Adres pozostał ten sam. Rozwiedli się, a mieszkają pod jednym dachem
Decyzja sądu o rozwodzie wcale nie musi oznaczać, że eksmałżonkowie ruszają w swoje strony. Jak pokazuje życie, czasem małżeństwo się rozpada, ale adres obojga pozostaje ten sam. To sytuacja wielce niekomfortowa dla obu stron. Często utrudnia czy wręcz uniemożliwia ułożenie sobie życia.
01.08.2020 11:53
Kiedy wyszło na jaw, że Hanka i Karol (imiona zmienione) są po rozwodzie, wszyscy zrobili wielkie oczy. – Ale jak to, przecież oni mieszkają razem – szeptano po kątach. – To musi być jakaś pomyłka.
Nie była. Hanka i Karol znali się praktycznie całe życie. Byli swoją pierwszą nastoletnią miłością. Potem ich drogi na jakiś czas się rozeszły, ale i tak do siebie wrócili. Hanka zaszła w ciążę jako dwudziestolatka, odbył się szybki ślub. Różnili się od siebie bardzo, ale się kochali. Żyli, mieszkali, pracowali razem. Bywało między nimi raz lepiej, raz gorzej.
– Po dwudziestu latach dotarło do mnie, że bardzo się od siebie oddaliliśmy. W zasadzie każde z nas żyło po swojemu. Córka dorosła i wyprowadziła się z domu. Karol miał pracę, rower, kolegów. Byliśmy takim starym dobrym małżeństwem, choć niekoniecznie dobrym. Pewnie żylibyśmy tak dalej, ale ja miałam czterdzieści lat, a czułam się jak wdowa – opowiada Hania. – Oczywiście, że bałam się rozwodu. Chyba podświadomie liczyłam, że jak powiem o tym Karolowi, ocknie się i zawalczy. Tak się nie stało. "Dobrze, rozwiedźmy się" – powiedział tylko. To się rozwiedliśmy.
Kto jest w mojej kuchni?
Rozwód dostali bez orzeczenia o winie. Hanka nigdy nie zapomni tamtego dnia. Sąd ogłosił decyzję, do domu wracają taksówką, jadą w ciszy. Wchodzą do trzypokojowego mieszkania, na które uciułali z pomocą rodziny. On idzie do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia. Ona stoi i dociera do niej, że właśnie się rozwiodła, a w kuchni jest… no właśnie: kto?
Zapytała, co teraz. Kto się wyprowadza? Karol tylko wzruszył ramionami. Stwierdził, że nie ma zamiaru. – Byłam w szoku. Myślałam, że jako facet weźmie sprawy w swoje ręce i będzie miał w sobie tyle godności, żeby się wynieść. Ale nie. Wyszedł pojeździć na rowerze, a ja resztę dnia przepłakałam. Wrócił wieczorem, zjadł kolację i posłał sobie kanapę w salonie. Ja spałam w sypialni – wspomina Hanka.
– Wspólne mieszkanie po rozwodzie to rzadko kiedy świadomy wybór – tłumaczy adwokat Jerzy Grycz. – Najczęściej jest to wymuszone pewnymi okolicznościami zewnętrznymi. Sąd powinien orzec o sposobie korzystania ze wspólnego mieszkania, jednak takie orzeczenie nie rodzi żadnych dodatkowych uprawnień o charakterze własnościowym, a jedynie rozgranicza byłych małżonków, jeśli chodzi o korzystanie z poszczególnych pokoi oraz innych pomieszczeń przeznaczonych do użytku wspólnego.
Hanka i Karol i tak wszystko zrobili po swojemu. Parę dni po rozwodzie stwierdzili, że tak dłużej być nie może. Ona ulokowała się w sypialni. On zajął pokój, który pełnił dotąd rolę składziku – był tam jego rower, deska do prasowania, nieużywane rzeczy. Pozostałe pomieszczenia miały być wspólne. Szybko się jednak okazało, że dzielenie mieszkania po rozwodzie to koszmar znacznie większy niż sam rozwód.
Lodówka zamknięta na kłódkę
Jak opowiada Hanka, albo się do siebie nie odzywali, albo na siebie warczeli. Ciągle coś było nie tak. Dlaczego ona nie może uprać jego rzeczy, skoro wstawia pranie, a rachunki dzielą na pół? Dlaczego on zajmuje telewizor akurat wtedy, gdy leci jej ulubiony program, o czym on dobrze wie? Dlaczego ona tak długo siedzi w łazience? Pewnie chce zrobić mu na złość. Dlaczego on nie wrócił na noc? Martwiła się.
I tak bez końca. Adwokat Jerzy Grycz przyznaje, że to dla obu stron bardzo niekomfortowa sytuacja i wiele zależy od dojrzałości osób, które powinny ustalić, jak takie wspólne mieszkanie miałoby wyglądać. – Często jest to okazja do wzajemnego robienia sobie przykrości. Pomiędzy byłymi małżonkami zaczyna dochodzić do konfliktów. Spotkałem się w swojej praktyce z zamykaniem lodówki na kłódkę czy niedopuszczaniem eksmałżonka do wspólnych pomieszczeń takich jak kuchnia czy łazienka – mówi mecenas.
Obciążająca psychicznie jest też obojętność byłego partnera – gdy mijamy się we własnym mieszkaniu bez słowa. – Taka sytuacja w zasadzie wyklucza ułożenie sobie życia na nowo przez którąkolwiek ze stron – przyznaje Jerzy Grycz.
Dlaczego więc niektóre pary, pomimo orzeczonego rozwodu, wciąż mieszkają pod jednym dachem? Najczęściej rzecz rozbija się o pieniądze. – Często te osoby są w takiej sytuacji ekonomicznej, że nie mogą zaspokoić swoich potrzeb lokalowych na wolnym rynku. Wtedy siłą rzeczy pozostają we wspólnym mieszkaniu – mówi adwokat.
Przeszkodą bywa też kredyt. – Trzeba go spłacać, a nie bardzo są pieniądze na to, żeby jedna ze stron ten kredyt przejęła. W tych okolicznościach żadna ze stron nie chce się zgodzić na to, żeby się wyprowadzić – tłumaczy Grycz. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, jeśli kredyt został zaciągnięty w obcej walucie – może się bowiem okazać, że jego wartość przekracza wartość nieruchomości. Eksmałżonkowie są wtedy zablokowani i żyją niejako w zawieszeniu.
Były, a ciągle obecny
Choć początki były okropne, u Hanki i Karola taka sytuacja trwała blisko… dziesięć lat. W tym czasie żadne z nich nie przyprowadziło do domu nowego partnera. Hanka chodziła od czasu do czasu na randki, ale nie wynikło z tego nic poważnego. Może podświadomie wciąż czuła się przywiązana do Karola? Nie potwierdza, ani nie zaprzecza.
To dlatego wszyscy dziwili się, że są po rozwodzie. Bo miesiąc, dwa, nawet rok można jakoś zrozumieć, ale dziesięć lat? – Prędzej czy później, jeżeli byli małżonkowie nie są w stanie dłużej w ten sposób funkcjonować, sytuacja kończy się sprawą o podział majątku dorobkowego – mówi Jerzy Grycz.
W przypadku Hanki i Karola nic takiego nie miało miejsca. Jemu ktoś złożył propozycję wyjazdu za granicę, zgodził się. Hanka w ich mieszkaniu przez jakiś czas mieszkała sama; później, gdy jej mama podupadła na zdrowiu, wzięła ją do siebie.
Hanka i Karol dzwonią do siebie średnio raz w tygodniu. Żadne z nich nie ma nowego partnera.