Blisko ludziBył świadkiem Jehowy. "Chciałem żyć w raju na ziemi po Armagedonie"

Był świadkiem Jehowy. "Chciałem żyć w raju na ziemi po Armagedonie"

Artur Deckert przez 17 lat był świadkiem Jehowy
Artur Deckert przez 17 lat był świadkiem Jehowy
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Iwona Wcisło

04.01.2022 15:41

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Świadkowie Jehowy to trzecia największa wspólnota wyznaniowa w Polsce. Oficjalne statystyki podają, że w 2021 roku było 113 723 głosicieli. Kiedyś jednym z nich był Artur Deckert. Przez 17 lat głosił Dobrą Nowinę, ale zobaczył za dużo i postanowił odejść. W rozmowie z WP Kobieta opowiada o jasnych i ciemnych stronach tej wspólnoty.

Jedyny sposób, by uniknąć zagłady

1986 rok, wakacje u cioci na Mazurach. Pewnego dnia do drzwi zapukali świadkowie Jehowy. Zrobili na Arturze dobre wrażenie. Dowiedział się wtedy, że Bóg z Pisma Świętego ma na imię Jehowa. Ziarno zostało zasiane.

Na półce w domu cioci znalazł stare numery "Strażnicy" i "Przebudźcie się!" - periodyków wydawanych przez świadków Jehowy, i książkę "Prawda, która prowadzi do życia wiecznego". Zmieniła jego życie.

- Pamiętam moment, kiedy leżałem na pomoście nad jeziorem i zaczęła do mnie docierać argumentacja świadków Jehowy dotycząca końca świata, który nazywają Armagedonem. Kluczowa była data 1914 rok i słowa: "Za jednego pokolenia" – wspomina Artur Deckert.

- Zacząłem gorączkowo obliczać i wyszło mi, że to tuż-tuż. W książce przedstawiona była cała masa dowodów, że żyjemy w ostatnich dniach obecnego świata. Szczęśliwie lektura dawała podpowiedź, jak uniknąć zagłady. Wystarczyło przyłączyć się do świadków. Przeraziła mnie myśl, że Armagedon przyjdzie przed końcem wakacji. Zebrałem wszystkie rzeczy i wróciłem do rodzinnego Białegostoku, by znaleźć świadków - dodaje.

Udało się. Artur szybko wsiąknął w struktury świadków Jehowy. Zaczął chodzić na zebrania, dogłębnie studiować Biblię i głosić Dobrą Nowinę, chodząc od drzwi do drzwi. Przez 10 lat pełnił też funkcję Starszego zboru, czyli mężczyzny uznanego za dojrzałego duchowo, mianowanego duszpasterzem.

- Chętnie poddałem się naukom świadków, bo chciałem żyć w raju na ziemi po Armagedonie. Niestety przy okazji zostałem zmanipulowany. W pakiecie, oprócz wiedzy z Biblii, otrzymałem masę poglądów i nauk niemających z Biblią wiele wspólnego - wyznaje.

"Pranie mózgu"

Werbowanie nowych świadków odbywało się w tzw. służbie od drzwi do drzwi. Zarówno w miastach, jak i ośrodkach pionierskich, czyli obozach organizowanych latem w mniejszych miejscowościach, w których nie było świadków lub było ich mało. Artur był nadzorcą Szkoły Teokratycznej. Na zajęciach świadkowie Jehowy uczyli się, jak "zaczynać rozmowę, żeby chwyciła".

- Zasada pierwsza - rzuć tekstem, z którym trudno się nie zgodzić. Dziś zadałbym pytanie: "Czy zgadasz się z tym, że wszystko drożeje?". Każdy odpowie, że tak. Przynęta zostanie rzucona i zyskamy wspólną płaszczyznę porozumienia - wyjaśnia Deckert. - Potem dodajemy: "Ale to zostało zapowiedziane w Piśmie Świętym". I jedziemy z koksem, powołując się na odpowiednie wersety.

Reakcje ludzi były różne: od trzaśnięcia drzwiami przed nosem, przez grzeczną odmowę, po zaproszenie do mieszkania na rozmowę. Po kilku wizytach osoba zyskiwała status zainteresowanego.

