Anna Kalczyńska: Dawanie z siebie wszystkiego jest naiwną strategią
- Pracowałam kiedyś w legendarnej firmie stworzonej przez ludzi, dla których liczyła się jakość, zespół i wzajemna solidarność. Od tego czasu media bardzo się zmieniły. I zmienili się też ludzie - mówi Anna Kalczyńska, która w czerwcu 2023 r. pożegnała się z TVN-em.
Piotr Parzysz, dziennikarz Wirtualnej Polski: Napisała pani w mediach społecznościowych, że ostatni rok był bardzo trudny. Czego nowego dowiedziała się pani o sobie po rozstaniu z TVN-em?
Anna Kalczyńska: Przyjaciółka zwracała mi uwagę na dobre strony całej sytuacji - mówiła, że mam teraz mnóstwo wolnego czasu dla rodziny i mogę przewartościować wiele spraw, które dotąd wydawały się istotne. Byłam jednak gotowa na szybką zmianę, a nie długotrwały proces niepewności. Dowiedziałam się więc, że jestem kobietą czynu, która musi działać i czuć się potrzebna. Stagnacja jest dla mnie fatalna. Są osoby, które potrafią korzystać z takiej sytuacji, cieszyć się życiem, ale ja do nich nie należę.
Mało tego, dowiedziałam się, że po latach pracy w zespole nie umiem działać w pojedynkę i samodzielnie zbudować się od zera. Zdecydowanie lepiej odnajduję się w drużynie, potrzebuję ludzi dookoła, wymiany myśli i współpracy. Dotarło do mnie, że nie zawsze mamy wpływ na to, co dzieje się w naszym życiu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Utrata pracy jest jednym z najbardziej stresogennych czynników, tym bardziej - tak jak w pani przypadku - po 20 latach spędzonych w jednej organizacji.
Doświadczyłam chronicznego stresu i nie wiedziałam, w którą stronę ruszyć dalej. Strata pracy zbiegła się w czasie z moimi kłopotami z kręgosłupem. Mnóstwo ludzi podpowiadało mi, co powinnam robić. Wierzyło, że na pewno dam sobie radę, ale ich pewność tylko potęgowała moje zagubienie. Otrzymywałam różne oferty pracy, jednak instynktownie czekałam na możliwości, które znalazłam dopiero teraz. Wiedziałam, że chcę zajmować się polityką zagraniczną, ale cały czas nie widziałam miejsca, w którym mogłabym to robić. Dopiero w listopadzie różne kropki się połączyły i trafiłam do TVP World.
To było zaskoczenie, że praca okazała się aż tak istotna w pani życiu?
Zawsze byłam osobą ambitną, która nie wyobraża sobie innego modelu. Urodziłam troje dzieci, cały czas pracując zawodowo. Wyniosłam to z domu, w którym tak żyła moja mama. Mimo skończonych siedemdziesięciu lat nadal pracuje. W tej rodzinie tak jest od pokoleń.
Rozważała pani pożegnanie się z mediami?
Starałam się tę myśl odpychać, a jednocześnie traciłam nadzieję, że wrócę do telewizji. Widziałam kierunek, jaki obrały tradycyjne media, i dostrzegałam kłopoty, które nieuchronnie nadciągają. Choć dostawałam bardzo kuszące propozycje spoza telewizji, które poważnie rozważałam, z tyłu głowy miałam nadzieję, że uniknę pożegnania z mediami. Dzisiaj wiem już natomiast, że nie zawsze będę pracowała w telewizji.
Był jakiś kierunek pozamedialny, który panią szczególnie pociągał?
Tak, nawet bardzo poważnie o nim myślałam. Jednak dziennikarstwo jeszcze raz wygrało (śmiech).
Napisała pani, że w minionym roku "było dużo walki o wiarę w siebie". Wydaje się, że takiej osobie jak pani - popularnej i z doświadczeniem - pewności siebie nie brakuje.
Nie jest tajemnicą, że ten, kto traci pracę, musi zderzyć się z pytaniami, co sobą reprezentuje, dlaczego nagle nie pasuje do koncepcji i na jakim etapie życia się znajduje. To są naprawdę trudne momenty. Z jednej strony miałam pewność tego, kim jestem i co potrafię, a z drugiej - gdy nagle zawisłam w próżni - wcale nie byłam pewna, czy moje umiejętności są wystarczające. Żyjemy w czasach przepełnionych presją, w których definiuje nas to, co będziemy robić jutro i w jaki sposób zmienimy świat. Jeśli tego nie wiemy, tracimy pewność siebie. To dlatego psychoterapeuci i coache zawodowi mają zapełnione kalendarze. Ja szczęśliwie poradziłam sobie przy wsparciu wielu bliskich osób.
Czy rozstając się z TVN-em, usłyszała pani jakiekolwiek merytoryczne uwagi do swojej pracy?
Nie.
Jest jakiś żal z tego powodu? Chciałaby pani wiedzieć, dlaczego straciła pracę?
Nie. Etap pracy w stacji TVN definitywnie zamknęłam.
Czy to jest problem dzisiejszych mediów, że doświadczone dziennikarki w pewnym momencie przestają "pasować do koncepcji"? Mierzyła się już z tym m.in. Katarzyna Dowbor.
Oczywiście kwestia wieku jest bezdyskusyjna. Mamy do przepracowania temat kobiet, które są dojrzałe i doświadczone, a przestają pasować do koncepcji decydentów. Cieszę się, że jestem dziś w miejscu, w którym od okładkowych twarzy ważniejsze są merytoryczne umiejętności, wiedza i gotowość do ciągłego rozwoju. To mnie predestynuje do pracy w TVP World, a nie piękna buzia.
