkowanie. W sejmie stoczyłam wielką walkę o to, żeby być postrzegana również jako osoba, która ma swoje poglądy polityczne, która walczy o jakąś sprawę ogólnoludzką, ogólnospołeczną zgodnie ze swoimi przekonaniami. Ale to walka heroiczna, bo jednak ciągle ktoś się do mnie zwraca z prośbą, żebym wypowiadała się jako osoba transpłciowa, a zdecydowanie rzadziej słucha się mnie jako polityczki, co przecież było moim zajęciem przez ostatnie lata.
Z drugiej strony chciałam pokazać, że osoby transpłciowe są zwykłymi ludźmi, nie są w niczym gorsze, mogą być posłami, zajmować się nie tylko swoją transpłciowością. Na ile mi się udało, to nie wiem.

*Jednak tak jak w przypadku Roberta Biedronia – że jest on głównym gejem naszego kraju, tak w pani przypadku trudno uniknąć skojarzenia z pierwszą publiczną osobą transpłciową. *
Tu tak naprawdę zadziałała logika wydarzeń plus przypadek. Logika polegała na tym, że w trakcie swojej tranzycji byłam osobą, która współzałożyła fundację TransFuzja. Misją naszej fundacji było przekazywanie społeczeństwu wiedzy na temat transpłciowości. Skąd ta misja? Otóż największym problemem osób takich jak ja jest społeczna nietolerancja, brak akceptacji wynikający przede wszystkim z niezrozumienia, bo dopiero zrozumienie daje poczucie tolerancji. Odczułam to w swoim życiu, ponieważ sama przez wiele lat nie mogłam się zdecydować na zmianę płci, gdyż nie czułam ku temu ani możliwości, ani warunków. Tym samym weszłam w tryb życia, w którym grałam wyuczoną rolę, czyli byłam mężczyzną ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jedną z konsekwencji był oczywiście fakt, że nie mogłam ze swojego ułożonego w ten sposób życia wyjść tak łatwo, bo wiązało się to z moimi uczuciami, miłością do żony, dzieckiem, zawodem, który uprawiałam, lękiem przed opresją ze strony otoczenia.
I stąd misja fundacji. By zmniejszyć strach i niewiedzę oraz dać wsparcie tym, którzy tego potrzebują. Okazało się jednak, że kiedy TransFuzja powstała, była potrzeba, by ktoś zaczął o tym opowiadać. Nie chciano jednak słuchać ekspertów, nikogo nie interesowała moja wiedza z zakresu transpłciowości. Ludzi interesowała historia życia. Stanęliśmy więc jako fundacja przed dylematem: jak wypełniać misję, jak mówić o zjawisku bez wysunięcia niejako na pierwszy plan takiej osoby.
Wtedy podjęłam decyzję, że jeśli chcę to robić i szerzyć wiedzę, powinnam się pokazywać, tym bardziej, że byłam w trakcie tranzycji i stając się kobietą, nie mogłam tego ukrywać.

To logika wydarzeń. A przypadek?
A przypadek był taki, że pojawił się szalony pan Palikot i zaproponował mi wejście do parlamentu. I tak moja transpłciowość stała się publiczna. Dostaliśmy się do sejmu, w co nie wierzyłam, i zrobił się szum. Także to, co się zadziało wokół mojej osoby i transpłciowości w ogóle – to wynik logiki i jej konsekwencji, ale też przypadku.

*W pani przypadku zdiagnozowano transpłciowość prawie 30 lat temu, ale na korektę płci zdecydowała się pani dopiero 20 lat później. Dlaczego tak długo pani czekała? *
To był strach przed opresją i tory życia, na które się wtoczyłam, i musiałam w tych torach pozostać, chcąc być osobą sensowną, spójną.