- Potem były kolejne odwiedziny i zaczynał się proces prania mózgu. Proponowaliśmy poznanie Pisma Świętego, ale oczywiście w oparciu o naszą literaturę. Studiowaliśmy rozdział po rozdziale i budowaliśmy określoną narrację: żyjemy w dniach ostatecznych, niedługo będzie Armagedon, a po nim będzie raj na ziemi. Ale sorry – Armagedon można przeżyć tylko, będąc świadkiem Jehowy.

Nigdy nie jest się dość dobrym świadkiem

Presja ze strony zboru, by na głoszenie Dobrej Nowiny poświęcać jak najwięcej czasu, była ogromna. U wielu osób konflikt pomiędzy służbą a życiem prywatnym i rodziną prowadził do problemów psychicznych. Pojawiało się rozdarcie, poczucie winy, a w konsekwencji nawet i depresja. Sporo rodzin poniosło tego srogie konsekwencje.

- Gdy byłem Starszym, widziałem wielu ludzi, którzy zachowywali się, jakby byli w potrzasku. Z jednej strony chcieli zrobić coś dla Boga i ludzi, ratując ich przed nadciągającym Armagedonem. Z drugiej strony mieli na głowie masę obowiązków domowych, rodzinnych i tych, związanych z życiem duchowym. Obecność na zebraniach była obowiązkowa, trzeba było znaleźć też czas na studiowanie Biblii. Widziałem narastające poczucie winy, podsycane na każdym zebraniu zborowym - wspomina Deckert.

"Dla Boga chciałem sprzątać przystanki"

Artur do dziś ma wielki żal do świadków, że nie pozwolili mu się kształcić. Mimo dobrych ocen w szkole średniej, nie mógł pójść dalej, bo wykształcenie było źle widziane. Do matury podszedł pod naciskiem wychowawczyni i tylko dlatego, że nie dawało mu to łatki czarnej owcy. Ale na tym skończyła się jego edukacja - przynajmniej na długie lata, bo po opuszczeniu wspólnoty, skończył studia.

Wcześniej nie miało to dla niego znaczenia. Myślał tylko o służbie Bogu. Szybko znalazł pierwszą pracę - został sprzątaczem przystanków. Pracował wieczorami, a w dzień mógł głosić. Lepszej roboty nie mógł sobie wymarzyć.

- Gdy przyniosłem niezbędne dokumenty, mój kierownik zobaczył oceny na świadectwie maturalnym. Powiedział, że z takim świadectwem nie może mnie zatrudnić do sprzątania przystanków, tylko w biurze. Musiałem go prosić, abym mógł sprzątać przystanki! - śmieje się dziś Artur.

Traktowani jak trędowaci

Są dwa rodzaje byłych świadków Jehowy. Pierwszy to odłączeni, czyli osoby, które same postanowiły opuścić wspólnotę - należy do nich Artur. Druga to wykluczeni – ludzie, którzy zostali usunięci. Największą karą dla obu grup jest zerwanie kontaktów ze wspólnotą. Często w ten sposób rozbijane są rodziny, bo np. dzieci nie mogą już utrzymywać kontaktów z rodzicami.

- Nikt ze zboru pod groźbą wykluczenia nie może utrzymywać kontaktów towarzyskich z takimi osobami. Ale to nie wszystko. Ludzie ci są traktowani gorzej niż niewierzący, czyli "ludzie ze świata". Niczym trędowaci - nikt nie powie im "cześć" ani nie poda ręki - wyjaśnia Artur.

Wykluczenia ze wspólnoty

Powodów wykluczenia może być wiele. Rzadko jest to kwestionowanie nauki świadków Jehowy. Według Artura Deckerta 90 proc. było związanych z niemoralnością i seksem pozamałżeńskim. Inne przypadki to palenie papierosów i nadmierne picie. Sprawy były rozpatrywane często na podstawie donosów braci i sióstr, wiele osób donosiło też na... siebie, bo gryzły je wyrzuty sumienia.

Co ciekawe, w latach 70. również seks małżeński podlegał cenzurze. Zakazany był seks oralny oraz analny i zdarzało się, że po wszystkim skruszony małżonek lub małżonka sami przyznawali się do popełnienia "wykroczeń" przed Starszymi. Podobnie rzecz się miała z masturbacją.

- W zborze miało miejsce wiele żenujących sytuacji. Raz młoda dziewczyna przyznała się do spotkań z mężczyzną. Zorganizowano Komitet Sądowniczy, który prześwietlił wszystkie szczegóły tej znajomości, łącznie z tymi intymnymi. Dziewczyna została przeczołgana i zawstydzona przed starszymi mężczyznami. Według mnie zupełnie niepotrzebnie. Skoro przyszła, przyznała się i okazała skruchę, wystarczyło dać jej reprymendę - opowiada Artur.

Dwa ciężkie grzechy świadków Jehowy

Artur podaje również inne przykłady ciemnej strony świadków Jehowy. Są nimi m.in. zakazy dotyczące krwi. O ile zakaz jej spożywania nie wzbudza kontrowersji, to już zakaz jej przyjmowania wręcz przeciwnie.

- Świadkowie Jehowy mają wiele ofiar na sumieniu. Są to ludzie, którzy nie przyjęli krwi z powodu ich indoktrynacji i zmarli. O ile jeszcze dotyczy to dorosłych osób, które podjęły taką decyzję za siebie, mogę próbować to zrozumieć. Ale co z tymi, którzy skazali na śmierć własne dziecko? - nie kryje dziś oburzenia Deckert.

- Na szczęście polskie prawo pozwala w takiej sytuacji tymczasowo odebrać rodzicom prawa rodzicielskie i ratować dzieci. Sam nie wiem, co bym zrobił w tamtych czasach, gdybym usłyszał, że moje dziecko potrzebuje krwi. Być może też powiedziałbym "nie" i "taka jest wola Boga" - dodaje.

Kiedy na jaw zaczęły wychodzić przypadki tuszowania pedofilii wśród świadków Jehowy, wiele osób otworzyło szerzej oczy.

- Wśród świadków Jehowy nie zdarzało się przenoszenie sprawców pedofilii w inne miejsce, jak to miało miejsce w Kościele katolickim. Ale nie zgłaszano takich przypadków żadnym organom państwowym. Z prawnego punktu widzenia pedofile unikali więc kary i jedyne, co ich spotykało, to wykluczenie. Choć bywało, że sprawa kończyła się jedynie upomnieniem – opowiada Artur.

Jasna strona świadków Jehowy

- Świadkowie Jehowy wymagali wielu poświęceń, ale dali mi też poczucie szczęścia. Wychowywałem się w patologicznej rodzinie, rodzice nie wylewali za kołnierz. Byłem zdany na siebie - wspomina Artur. - I nagle trafiłem do dużej społeczności życzliwych ludzi, którzy zawsze witali mnie z uśmiechem i pytali, jak się czuję. Zdarzało się też, że otrzymywałem od nich pomoc materialną. Dzięki nim nie skończyłem jak rodzice.

Bycie świadkiem Jehowy daje poczucie przynależności do wspólnoty, która jest ze sobą mocno zżyta, ma podobne wartości i cele. Wszyscy trzymają się razem, ograniczając kontakty z osobami spoza. Dla wielu to jedyna rodzina, jaką mają. Sporo osób wyrwała też ze szponów nałogów i nie pozwoliła im się stoczyć. Ale to nie wszystko.

- Szkoła Teokratyczna nauczyła mnie wysławiać się, logicznie myśleć i przemawiać publicznie. Kiedy byłem świadkiem, zdarzyło mi się mówić do 20-tysięcznego tłumu na stadionie. Po czymś takim prezentacja w firmie dla 13 osób to bułka z masłem (śmiech) - Artur wymienia kolejne pozytywne doświadczenie ze zboru.

"Z góry widać więcej"

Wspólnota świadków Jehowy zawiodła Artura podwójnie. Przytłoczyła go jej ciemna strona, którą dostrzegł wyraźniej po objęciu funkcji Starszego. Jak sam mówi: - Z góry widać więcej.

A co zobaczył? Poza wymienionymi wcześniej grzechami, wielką hipokryzję. Jest też wątek osobisty. Okazało się, że jego ówczesna żona przez wiele lat zdradzała go z bratem, czyli innym świadkiem Jehowy.

- Zawalił mi się cały świat. Z jednej strony ten religijny, a z drugiej prywatny. Nie mogłem sobie tego poukładać w głowie. Gdzie był Bóg, kiedy ja jeździłem głosić, a w tym czasie żona doprawiała mi rogi? - pyta retorycznie Artur.

Postanowił zamknąć ten rozdział życia. W 2003 roku odszedł ze wspólnoty, przeprowadził się do innego miasta, a kilka lat później ponownie ożenił. Autoterapią było dla niego spisanie całej historii. Może uda mu się ją wydać. Ku przestrodze dla innych.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (1177)