Co dzieje się z uchodźcami z Ukrainy romskiego pochodzenia? "Rozwiązania systemowe nie istnieją"

Co dzieje się z uchodźcami z Ukrainy romskiego pochodzenia? "Rozwiązania systemowe nie istnieją"

W Nadarzynie wciąż przebywa wielu Romów
W Nadarzynie wciąż przebywa wielu Romów
Źródło zdjęć: © PAP | Marcin Obara
Katarzyna Pawlicka
26.06.2023 06:00, aktualizacja: 28.06.2023 08:30

Szacuje się, że przed inwazją Rosji żyło ich w Ukrainie około 400 tys*. Jedna czwarta uciekła z ogarniętego wojną kraju. Wielu trafiło do Polski. Część tych, którzy zostali, włożyła mundury, by walczyć za ojczyznę. Wszyscy stawiają czoła stereotypom. Także wtedy, gdy prezydent Duda wpis: "W 24tv.ua podają, że chersońscy Romowie ukradli Rosjanom czołg" opatruje czterema emotkami wyrażającymi rozbawienie.

- Nie wszyscy w Polsce zdają sobie sprawę, że bardzo wielu Romów walczy w szeregach armii ukraińskiej. Bronią swojego kraju. Są obywatelami Ukrainy takimi samymi jak pozostali - podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską Władysław Kwiatkowski, prezes Stowarzyszenia Romów w Polsce.

- Romowie, jak inni Ukraińcy, tracą dobytki życia, mężów i ojców na froncie, a mimo to są inaczej traktowani - jakby ich ból i cierpienie były mniejsze. Uruchamiają się - jak to w sytuacji niepewności i zagrożenia - najniższe instynkty ludzkie, które kierowane są w stronę tych, których "od zawsze" się nie lubi - zauważa dr Małgorzata Kołaczek z Fundacji w Stronę Dialogu - jedna z autorek raportu "Prawa człowieka, potrzeby i dyskryminacja - sytuacja romskich uchodźców z Ukrainy w Polsce. Sprawozdanie z działalności badawczej i interwencyjnej".

"Cyganów nie przyjmujemy"

Wśród najczęstszych aktów dyskryminacji autorki raportu wymieniają werbalne i niewerbalne ataki, społeczne i kulturowe wykluczenie, ale też utrudniony dostęp do zasobów dostępnych dla uchodźców: mieszkań, pracy, informacji, transportu, zasobów materialnych, wsparcia psychologicznego, prawnego i edukacyjnego.

"Powszechnym doświadczeniem Romów jest stygmatyzacja rasowa w ośrodkach recepcyjnych, gdzie podejrzewa się ich o podawanie fałszywych informacji, 'udawanie' uchodźców, zachłanne korzystanie z pomocy, np. zabieranie zbyt dużej ilości żywności czy środków czystości" - opisują.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W raporcie przytaczają konkretne sytuacje. "Rażącym przypadkiem była informacja przekazana jednej z wolontariuszek w Warszawie, której w infolinii województwa mazowieckiego powiedziano, że 'nie przyjmujemy Cyganów, bo mają wszy'. Rasistowska reakcja osób pytanych o nocleg czy pracę 'nie chcemy Cyganów' również została odnotowana co najmniej kilkukrotnie".

- Raport, który sporządziłyśmy w pierwszych miesiącach wojny, miał charakter interwencyjny. Dziś stoimy w rozkroku pomiędzy sytuacjami wymagającymi natychmiastowej interwencji, a wyzwaniem, jakim jest wsparcie ogromnej grupy ludzi w integracji z polskim społeczeństwem - mówi Małgorzata Kołaczek.

- Rozwiązania systemowe właściwie nie istnieją. Nie mamy skutecznie działających narzędzi zarówno, jeśli chodzi o przepisy prawa, jak i pomysły "co dalej?". Dlatego rodzi się pytanie, co stanie się z osobami, które nadal przebywają w dużych ośrodkach recepcyjnych, jak np. Nadarzyn czy ośrodkach miejskich w różnych miastach, w tym w Warszawie. Świadomość społeczna, że ludzie nadal tam mieszkają, jest żadna - wyjaśnia.

- Otrzymywaliśmy mnóstwo sygnałów, że romscy uchodźcy z Ukrainy są traktowani gorzej od pozostałych. To byli od początku uchodźcy gorszego sortu - przekonuje Władysław Kwiatkowski.

"Znikające" mieszkania i oferty pracy

Do konfliktów dochodziło np. na halach zamienionych w tymczasowe ośrodki, gdzie romscy uchodźcy byli oskarżani właściwie o wszystko, np. że kradną czy roznoszą wszy.