Żałuje pani, że tak długo zwlekała?
Trudno tu mówić o żalu, bo zadziałało wiele czynników. Przede wszystkim małżeństwo i dziecko. To był poważny związek, a moja żona dopiero po diagnozie dowiedziała się, kim jestem, co czuję. Kiedy byliśmy na progu rozwodu, postanowiłam, że spróbuję przeżyć to życie bez zmiany płci, ale moja żona nie wyobrażała sobie życia z osobą, która jest transpłciowa. W związku z czym miałam do wyboru: albo rodzina i dziecko, albo ta zmiana. I to był najważniejszy czynnik, z powodu którego wtedy tego nie zrobiłam, oprócz lęku oczywiście, który w 2006 roku już był mniejszy niż w 1987 roku.

1987 a 2006 rok – to duży skok w naszej mentalności i świadomości?
To olbrzymi skok. Jest taki film z lat 80. o transpłciowości, w ramach którego przeprowadzono sondę uliczną: co ludzie myślą, z jakim grymasem na twarzy mówią. Wtedy co najwyżej transpłciowość nazywano chorobą, ale to chorobą wstydliwą, zboczeniem, czymś okropnym. Wyłącznie. Bardzo mało osób cokolwiek na ten temat wiedziało. Ja sama w trakcie diagnozy poznałam osoby, które po zmianie nie wytrzymywały sytuacji, którą stwarzało społeczeństwo. Była to na przykład dziennikarka radiowa, która czuła się szczęśliwa po zmianie w sensie psychofizycznym, ale straciła wszelkie możliwości normalnego życia – wyklęto ją z pracy, z rodziny, miała trudności, by gdzieś zamieszkać. Takie dramaty dziś też się zdarzają, tylko w mniejszym stopniu. Ale ja to wszystko widziałam i wiedziałam o opresji, pobiciach, nienawiści, a także o zabójstwach i samobójstwach osób transpłciowych. Fakt, kiedyś było tego zdecydowanie więcej.

Jaka w naszym kraju jest skala tego problemu?
O skali trudno mówić, nie ma na świecie takich statystyk. Badając przyczyny samobójstw, przypisuje się pewnym przypadkom, że mogły się zdarzyć z powodu transpłciowości, podobnie jeśli chodzi o pobicia. Ile jest tych osób, które przeżyły takie rzeczy, trudno stwierdzić.

*W Polsce brak danych dotyczących liczby osób transpłciowych. Podaje się, że jest to zaledwie ułamek procenta. *
Ja też nie wiem, mimo że sama w swoim życiu poznałam więcej niż setki osób transpłciowych, trudno mi powiedzieć, jaki to procent populacji. Poza tym problem nastręcza sama definicja. Bo czy osobą transpłciową jest ta, która dokonuje tranzycji, czy ta, która czuje w sobie transpłciowość. To, patrząc statystycznie, będzie ogromna różnica, ponieważ osób, które decydują się na tranzycję jest niewiele, gdyż taka decyzja wymaga nadal heroizmu. A co z osobami, które czują się bardziej lub mniej transpłciowe? Tu nic nie jest zerojedynkowe.
Kilka lat współprowadziłam grupy wsparcia dla osób transpłciowych, gdzie mieliśmy do czynienia z taką sytuacją: przychodziła osoba transpłciowa, głęboko nieszczęśliwa, która mówiła, że nie może tak dłużej żyć, ale żyje i męczy się i poszukuje pomocy, by mogła funkcjonować. Jedni swoją sytuację znosili lepiej, inni gorzej. Jedni popełniali samobójstwa, a dla innych była to jakaś tam skaza, kolec, których ich boli, ale dają sobie z nim radę. Więc jak liczyć osoby transpłciowe: czy to te, które nie akceptują swojej płci, ale nie decydują się na tranzycję, bo nie jest to uczucie tak silne, czy te, które transpłciowość zmusza ich do dramatycznych kroków?
Przecież spotykamy osoby, które swoją ekspresją, sposobem ubierania się nie są jednoznaczne płciowo. One wybierają taką drogę, bo to ich trochę znieczula, ułatwia codzienne życie. Tu też kwestia seksualności ma znaczenie. Wiemy na przykład, że wśród gejów, ale jednak w szczególności wśród lesbijek, zdarza się, że jedna z nich niekoniecznie czuje się kobietą. Transpłciowość jest bardzo złożona. Tu nie da się postawić jednoznacznej definicji.