Jak dzisiaj wygląda pani codzienność w porównaniu do tego, co było w "Dzień dobry TVN"?
Pracuję teraz równie intensywnie, co na początku swojej zawodowej drogi. Zajęte weekendy, dyżury poranne, popołudniowe i wieczorne (nawet podwójne) oraz niebywały kalejdoskop tematów. Muszę być cały czas na bieżąco, dużo czytać i śledzić wydarzenia również po powrocie do domu. Czasami wychodzę z pracy przed 22, a już o 7 rano mam poranny dyżur. Ale jeśli jest się szczęśliwym, praca daje satysfakcję i pozwala realizować marzenia, tych godzin się nie liczy i wiele można poświęcić.
Czy zwolnienie z TVN-u zmieniło w jakiś sposób pani podejście do samych zmian - gdzieś z tyłu głowy jest już myśl, że do niczego nie można się przyzwyczajać?
Na pewno nauczyłam się, by do wszystkiego podchodzić z dużo większym dystansem, budować swoją markę, inwestować w siebie. Pracowałam kiedyś w legendarnej firmie stworzonej przez ludzi, dla których liczyła się jakość, zespół i wzajemna solidarność. Od tego czasu media bardzo się zmieniły. I zmienili się też ludzie. Kiedy słyszę, że "pewna jest tylko zmiana", myślę, że ma to przygotować pracowników na niepewne jutro. Dawanie z siebie wszystkiego jest więc naiwną strategią.
W trudnym czasie wsparciem był dla pani mąż, z którym niebawem świętujecie 20-lecie małżeństwa. Nie ma recepty na udany związek, ale być może ma pani przemyślenia dotyczące tego, co pomaga zbudować silny związek?
W naszym przypadku jest to porozumienie w fundamentalnych sprawach. Traktujemy siebie po partnersku. Gdy mąż ma na głowie ważny zawodowy temat, zdejmuję mu z pleców wszystko, by mógł skupić się na pracy. I to działa w dwie strony. On też potrafi zacisnąć zęby i przejąć moje domowe obowiązki. Wspieramy się wzajemnie i nigdy nie przedkładamy jednych obowiązków nad drugie.
Staramy się, żeby wszystko było poukładane, angażujemy w naszą codzienność dzieciaki albo prosimy o pomoc babcie, które pomagają poukładać życiowe puzzle. Problemy każdego z nas są wspólne, dlatego słuchamy się wzajemnie, radzimy i pomagamy sobie. Umiemy też korzystać z chwil radości, wspólnie wyjeżdżamy i mamy podobne pasje sportowe: kitesurfing, narty, skitury, rower i spacery z psem pozwalające rozładować stres, którego w naszym życiu nie brakuje. Do tego otaczamy się przyjaciółmi. Spotkania z innymi ludźmi pozwalają nam nabrać dystansu do wielu spraw.
Psycholożka Ewa Woydyłło uważa, że partner jest nam potrzebny dla więzi, intymności i wychowywania dzieci, ale o dobre życie każdy powinien zadbać sam. Pani już znalazła ten swój złoty środek?
Dla mnie jest to ciekawa, napędzająca praca, bez której brakuje mi tlenu, ale myślę, że nawet jeżeli w pewnym momencie jej zabraknie, będę chciała postrzegać swoje życie jako szczęśliwe. Do tego domowa harmonia, brak poważnych problemów, z którymi trzeba się mierzyć, zdrowie dzieci i najbliższych oraz sport, który jest moją pasją. Ważne jest też zatapianie się w naturze i rozwój intelektualny: ciekawa lektura, teatr, dobry film, muzyka, sztuka. Gdy to wszystko mam, jestem szczęśliwa.
Pani dzieci - Jan, Hanna i Krystyna - za chwilę wyfruną w świat. Jakie wartości chce im pani przekazać?
Staramy się z mężem, żeby dzieliły z nami swoje radości i troski. Widzę, że są ambitni, co mnie niezwykle cieszy. Syn chodzi już do liceum, Hania za chwilę zdaje do szkoły ponadpodstawowej, a Krysia jest w nowej szkole, gdzie świetnie się odnajduje. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam takie dzieciaki. Czy chcę im coś przekazać? Myślę, że one po prostu nas naśladują, same też odczuwają satysfakcję ze swoich sukcesów. Staramy się cieszyć wspólnymi chwilami, wygłupiać, co jest niezwykle odmładzające. Chcemy przy tym być czujni, zgadywać, gdzie są potencjalne pola minowe i ewentualne przeszkody. Dużo rozmawiamy z dziećmi o zmieniającym się świecie, który nas samych czasami też przerasta. Ale zapraszamy ich do tej dyskusji i wzajemnie coś razem odkrywamy każdego dnia. Gdy byłam bez pracy, córka cały czas mnie mobilizowała, by ruszyć z miejsca.
A czego dzieci uczą panią?
Na pewno uważności, bo są strasznymi gadułami. Jest ich troje i każdy chce się przebić z własną opowieścią. Czasami muszę żonglować między nimi a telefonem, którego niemal nie wypuszczam z rąk, odbierając wiadomości i sprawdzając, co dzieje się w świecie. Uczą mnie też organizacji czasu, bo jako mama trójki dzieci czasami nie wyrabiam się na zakrętach, oraz pewnej beztroski, radości i spontaniczności. Są dla mnie wielkim szczęściem.
Rozmawiał Piotr Parzysz, dziennikarz Wirtualnej Polski