- Oskarżenia te przypominały wręcz propagandę antyżydowską z czasów II wojny światowej, a stereotypy, z którymi walczymy od lat, były wielokrotnie powielane. Dochodziło do takich absurdów, że od wolontariuszy na granicy słyszeliśmy np., że w miejscu, w którym jest obozowisko romskie, ludzie zaczęli mówić, że giną im psy i to na pewno wina Romów, którzy psy przecież jedzą - nie kryje oburzenia Kwiatkowski.

- Część osób romskiego pochodzenia z Ukrainy nie ma do czego wracać, ponieważ była z tych najbiedniejszych regionów, np. z Zakarpacia, a tam większość domostw została zniszczona. Prawdopodobnie tutaj zostaną, a już dziś mierzą się z dyskryminacją w niemalże każdym aspekcie życia społecznego. Oferty pracy nagle znikają, gdy przychodzą na miejsce i pracodawca widzi kolor ich skóry - zauważa Kołaczek.

- Zdarzają się także przypadki niechęci podczas przyjmowania dzieci do szkół. Nie mówiąc o wynajmowaniu mieszkań - miałyśmy sytuacje, gdy właściciel podpisywał umowę, a gdy dowiadywał się, że chodzi o Romów, wypowiadał ją, argumentując, że sąsiedzi nie życzą sobie takich lokatorów. Dyskryminacją jest również tworzenie specjalnych przestrzeni tylko dla Romów, bo Ukraińcy - jakby Romowie nie byli Ukraińcami - nie chcą z nimi przebywać - dodaje.

O trudnej sytuacji Romów na dworcu w Przemyślu raportowały organizacje pozarządowe
O trudnej sytuacji Romów na dworcu w Przemyślu raportowały organizacje pozarządowe© Agencja Forum | Waldek Sosnowski

O sytuacji na jednym z przejść granicznych - w Korczowej - opowiada z kolei Karolina Stankiewicz-Kwiatkowska z Centralnej Rady Romów, która na rzecz społeczności romskiej działa od ponad 20 lat.

- Grupa 50 uchodźców ukraińskich romskiego pochodzenia na wstępie spotkała się z niezrozumieniem. Na początku językowym, ponieważ nikt nie wziął pod uwagę, że dla większości z nich pierwszym językiem jest romski, a dopiero później ewentualnie ukraiński lub inne języki. Automatycznie zabrano Romom dokumenty i wszystkich zgromadzono w jednym pomieszczeniu bez tłumacza, nie konsultując się z żadną organizacją romską czy organizacją pomocową - polską czy międzynarodową. Przez kilka godzin głównie matki z dziećmi pozostawały bez jakiejkolwiek pomocy, w stresie, z niepokojem, co czeka je dalej - opisuje.

I podkreśla jednocześnie, że do podobnych incydentów dochodziło na wielu granicach - nie tylko polskiej, ale też mołdawskiej czy rumuńskiej. - To bardzo przykre, bo pokazuje, że ukryta romofobia wciąż ma się świetnie. Potwierdzają ją zresztą wyniki badań mówiące, że społeczność romska jest jedną z najbardziej nielubianych grup - dodaje.

O wyzwaniach językowych wspomina także dr Kołaczek. Do Polski trafiły osoby, które mówią po ukraińsku i po romsku, po rosyjsku i romsku, tylko po romsku, ale też tylko po węgiersku, jak np. Romowie madziarscy z Zakarpacia - liczna grupa w Nadarzynie i Przemyślu, gdzie poziom dyskryminacji jest bardzo wysoki.

"Chcemy pomagać, ale jasnym"

Wojna w Ukrainie zmobilizowała jednak polskie i międzynarodowe organizacje do działania. - Wspólnie stworzyliśmy w polskich miastach punkty umożliwiające wolontariuszom interweniowanie w różnych sytuacjach oraz działanie wspierające i pomocnicze dla społeczności romskiej - informuje Stankiewicz-Kwiatkowska.

W tym momencie w kilku województwach mają pod opieką ponad 2 tys. romskich uchodźców z Ukrainy. Wraz z organizacjami międzynarodowymi opracowali wytyczne i wskazówki, jak z nimi współpracować. Tworzą im różne możliwości - zaczynając od pomocy humanitarnej, przez zajęcia dla dzieci, szkolenia dla romskich kobiet, pomoc prawną, psychologiczną, różne miejsca zakwaterowania przy współpracy z UNHCR-em, Agencją ONZ ds. Uchodźców i IOM-em. Pomagają w wypełnianiu dokumentów, szukaniu pracy, tłumaczą.

Rzecz w tym, że ośrodek w Nadarzynie jest zarządzany przez wojewodę. - Nie wiemy, jak długo wystarczy środków na opłaty. Jeżeli ktoś przebywa tam do dziś, to znaczy, że nie ma żadnych innych możliwości. Osoby, które miały możliwość wyjechania czy odnalezienia się na rynku pracy, już to zrobiły - zauważa dr Małgorzata Kołaczek, która z mieszkańcami Nadarzyna jest w stałym kontakcie.

