Błańska: jestem wściekła na każdego, kto mówi, że dzieci są rodziców [OPINIA]
Mogę zrozumieć babcie i dziadków, którzy nie chcą być opiekunkami swoich wnuków. Nie mogę zrozumieć dziadków i babć, którzy nie chcą być… babcią i dziadkiem swoich wnuków.
Przeczytałam prawie tysiąc komentarzy pod artykułem Anety Malinowskiej "Współcześni dziadkowie nie chcą się zajmować wnukami. A mają obowiązek?". Zasmucająca jest wybrzmiewająca z tej lektury sztafeta matek i babć, które rywalizują o koronę bardziej zmęczonych. Matki zmęczone dziećmi, pracą i złe na dziadków za brak wsparcia z ich strony. Babki zmęczone życiem i złe na córki za zabieranie im prawa do spokoju na emeryturze, zmuszaniem do zajmowania się wnukami. Każda ma najgorzej, każdej szkoda. Serio, rozumiem interes matek, rozumiem interes babek.
Nie rozumiem jednak ciszy wokół interesu dzieci. Nie rozumiem dorosłych, którzy wypinają się na dzieci istniejące w ich środowisku. Dorosłych, którzy zasłaniają się znienawidzonym przeze mnie zdaniem: dzieci są rodziców. Są, ale nie tylko. Rola dziadków jest bardzo istotna w rozwoju dziecka, rola wujków i cioć również. O ile kwestia opieki nad dziećmi możliwa jest do zastąpienia płatną protezą, czyli wynajętymi opiekunkami, to pomoc w nauce budowania więzi rodzinnych i społecznych jest również w obowiązku dziadków i innych bliskich dorosłych.
Mogę zrozumieć babcie i dziadków, którzy nie chcą być opiekunkami swoich wnuków. Nie mogę zrozumieć dziadków i babć, którzy nie chcą być… babcią i dziadkiem swoich wnuków. A znam takich całą masę. Zresztą nie dotyczy to tylko więzów rodzinnych. Dotyczy to w ogóle dorosłych, którzy wypinają się na dzieci.
Znam dorosłych, którzy lekceważą dzieci swoich przyjaciół, bo przychodzą do przyjaciół, a nie do bachorów. Widziałam dzieci przynoszące rysunki pod nos dorosłego, który nie oderwał nawet oka od swojego smartfona, by na nie spojrzeć. Znam dorosłych, którzy przynoszą prezenty dla dzieci, ale nigdy nawet 5 minut nie spędzili na zabawie z dziećmi jakąkolwiek z tych zabawek, którą podarowali. Znam dzieci, które nigdy nie doświadczyły ognia ze strony swoich babć i dziadków. Takiego ognia, który rozpala się w małym człowieku, gdy widzi prawdziwe zaangażowanie w jego świat ze strony dorosłego. Gdy zaproponuje się mu zrobienie czegoś razem, wspólne umycie samochodu, wspólne zrobienie ciasta, wspólne pozbieranie kwiatów. Cokolwiek, ale z zaangażowaniem.
Znam też dzieci, które nigdy nie zostały zaproszone na niedzielny obiad do kogokolwiek, bo znajomi rodziców chcą widzieć samych dorosłych, a dziadkowie tych dzieci wolą odpocząć w niedziele, zamiast zbierać okruchy po wnukach. Znam dzieci, dla których nikt poza ich rodzicami, nie ma czasu. Dzieci, których olewają dziadkowie i inni dorośli. Dzieci, których rodzice muszą prosić bliskich i przyjaciół o spędzenie czasu z nimi. Nie 6 godzin orki, ale 30 minut, w towarzystwie rodziców, ale z uwagą i zaangażowaniem w świat dziecka. Muszą ich prosić, bo często ci dziadkowie, babcie, ale też ciocie i wujkowie samami nie chcą tego zrobić, a może chcą, ale nie mają czasu, przestrzeni, są pochłonięci swoimi sprawami, obowiązkami, przyjemnościami i nie wpadają na to, jak ważne jest zaangażowanie się w życie małych istot. Ważne nie dla rodziców tych dzieci, ale dla dzieci.
I powtarzam, że nie mówię o pomocy w opiece. Sama jestem mamą i rozumiem, że czasy są takie, że niemal brakiem elegancji jest liczenie na pomoc w opiece. W moim domu działa system płatnej opieki nad naszymi dziećmi. Zresztą od czasów pandemii ułożyłam życie tak, że mogłam zrezygnować ze stałej współpracy z opiekunką. Ale w razie draki w telefonie mam pięć numerów, pod które mogę zadzwonić i nie są to numery do rodziny czy przyjaciół, ale do osób, które zrobią to za pieniądze. Na szczęście mam ten komfort, współczuję matkom, które nie mają.
Mam znajomą, która jest tak osamotniona we wprowadzaniu swoich dzieci w relacje społeczne, że na pytania ze strony tych wszystkich dorosłych, którzy mają w nosie jej dzieci, ale chcą się opędzić kupieniem zabawki i pytają jaką kupić, odpowiada: taką, którą będziesz chciał się pobawić z moim dzieckiem.