Bożena Batycka - Już nic nie muszę
KOBIETA I BIZNES
12.01.2009 | aktual.: 25.06.2010 17:40
Już nic nie muszę
Kobieta niejednoznaczna. Dawniej grała wiele ról. Była idealną matką, żoną, szefową. Żyła luksusowo i intensywnie. Teraz Bożena Batycka szuka wewnętrznego spokoju. To co innym jest dane, Ona musi wypracować.
Sukces: Podobno zamierza pani zrzucić kostium bizneswoman
Bożena Batycka: Byłam aktywna zawodowo przez 20 lat. Żyłam efektownie, ciekawie, bardzo intensywnie. Praca albo myślenie o pracy wypełniały cały mój czas. Gdyby ktoś z boku spojrzał na ten okres mojego życia, pomyślałby, że to horror nie do opisania. A ja czułam się szczęśliwa. Praca była moją pasją, więc nie czułam jej ciężaru. Ale w pewnym momencie to, co dotąd dawało mi wyłącznie poczucie satysfakcji i spełnienie, zaczęło ciążyć. Czas bywania, luksusu, ubierania się minął. Nadal ważny jest dla mnie wygląd, ale nie jest on już dla mnie tym samym, czym był 10 lat temu. Zaczęłam chodzić w sportowych kurtkach, adidasach. Zdarza mi się jeszcze od czasu do czasu kupić parę obłędnych butów, ale już nie bardzo wiem po co. Zewnętrzne atrybuty luksusu przestały mieć znaczenie.
Trudno uwierzyć w to, że luksusowe życie może się kiedykolwiek znudzić.
Kiedy kolejny raz je się najlepszy tort na świecie, to on nie robi już takiego wrażenia, jak wtedy, gdy próbowało się go pierwszy raz w życiu. Zawsze żyłam wygodnie i dostatnio. Rodzina mojego ojca pochodziła z Kresów. W Gdyni, gdzie się wychowałam i gdzie mieszkam do dziś, jest wiele rodzin o wschodnich korzeniach. Zauważyłam, że ludzie z Kresów są operatywni i mają żyłkę do robienia interesów. Tak jak mój tata, który był bardzo przedsiębiorczy. Miał w domu aż cztery kobiety (mamę, moje dwie siostry i mnie) i potrafił zapewnić nam wygodne życie. Czuję w sobie energię Kresów i myślę, że dzięki niej sprawdziłam się w biznesie.
POLECAMY:
Miała pani świetne wzorce.
Wyfrunęłam z rodzinnego gniazda w wieku 18 lat. Weszłam do rodziny Batyckich. Byłam młodą, nie do końca ukształtowaną dziewczyną i teściowie wywarli na mnie ogromny wpływ. Zwłaszcza teściowa – stała się dla mnie uosobieniem kobiety idealnej. Łączyła role nie do pogodzenia, prowadziła piękny dom, pracowała w rodzinnej firmie, była elegancka i szykowna. Kiedy założyłam własną rodzinę, chciałam, tak jak ona, być idealną gospodynią. Przez kilkanaście lat prowadziłam dom jak z powieści Iwaszkiewicza. Smażyłam konfitury, piekłam ciasta, przygotowywałam święta. Wychowywałam synów i razem z nimi smakowałam nowych rzeczy – nauczyłam się grać w tenisa, jeździć na nartach. Ale w pewnym momencie zatęskniłam za zmianą. Obudziła się we mnie potrzeba niezależności. Zapragnęłam luksusowego życia. Przez rok szukałam dla siebie miejsca. Nie od razu weszłam do rodzinnej firmy. Chciałam wykorzystać wiedzę, którą zdobyłam na studiach, ale nie byłam pewna, co tak naprawdę chcę robić. Pamiętam, z jaką zazdrością patrzyłam wtedy na
ludzi z uchem przylepionym do słuchawki telefonu komórkowego. Wydawali się tacy zajęci, pochłonięci pracą, niezastąpieni. Też tak chciałam. Mądre przysłowie mówi: „Uważaj, o czym marzysz, bo może się spełnić”. I stało się. (śmiech) Przez 20 lat telefon dzwonił bez przerwy. Czułam się spełniona. Ale do czasu.
Pamięta pani moment, w którym nastąpiło przebudzenie?
BB: To było w Dubaju, dokąd często jeździłam w sprawach biznesowych. Mieszkałam w eleganckim hotelu, otaczał mnie przepych nie do opisania. Na moich oczach wyrastał z ziemi najwyższy budynek świata. Najpierw byłam tym wszystkim absolutnie zachwycona, ale przy którymś wyjeździe dostrzegłam sztuczność tego świata. Mój zachwyt ustąpił miejsca przerażeniu. Pomiędzy kolejnymi służbowymi podróżami pojechałam na warsztaty jogi. Odbywały się w Przesiece pod Jelenią Górą. Spędziłam tam swoje pierwsze wakacje w najskromniejszych możliwych warunkach. Byłam oczarowana tym, że siedząc pośród sosen, można poczuć pełnię szczęścia. Człowiekowi często się wydaje, że gdzieś na krańcu świata, w jakimś pięknym miejscu, na pewno byłby szczęśliwszy niż jest we własnym domu. To bardzo banalne, co teraz powiem, ale nie znajdzie się szczęścia nigdzie, jeżeli nie jest się szczęśliwym.
Jak elegancka bizneswoman odnalazła się w sosnowym lesie z joginami?
Ćwiczę od sześciu lat, ale dziś myślę, że moja droga do jogi zaczęła się dużo wcześniej, lata temu, kiedy po raz pierwszy pojechałam do Włoch. W centrum kultury antycznej poczułam się ignorantką, bo moja wiedza na temat starożytności była znikoma. Po powrocie postanowiłam to zmienić. Zaczęłam nadrabiać braki. Rozpoczęłam naukę włoskiego. Od tamtej pory sporo czytam o religii, historii sztuki i starożytności. Chociaż robię to wyłącznie dla siebie, podchodzę do tego poważnie. Do najciekawszych lektur wracam wielokrotnie. W pewnym momencie mojego rozpędzonego życia poczułam pustkę. Praca wciąż dawała mi satysfakcję, ale przeczuwałam, że ten etap mojego życia powoli dobiega końca. Znalazłam kolejną pasję w życiu.
Joga jako sens życia?
BB: Nie lubię i nie uznaję powierzchowności. Jeżeli coś robię, to zawsze z największym zaangażowaniem. Nie potrafię inaczej, może dlatego, że mam świadomość, że nie odniesiemy sukcesu w niczym i nie odnajdziemy szczęścia nigdzie, jeżeli rzeczy dotykamy tylko po wierzchu. Kiedy byłam kobietą domową, moje życie wypełniały obowiązki domowe, kiedy pracowałam – praca była najważniejsza. Zawsze na 100 procent, zawsze z pełnym przekonaniem. Odkąd zafascynowałam się jogą, tak jak wszystkiego w życiu, zapragnęłam dotknąć jej inaczej, głębiej. Właśnie przygotowuję się do egzaminu na drugi stopień nauczycielski. Znalazłam doskonałą szkołę w Krakowie. O, proszę, to moje notatki. Ale joga nie stała się sensem życia, a jedynie narzędziem do kształtowania siebie. Kiedyś podróżowałam po świecie, oglądałam egzotyczne plaże i najwspanialsze zabytki historii. Teraz odbywam podróż w głąb siebie i to jest najbardziej fascynująca z moich podróży. Mogę o tym mówić godzinami.
Chętnie posłucham.
W jodze fascynuje mnie to, jak wiele zależy od nas samych i jak wielki wpływ mamy na nasze życie. Zauważyłam, że moje życie dzieli się na dwa etapy – najpierw był okres pracy fizycznej, który już minął, a teraz przyszedł taki czas, kiedy w zasadzie niewiele muszę robić, żeby odczuwać pełnię szczęścia. W jodze jest podobnie, bo wszystko zaczyna się od wysiłku fizycznego – kiedy uczymy się świadomości własnego ciała, ale do kolejnych pozycji dochodzimy nie poprzez to, że napinamy się coraz bardziej i ćwiczymy coraz ciężej. Jest dokładnie odwrotnie. Są pozycje, których nigdy nie będziemy w stanie wykonać albo wykonamy dopiero za wiele lat. Ale jak już je zrobimy, to one nie będą wymagały od nas absolutnie żadnego wysiłku. Ja na przykład nie potrafię zrobić kwiatu lotosu, bo mam za sztywne biodra. Ale to nie jest istotne. Istotne jest to, że każdego dnia gdzieś tam w ciele puszcza mi jeden milimetr napięcia. Nie spinam się, nie zmuszam, po prostu wierzę, że kiedyś to samo przyjdzie.
POLECAMY:
Tołstoj powiedział, że wszystko przychodzi w porę tylko do tych, którzy potrafią cierpliwie czekać.
W życiu wszystko przychodzi we właściwym czasie. Ważna jest jasność celu, jaki chcemy osiągnąć. Jeżeli czegoś pragniemy i ufamy, że to jest dobry, mądry wybór, wtedy cały świat nam sprzyja. Doświadczyłam tego wielokrotnie. Ale zawsze słuchałam siebie – pytałam, co jest dla mnie ważne, czego pragnę w danym momencie. To wymaga jasności umysłu. Tę jasność osiągnęłam dzięki jodze, ale dla kogoś to może być wspinaczka wysokogórska albo spacer nad morzem. Każdy może znaleźć drogę do samego siebie.
