22 lata w zawodzie nauczyciela. "Dorabiam, bo muszꔩ PAP

22 lata w zawodzie nauczyciela. "Dorabiam, bo muszę”

Witold Ziomek
12 października 2018

Artur Papuziński zamiast kredy i tablicy używa w swojej szkole ziemi, doniczek, kleju czy listewek. Uczy życia. Na własne ledwo mu starcza.

– Niektóre dzieci można nauczyć czytać, w zależności od sprawności ruchowej – pisać czy obsługiwać komputer – opowiada. – Moje zajęcia to przygotowanie do zawodu, ale w praktyce 90 proc. naszych uczniów nigdy pracy nie znajdzie.

Bo kto zatrudni ludzi upośledzonych umysłowo, czyli całą jego klasę?

– Chodzi o to, żeby nauczyć ich prostych, powtarzalnych czynności, stymulować rozwój, pokazywać im świat. Uczyć samodzielności – podkreśla Artur.

Pracę w szkole zaczął 25 lat temu, po skończeniu oligofrenopedagogiki. Od tamtej pory nieustannie się dokształca, kończy kolejne studia i kursy. Samotnie wychowuje też dwójkę dzieci, od 15 lat jest rozwiedziony.

– Dziś są już dorosłe, studiują. Ale nadal razem mieszkamy – uśmiecha się.

Gdyby nie dodatkowa praca, nieraz po 20 godzin w ciągu weekendu, nie dałby rady.

Robiłem różne rzeczy

Drugi zawód Artura to technik-ogrodnik.

– Nie zawsze byłem nauczycielem – opowiada. – Trochę pracowałem w ogrodnictwie, trochę mieszkałem za oceanem, byłem kelnerem. Po powrocie do Polski prowadziłem małą gastronomię.

A potem ją zamknął, poszedł na studia i do pracy w szkole specjalnej.

Z niepełnosprawnymi miał styczność od dziecka. Ze swoją skoliozą i dysplazją stawu biodrowego dużo czasu spędzał w sanatoriach. Ma kolegów. Mocno niepełnosprawnych – na wózkach, o kulach. Na ich tle jest bardzo sprawny, pomaga im w różnych sprawach. Praca z niepełnosprawnymi jest dla niego czymś naturalnym. Świadomie wybrał taką szkołę i zawód.

Obraz
© Archiwum prywatne

Budżet się nie spina

W jednym z wrześniowych numerów magazynu "Time" o swojej sytuacji opowiadały amerykańskie nauczycielki. Praca na trzech etatach to w tamtejszych szkołach norma. Wielu nauczycieli, żeby opłacić rachunki, odpłatnie oddaje krew i osocze.

Opowieść o sytuacji amerykańskich pedagogów odbiła się szerokim echem na całym świecie. Wielu polskich nauczycieli, czytając historię ich kolegów z USA, przyznaje, że w Polsce jest podobnie. Również wśród wysoko wykwalifikowanych nauczycieli specjalistów.

Pensja nauczyciela w szkole specjalnej jest wyższa niż w szkole masowej. Dodatek za pracę z niepełnosprawnymi to ok. 300 złotych miesięcznie. Łącznie nauczyciel specjalista, dyplomowany, wszechstronnie wykształcony, zarabia około 2500 złotych miesięcznie netto.

– Jeśli w rodzinie nie ma drugiej osoby, która zarabia przynajmniej tyle samo, to przy dwójce dzieci nie ma szans na to, żeby budżet się spiął – mówi Papuziński. – Oczywiście da się przetrwać, ale jest bardzo trudno. Nie ma mowy o wakacjach. Każdy nadprogramowy wydatek to problem.

Ratunkiem dla domowego budżetu są dodatkowe godziny w szkole lub dodatkowy etat. Najczęściej w innej szkole, poradni psychologiczno-pedagogicznej czy na uczelni.

Z ogródka na uczelnię

Artur dorabia na uczelni. Prowadzi zajęcia na studiach podyplomowych.

– W szkole mam etat, na uczelni godziny. Zazwyczaj uczelnia to 40 proc. całego mojego czasu pracy – wyjaśnia. – Nieraz plan tak się ułoży, że w weekend spędzam w pracy 20 godzin.

Uczelnia to dla niego nie tylko źródło dodatkowego dochodu, który pozwala utrzymać rodzinę, ale i sposób na psychiczną regenerację.

– Praca nauczyciela nie kończy się z chwilą zakończenia lekcji. Znam nauczycieli, którzy po dwudziestu kilku latach w szkole, szczególnie w takiej szkole, są ciężko zmęczeni, na granicy wypalenia – opowiada. – Praca z ludźmi w normie intelektualnej, którzy bardzo często sami są nauczycielami i studiują podyplomowo, pozwala się odciąć od szkoły i zregenerować. A poza tym na takich zajęciach często sam uczę się wielu rzeczy, bo studenci wymieniają się ze mną wiedzą i doświadczeniem.

Doktoratu Artur, póki co, nie ma. Ale planuje.

- Myślę o tym już od dawna, ale nie było na to czasu. Przy dwójce dzieci nie tak łatwo go znaleźć – śmieje się. – Poza tym to też kosztuje, i to wcale niemało.

Wiedza kosztuje

Nauczyciel, który chce być dobry, musi się ciągle dokształcać. Studia podyplomowe, kursy, dodatkowe kwalifikacje, narzędzia.

– Oprócz pedagogiki specjalnej skończyłem podyplomowo oligofrenopedagogikę, resocjalizację i surdopedagogikę, czyli pedagogikę głuchych – wylicza Artur Papuziński. - Kursy? O matko. Z takich poważniejszych, certyfikowanych, to kinezjologia edukacyjna Paula Dennisona, wszystkie cztery stopnie języka migowego, indywidualna terapia percepcji słuchowej metodą Johansena, czego na razie nie wykorzystam, bo do tego jest potrzebny sprzęt. Sprzęt kosztuje 8 tysięcy. Niby nie kosmos, ale szkoła sobie sama nie kupi, więc usłyszałem "fajnie, podniosłeś swoje kwalifikacje, zapłaciłeś 2 tys. za kurs, ale na razie nic z tego nie będzie".

Nauczyciele mogą liczyć na refundację części kosztów. Zwyczajowo szkoły zwracają 50 – 70 proc. kwoty, którą trzeba zapłacić. Ale jest pewien problem.

– Wnioski na dokształcanie na przyszły rok kalendarzowy musimy złożyć do końca października. Jesienią w przyszłym roku przedstawiam fakturę i wtedy dostaję zwrot części kosztów – mówi Papuziński.

Ale najpierw trzeba zapłacić z własnej kieszeni. Czy to jest wykonalne?

Jeśli ktoś żyje tylko z nauczycielskiej pensji i jest sam, nie ma przyzwoicie zarabiającego męża czy żony albo dodatkowej roboty, tak jak ja, to nie ma takiej możliwości.

Pensum

Etat nauczyciela to 18 godzin. Tyle muszą spędzić "przy tablicy" z dziećmi. Gdyby przeliczyć przeciętne zarobki w branży na godziny, wychodzi na to, że nauczyciele zarabiają nieźle. Tyle tylko, że żaden z nich nie kończy pracy po dzwonku.

Zajęcia trzeba przygotować, klasówki sprawdzić, zadania wymyślić. Dokumentację, nieraz bardzo obszerną, wypełnić. Rady pedagogiczne, wycieczki, zajęcia w terenie – to wszystko odbywa się poza regularnymi godzinami pracy.

W przypadku nauczycieli ze szkół specjalnych do przygotowania są też pomoce naukowe, które często organizuje się we własnym zakresie.

– Przez bardzo długie lata było tak, że nie było środków prawie na nic, a na czymś trzeba było pracować, coś z tymi dziećmi robić. Więc takie rzeczy jak podłoże do kwiatków, do doniczek czy ogródka, albo listewki, żeby coś z nimi sklecić na technice, trzeba było sobie organizować samemu – opowiada Papuziński. – Dużo czasu zajmuje też wypracowanie sobie odpowiedniego podejścia do ucznia. Może się trafić np. dziecko z nietypowym autyzmem, sprzężonym z porażeniem czterokończynowym i głuchotą. Mamy taką uczennicę. Nieraz trzeba posiedzieć w literaturze, pogadać z innymi specjalistami, poszukać sposobu na dotarcie do takiego ucznia, żeby nie dostał ataku szału, bo takie rzeczy też się zdarzają.

Kreatywna księgowość

Żeby z jednej nauczycielskiej pensji utrzymać dwójkę dzieci, trzeba się wysilić. Domowy budżet nauczyciela to kreatywna księgowość.

– Jak trzeba było zapłacić za jakiś wyjazd albo był większy, nieprzewidziany wydatek, to musiałem przykombinować. Na przykład w jednym miesiącu nie zapłaciłem za mieszkanie, bo zapłaciłem za zieloną szkołę – opowiada Artur Papuziński. – Potem przez kolejne trzy miesiące płaciłem po 150 złotych więcej, żeby się wyrównało. Albo w wakacje wyjeżdżałem jako wychowawca na turnusy rehabilitacyjne czy kolonie. Dzieci jechały ze mną, ja nie dostawałem za to żadnych pieniędzy, ale dwa tygodnie byliśmy nad morzem. No tak trzeba było sobie radzić.

Dla rodzica praca w szkole ma też dobre strony. To zawód dość bezpieczny i pewny. A rytm pracy pomaga w wychowaniu dzieci. W szkole nie siedzisz od 8:00 do 16:00. Część rzeczy można zrobić w domu, jak choćby dokumentację czy pisanie programów. Są dni, gdy ma się mniej zajęć, można w tym czasie więcej zrobić.

Zdarzały się oczywiście takie dni, że kończył lekcje o 16, ale sporadycznie. Wtedy dzieci ze szkoły odbierała babcia. Ale zazwyczaj plany były na tyle elastyczne, że dawał sobie radę. Długie wakacje i ferie też mają znaczenie.

Lubimy te dzieci

Niskie zarobki, ciągłe dokształcanie, właściwie nielimitowany czas pracy. Konieczność dorabiania, ryzyko wypalenia.

Po co?

- Dobre pytanie – uśmiecha się Papuziński. – Myślę, że szczególnie w szkołach specjalnych bardzo duża grupa nauczycieli pracuje, bo po prostu lubi te dzieci. Tego się chyba nie da robić inaczej.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (1586)