*Rozmawiając kiedyś z seksuologiem, usłyszałam, że postawienie diagnozy na temat transpłciowości to często długotrwały proces. *
Są różne przypadki. Czasami 9-letnie dziecko czuje, że nie jest tym, na kogo wygląda. A czasami zdajemy sobie z tego sprawę w okresie dojrzewania, ale bywa też tak, że dochodzimy do tego dopiero po wielu latach – jakby transpłciowość była przysypana piaskiem. Bo proszę zobaczyć, jak silnego prania mózgu doświadczają dzieci pod kątem ich wychowania do płci. Mało tego, nie tylko wychowanie, ale prosta obserwacja: patrzę na siebie i widzę, że jestem chłopcem czy dziewczynką. Więc jak pogodzić coś, co jest empirycznie sprawdzane z tym, co czuję? Ja osobiście nie znałam słowa transpłciowość, będąc chłopcem czy młodzieńcem, ale wiedziałam, że coś jest nie tak, tylko co? Wolałam zabawy z dziewczynkami, rzeczy, które jednoznacznie nie były przypisane chłopcom. Dopiero w wieku 11 czy 12 lat wpisałam w swoim pamiętniku imię „Ania” – określając w ten sposób, że to jest mój pamiętnik. Trzeba zrozumieć, że zrozumienie własnej transpłciowości to proces.

Czym dla pani jest kobiecość?
To trudne pytanie, bo ja to po prostu czuję i trudno mi jednoznacznie określić. Są pewne rzeczy, zachowania, które stanowią pewien wyróżnik, standard zachowania...

Ale pytam panią jako kobietę, nie osobę transpłciową.
Ja się łapię na tym, że zachowuję się nie do końca kobieco. I się tego wstydzę.

Czyli jak?
Na przykład, kiedy używam steku nieparlamentarnych wyrażeń, zachowuję się w sposób dominujący.

To raczej stereotypy dotyczące kobiecości.
No właśnie. Wyznacznik tego, co jest kobiece, a co męskie, nie jest jednoznaczny, poza rzeczami uwarunkowanymi biologicznie. Cała reszta uwarunkowana jest kulturowo. Na przykład mówi się, że kobiety są bardziej uległe, według stereotypów, a ja nie zawsze jestem uległa. Są natomiast rzeczy oczywiste, że poza Szkotami mężczyźni w spódnicach nie chodzą.
Ja w pewnym momencie starałam się mówić głosem bardziej kobiecym, ale porzuciłam to. Jestem, jaka jestem, chodzi o to, co czuję, a nie o to, jak mówię. Ale uczyłam się ubierać, żeby nie wyglądać jak seksworkerka.

A taka pokusa była?
Oczywiście, chciałoby się tę swoją kobiecość afirmować, pokazywać i wiele osób transpłciowych tak robi. Ja tego chciałam uniknąć. Poza tym, no cóż, tak jestem zbudowana, jak jestem. Są ludzie, którzy zmieniają swój wygląd poważnymi operacjami. Znam takie transkobiety, które poddały się bardzo głębokim ingerencjom medycznym. Nauczyły się mówić kobiecym głosem. Dokonują tak zwanych tranzycji ekstremalnych. Ja nie miałam takich warunków. Oczywiście marzyła mi się feminizująca operacja twarzy. Ale być może to zaszufladkowanie mnie jako osoby transpłciowej trochę mnie uwolniło od takiej konieczności na zasadzie: „No dobra, jest ta transpłciowa Grodzka, mówi tenorem”.
Ale jestem bardzo wrażliwa, empatyczna. Te stereotypy, które przypisuje się kobietom, są jednak mi bliższe, choć mam też świadomość, że to tylko stereotypy. Ja swoją kobiecość odczuwam bardzo głęboko. To się przejawia w relacjach z ludźmi. Z kobietami czuję się świetnie, rozumiem je, ich zachowania, bo się wychowałam z dziewczynami. Z facetami też się rozumiem, ale to jest mi obce. To co kobiece, jest moje.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (182)
Zobacz także