"Codziennie myślę, jak by wyglądała". Matka zmarłej nastolatki apeluje do rodziców
– Moja córka skończyłaby dziś 18 lat – napisała Aneta Małkowska na Facebooku. – Codziennie myślę, jak by wyglądała. Byłaby wyższa? Szczuplejsza? Jakie miałaby wartości? Jakie pasje? Czy przyprowadziłaby nowego chłopaka, może przygarnęłaby kota? Zawsze o tym marzyła – pisała, ogarnięta wielkim bólem. Kiedy spotykam się z matką, która trzy lata temu straciła ukochane dziecko, zaskakuje bijący od niej spokój i siła. Tak, jak byśmy miały rozmawiać o codziennych sprawach, o pogodzie, która znów dopisuje, albo o jej projektach z młodzieżą. A nie o niewyobrażalnej tragedii, która na zawsze zmieniła życie jej i jej bliskich.
19.10.2017 | aktual.: 19.10.2017 13:13
Pani Aneta często się uśmiecha albo przerywa, żeby przywitać się z kimś znajomym. Niektóre ukochane osoby pokazuje mi na telefonie. To przyjaciółka Oliwki, która robi karierę jako modelka za granicą. A ten pan, którego widziałam przed chwilą, jest nie tylko jej szefem, ale i przyjacielem. Wśród gwaru warszawskiej uczelni opowiada mi o najcięższych chwilach w swoim życiu. I tylko niekiedy jej wzrok zdradza, że za tymi spokojnymi słowami kryją się tygodnie i miesiące ogromnej próby. Śmierci własnego dziecka nie można bowiem porównać do żadnego innego doświadczenia. Absolutnie nikt nie jest na nią gotowy i pani Aneta również nie była.
W dniu, w którym Oliwia skończyłaby 18 lat, opublikowała na Facebooku post, który w ciągu kilku dni udostępniły i skomentowały setki osób.
Jak długo zbierała się pani, żeby napisać o swoich doświadczeniach?
Tworzyłam swój wpis dwa tygodnie. Pchał mnie do tego ogromny ból, jaki w sobie miałam. Gdzieś w głębi serca po raz pierwszy po trzech latach poczułam wzbierające niepogodzenie się z tym, co się stało. Cierpiałam na myśl, że dzieciaki robią sobie krzywdę. Że rodzice nie potrafią im pomóc. Chciałam wykrzyczeć swoją złość i żal do nich, ale potem pomyślałam, że Oliwia nie życzyłaby sobie tego.
Postanowiłam przemówić do rodziców w najpiękniejszy sposób, taki, żeby nie czuli się urażeni, ale jednocześnie, by wzięli sobie do serca to, co chcę im powiedzieć. Nie spodziewałam się, że tyle osób poruszy moja historia. Młodzież udostępnia go sobie i rodzicom. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Wiem, że śmierć mojego dziecka nie poszła na marne, że coś takiego najwidoczniej musiało się stać, aby ludzie przebudzili się ze snu.
Nie mówi pani wprost, ale można domyśleć się, co się stało z pani córką. Dlaczego unika pani jednoznacznych stwierdzeń?
Wiem, że są osoby, które karmią się takimi historiami. Tak naprawdę to, w jaki sposób Oliwka umarła, nie jest w tym momencie ważne. Ważne jest to, czego my wszyscy możemy się teraz nauczyć, w jaki sposób będziemy komunikować się z własnymi dziećmi. Mimo wszystko powiem: Oliwka popełniła samobójstwo. Stanęła przed pędzącym pociągiem, rozłożyła ręce w akcie wolności i odeszła. Odeszła, bo nie miała już siły żyć.
Co takiego wydarzyło się w życiu Oliwii, ze postanowiła odebrać sobie życie?
Oliwia była chora na depresję. Zaczęło się od tego, że w 2010 r. moja mama zmarła na raka piersi. Oliwka bardzo ją kochała i widziała jej śmierć i agonię. Rok później ja zachorowałam na nowotwór piersi. Moja córka była przekonana, że ja też umrę, skoro tak właśnie było z babcią. Oliwia bardzo bała się mojej śmierci. Mniej więcej w tym momencie zaczęła się jej choroba – zaczęła się ciąć, okaleczać, zaczęły się wizyty u psychologa i psychiatry. Było widać, jak bardzo cierpi, lecz jednocześnie córka pozostawała bardzo niedostępna. Dla mnie, jako matki, to było bardzo trudne. W tym czasie częściej płakałam niż nie płakałam, bo widziałam cierpienie mojego dziecka.
Musiała pani udźwignąć jednocześnie chorobę własną i córki, to na pewno było bardzo trudne.
Jestem bardzo silną osobą. Podczas choroby płakałam tylko dwa razy – raz, gdy się o niej dowiedziałam, bo po prostu panicznie się bałam. Moja mama od chwili diagnozy żyła jeszcze przez cztery lata. Policzyłam wtedy, ile lat będą miały moje dzieci w najgorszym przypadku i stwierdziłam, że sobie poradzą – mój syn miałby wówczas 19 lat, Oliwia 16. Myśl, że dadzą sobie radę, bardzo mnie uspokoiła i dała mnóstwo siły. Pomyślałam: cztery lata to szmat czasu dla naszej rodziny.