Co dała pani praca nad sobą?
Stałam się bezstronnym obserwatorem własnego życia. Przez większą jego część unikałam średniości. Przeciętność mnie mierziła, odpychała, patrzyłam na nią z góry. Dzięki jodze odkryłam, że to, co arogancko nazywałam przeciętnością, wcale nią nie jest. Bo przeciętność to spokój i harmonia, do których teraz tęsknię. Nie osiągnę spokoju, jeżeli będę przylepiona do jakichś nadzwyczajnych pragnień. To wcale nie znaczy, że wyzbyłam się marzeń, tylko nauczyłam się dostrzegać ich prawdziwe walory i oddzielać autentyczne wewnętrzne potrzeby i pragnienia od fanaberii i kaprysów.
Na miłość też spojrzała pani inaczej?
Mężczyznę, z którym jestem, poznałam dziewięć lat temu, ale dopiero niedawno dostrzegłam, jakiego fantastycznego człowieka mam obok siebie. Dokładnie pamiętam moment, kiedy zdałam sobie z tego sprawę. Pojechałam na warsztaty jogi do Gadomia pod Szczecinem. Obok pięknego dworku rósł potężny, mocny dąb. I w tym dębie ujrzałam mojego mężczyznę, jego siłę i prawdziwe walory, których dotąd nie widziałam. Janusz ma w sobie harmonię, do której sama dążę. Czasami się śmieję, że on dostał w darze to, na co ja muszę pracować niczym w kamieniołomach. (śmiech) Bo jedni dostają od losu taką spokojną, wyważoną osobowość, a inni muszą ją rzeźbić, pracując nad sobą. Janusz należy do pierwszej, ja do drugiej grupy.
Jest pani szczęśliwa i spełniona. Pani życie potoczyło się mądrze – jedna rola zastępowała drugą. Większość kobiet, niestety, we wszystkie role wchodzi jednocześnie.
Kobiety często pełnią wiele ról. I ciągle pytają siebie: jak być dobrą matką, żoną, kochanką, robiąc karierę zawodową i nie wiadomo co jeszcze? To niezwykle trudne. A jeżeli jakiejś kobiecie jednak się udaje, z całą pewnością zasługuje ona na nagrodę. W moim życiu wszystko przychodziło etapami, ale za to też płaci się cenę. Jeżeli poświęcam się czemuś bez pamięci, to nie pozostaje już wiele miejsca na cokolwiek innego. Siłą rzeczy trzeba z czegoś zrezygnować. Jak w życiu każdego człowieka, w moim także było wiele zakrętów. Nie chcę sprawiać wrażenia osoby, która wyłącznie odnosiła sukcesy. Bo to nieprawda.
Można odnieść takie wrażenie, bo nie opowiada pani o klęskach.
Nie lubię mówić o porażkach, bo one są już poza mną. Najważniejsze to nie przyklejać się do własnego cierpienia, wtedy ono nami zawładnie. Pamiętam, że kiedyś, gdy było mi w życiu bardzo źle, wpadła mi w ręce biografia Walta Disneya. Czytałam i nie mogłam uwierzyć – jego życie było jedną wielką porażką, która na koniec przemieniła się w sukces. Wierzę, że wszystko dzieje się po coś, nawet jeżeli przynosi tylko cierpienie. Czasami sami jesteśmy sprawcami własnego cierpienia. Tego też jestem świadoma.
Koniec roku to dobry czas na postanowienia, plany. Więc co dalej?
Wiem, do czego dążę, ale staram się nie planować. Bo plany w gruncie rzeczy nas ograniczają i zamykają na wiele rzeczy. A ja nie chcę się na nic zamykać. Na pewno będę studiować historię religii i doskonalić znajomość języków obcych – włoskiego i francuskiego. Chcę patrzeć, jak rozwija się moja firma, jak rośnie dzięki entuzjazmowi młodych ludzi, przeważnie kobiet. To w nich jest teraz pasja, która kiedyś była we mnie. Przede mną dwie wspaniałe podróże – do Stanów Zjednoczonych i do Indii. Podróż do Indii będzie się różnić od wszystkich moich dotychczasowych wypraw, bo nie jest skrupulatnie zaplanowana. Gdyby ktoś powiedział mi kilka lat temu, że będę jeździć po Indiach z plecakiem, z całą pewnością bym w to nie uwierzyła. Ale okazuje się, że w życiu wszystko jest możliwe. I to jest fantastyczne.
POLECAMY:
Wydanie Internetowe