- Ci ludzie są zazwyczaj w fatalnej sytuacji psychofizycznej - wielu z nich ma traumę, bardzo duże problemy zdrowotne i finansowe. Nie dość, że uciekali przed wojną, bardzo często stracili dorobki całego życia, to jeszcze nie wiedzą, co z nimi będzie za dwa tygodnie, a do tego słyszą, że kradną i zabierają zasiłki. Chyba nikt z nas nie wyobraża sobie życia w takiej niepewności. Nie każdy ma tak silną konstrukcję psychiczną czy równy start jeszcze przed wojną, żeby móc odbić się od takiej czarnej otchłani - podkreśla.

I dodaje: - Kiedyś ośrodki recepcyjne czy stałego pobytu będą musiały zostać zamknięte. Co stanie się z ich mieszkańcami? Na pewno chcemy mierzyć się z kryzysem bezdomności? Chcemy, żeby te osoby wylądowały na ulicy? Kto się nimi zaopiekuje? Winieni będą za to oni, nikt inny, szczególnie w świetle zbliżających się wyborów. Ta perspektywa budzi w nas ogromny strach.

Rekomendacje rozwiązań systemowych organizacje pozarządowe przedstawiły polskiemu rządowi. Zdaniem Stankiewicz-Kwiatkowskiej, najważniejszy jest dialog, a co za tym idzie działanie z organizacjami romskimi i ekspertami oraz ekspertkami romskimi, ponieważ to oni mają doświadczenie, wiedzą, jak współpracować ze społecznością romską.

- Spotkaliśmy się z barierą, że owszem, chcemy pomagać, ale jasnym. Im bardziej ktoś ciemniejszy, tym mniejsza chęć do pomocy. Na szczęście w Polsce działają fundacje, które pomagają wyłącznie osobom o ciemnym zabarwieniu skóry, np. W Stronę Dialogu prowadzona przez Joannę Talewicz. Np. Centralna Rada Romów w Oświęcimiu prowadzi programy wdrażające romskich uchodźców do polskiego systemu - zauważa Władysław Kwiatkowski.

Stowarzyszenie, na czele którego stoi, świadome uprzedzeń, ale też ogromnego napływu ludności z Ukrainy do Polski, uczestniczyło w organizacji transportu i zachęcało romskich uchodźców do wyjazdów na zachód: do Niemiec czy Szwecji z myślą, że ułatwi im to późniejsze życie.

U siebie goszczą od ponad roku 16 osób narodowości romskiej z Ukrainy. - Wszyscy bardzo liczą, że wrócą do swoich domów, tęsknią za bliskimi, ale zaczynają się także aklimatyzować w Polsce, znajdują pracę. Wielu z nich to artyści z działającego przed wojną w Ukrainie teatru Romans, dlatego organizujemy m.in. koncerty z ich udziałem - wyjaśnia Kwiatkowski, który zauważa, że romskich uchodźców z Ukrainy najwięcej jest w dużych polskich miastach. I dodaje:

- Przede wszystkim dlatego, że w mniejszych miastach "inny", a już szczególnie "inny" romskiego pochodzenia budzi niepokój. Ludzie nie są otwarci, czego niejednokrotnie miałem możliwość doświadczyć - załatwiłem np. noclegi dla 16-osobowej grupy, ale po przyjeździe właściciel ich nie przyjął, bo powiedział, że został wprowadzony w błąd. "Mieli przyjechać Ukraińcy, a przyjechali Cyganie" - powiedział.

- Chętnie mówimy, że wszyscy są równi, ale żeby do tego doszło, najpierw trzeba wyrównać szanse. Szczególnie, jeśli przez wieki wyrzucało się kogoś poza nawias społeczeństwa, przesiedlało lub traktowało jak osoby gorszej kategorii. Romowie byli niewolnikami, wywożono ich do kolonii, zabijano na miejscu bez żadnych konsekwencji, więc gdzie tu można mówić o równości? Zresztą nie trzeba sięgać tak daleko, wystarczy spojrzeć, co działo się z Romami w PRL-u. Rozdzielanie rodzin, a w innych krajach np. przymusowe sterylizacje - zauważa Kołaczek.

Karolina Stankiewicz-Kwiatkowska widzi jednak światełko w tunelu. - Przez ostatnie lata, a szczególnie ostatnie miesiąca wypracowaliśmy wspólnie wiele dobrego. Uczula także, by nie podchodzić do społeczności romskiej stereotypowo i przede wszystkim traktować Romów jak obywateli danego państwa. - Zależy nam, żeby pokazywać dobry wizerunek Roma, choć oni sami nie muszą niczego udowadniać. To dokładnie tacy sami ludzie, jak Polacy, Ukraińcy czy Niemcy. To jest najważniejsze.

* Według szacunków międzynarodowej organizacji Minority Rights Group

Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski