Chimborazo – najwyższy wulkan Ekwadoru

Simon Bolivar nazwał ten wulkan „Wieżą obserwacyjną wszechświata”. Wielu śmiałków próbowało poskromić wysoką na 6310m n.p.m. górę. Niestety, pokryty wiecznym śniegiem szczyt udaje zdobyć się tylko nielicznym.

Chimborazo – najwyższy wulkan Ekwadoru
Źródło zdjęć: © Tomasz Bogusz

04.10.2011 | aktual.: 01.10.2018 14:13

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Simon Bolivar nazwał ten wulkan „Wieżą obserwacyjną wszechświata”. Wielu śmiałków próbowało poskromić wysoką na 6310m n.p.m. górę. Niestety, pokryty wiecznym śniegiem szczyt udaje zdobyć się tylko nielicznym.

Mount Everest znamy chyba wszyscy, ale tylko niektórzy słyszeli o Chimborazo. Wygasłym wulkanie, którego szczyt uznawany jest za najodleglejszy punkt od środka Ziemi. Dzieje się tak za sprawą znajdującego się w pobliżu równika. Tereny położone na równiku są najdalej położonymi od środka Ziemi. Odległość ta zmniejsza się wraz ze zwiększaniem się szerokości geograficznej. Dlatego im bliżej jesteśmy biegunów, tym odległość od środka Ziemi zmniejsza się. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ ruch obrotowy Ziemi powoduje jej spłaszczenie właśnie na biegunach.

Znajdujący się w zachodnim paśmie Cordillera Occidental, Chimborazo usytuowany jest w Parku Narodowym Sangay. Jako pierwszy zdobył go angielski podróżnik Edwart Whymper w 1880 roku. Na wydłużonym grzbiecie wulkanu mierzącym ponad 8 km długości, piętrzy się pięć wierzchołków. Najwyższy z nich nosi nazwę Whymper. Andyjski kolos charakteryzują złe warunki klimatyczne. Niskie temperatury, silny wiatr i brak widoczności często poważnie utrudniają wspinaczkę.

Próba zdobycia

Jesteśmy na wysokości 4800m n.p.m. Jest godzina 15.00. Dzielimy się jedzeniem i rozkładamy sprzęt. Zakładamy specjalnie usztywniane buty, a do plecaka chowamy raki, czekan, uprząż i liny, które będą pomocne na dalszym etapie wspinaczki. Idziemy dalej. Każde kilka metrów w górę na tej wysokości to nie lada wysiłek. Odczuwam coraz silniejszy ból głowy. Chociaż staram się oddychać bardzo głęboko, brakuje mi tlenu. Po niespełna 40 minutach jesteśmy już na wysokości 5000m n.p.m. W skromnym schronisku przygotowujemy obiad, a potem wskakujemy w ciepłe śpiworki i próbujemy się zdrzemnąć. Nie mogę spać, ból głowy jest zbyt silny. Schodzę do kuchni i zaparzam cocę. Niestety, nie pomaga.

O 23.00 budzi nas Raul, nasz przewodnik. Wyruszamy zdobyć szczyt pokryty lodowcami. Czołówka pozwala mi widzieć nie dalej jak na odległość metra. Jest ciemno i przeraźliwie zimno. Mocny wiatr, co jakiś czas zwala mnie z nóg. Gdy zaczyna się lód zakładamy raki, przypinamy się liną. Każde wbicie się w oblodzone kamienie wymaga ogromnego wysiłku. Jest coraz trudniej. Przy którymś kopnięciu w lód wypina mi się rak. Zaczynam się zsuwać. Lecę kilka metrów w dół. Wbijam czekan z całej siły, Raul blokuje linę. Ufff... Tym razem się udało. Wiatr nie odpuszcza. Najgorsze jest to, że od tych podmuchów zaczynają spadać kawałki skał. Odpoczywamy. Oceniamy wszystko dookoła. Musimy zostawić jeszcze siły na powrót. Podejmujemy decyzję, że wracamy. Zabrakło nam 300 metrów.

Na sam szczyt „wielkiej śnieżnej góry”, dochodzi zaledwie 20 procent wypraw.

Magdalena Jurkowska B., która wspólnie z mężem wybrała się w kilkuletnią podróż dookoła świata. Porzucili „dorosłe życie” i wyruszyli odkrywać najróżniejsze zakątki świata.

(mjb/sr)

Komentarze (0)