Płakałam też drugi raz, kiedy byłam łysa, brzydka, opuchnięta od sterydów. Oliwia powiedziała mi wówczas, że jestem najpiękniejszą mamą na świecie. Czy może sobie pani wyobrazić, ile takie słowa znaczą dla matki, kobiety, człowieka?
Córka w zasadzie nigdy nie widziała mnie chorej. Chodziłam w perukach, byłam silna. Oczywiście były różne ciężkie chwile podczas mojej choroby, lecz starałam się chronić córkę. Mimo to ona zaczęła się bać. A potem nałożyły się na to jeszcze inne problemy.
Jakie to były problemy?
Braku akceptacji wśród rówieśników. Ostatnią rzecz, na jaką mam dziś ochotę, jest oskarżanie kogokolwiek, choć wiem, że były dziewczynki , które dokuczały Oliwii. I jak to dzieci, były w tym bezlitosne. One jednak dostały już ogromną lekcję, bo musiały znieść niewyobrażalne poczucie winy.
Miała pani sygnały, że w szkole coś się dzieje?
Tak, od Oliwki. Długo o tym rozmawiałyśmy. Pytałam: córciu, co ja mogę z tym zrobić? Czy chcesz, żebym porozmawiała z tymi dziewczynami? Lecz ona mówiła, że absolutnie nie, że sobie poradzi. I tego nie udźwignęła.
Czy wie pani, co się z nią wówczas działo?
Oliwia nie wierzyła w siebie. Uważała, że jest beznadziejna, głupia, brzydka – a wyglądała jak modelka. Mówiła do mnie: matka – zawsze mówiła do mnie matka, a do taty "łojciec", to były takie nasze pieszczotliwe powiedzonka – mówiła: matka, co z tego, że wy mi mówicie, że ja jestem super? Inni tak nie sądzą, myślą, że jestem głupia i mało śmieszna – przekonywała samą siebie i napisała tak w liście pożegnalnym. Nie była w stanie uwierzyć, że jest wartościowa. A przecież była, jak nikt inny potrafiła słuchać i wspierać. Miała piękną pasję – tworzyła ciekawe projekty graficzne i była w tym świetna.
Mam wrażenie, że podczas depresji zaczęła widzieć rzeczy, których nie było. Wystarczyło, że ktoś na nią źle spojrzał, a ona była przekonana, że ten ktoś jej nienawidzi. Pamiętam, że kiedy wstawałam rano zaspana, mówiła: dlaczego patrzysz na mnie tak dziwnie? A ja po prostu byłam jeszcze w innym wymiarze, na wpół nieprzytomna. Lecz ona doszukiwała się niechęci.
O tych problemach wiedziała pani od Oliwki, a co z nauczycielami?
Prosiłam nauczycieli o wsparcie. Lecz, mówiąc szczerze, nie dostałam go. Mój syn był najlepszy w szkole, córka miała słabe stopnie. Mimo moich próśb, wszyscy porównywali ją do Mateusza. Nauczyciele nie wspierali nas wtedy, kiedy tego potrzebowaliśmy, choć wiedzieli, że ja jestem chora, a Oliwka ma depresję.
Szkoła nic nie zrobiła?
Nauczyciele bardzo się asekurowali. Było spotkanie z psychiatrą klinicznym, lecz ja potrzebowałam czegoś innego. Na przykład tego, by wypracowania z polskiego córki były oceniane tak jak na to zasługiwały. A ona dostawała trzy plus za to, że nie miała akapitów. Na matematyce Oliwka usłyszała po prostu, że sobie nie poradzi. Nie każdy musi być orłem w każdej dziedzinie, jesteśmy różni, a mam wrażenie, że niektórzy nauczyciele tego nie rozumieją.
Dziś apeluję do rodziców, których dzieci mają problemy. Powinni zwrócić się do nauczyciela i wymóc na nim wsparcie. Jedyne, co mogę sobie zarzucić, to to, że nie zrobiłam w szkole awantury. Nie stanęłam jak lwica i nie powiedziałam: pomóżcie mnie i mojemu dziecku, bo sama sobie nie poradzę. Teraz, po śmierci Oliwki, wiem, że rodzice już nie boją się tego robić. Przychodzą do szkoły i pytają, dlaczego ich dzieci wróciły do domu smutne.
Jaką pomoc otrzymała Oliwia?
Oliwia była pod stałą opieką psychologów i psychiatrów. W ostatnim okresie naprawdę myślałam, że wychodzimy z naszego piekła.
Widziała pani poprawę?
Tak mi się zdawało. Ten ostatni rok życia Oliwii to był bardzo piękny czas. Bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Często mówiła mi, że mnie kocha. Pamiętam, że ktoś kiedyś zapytał mnie, co u Oliwki, a ja odparłam, że wychodzimy na prostą. Ja naprawdę byłam przekonana, że jest lepiej. Do końca życia będę czuć się winna, że nie zauważyłam tego, co się dzieje. Nie dostrzegłam powracających symptomów depresji.
Były rozmowy, była pomoc psychologiczna – to wszystko nie wystarczyło. Jak pomóc dziecku, które ma depresję?
Myślę, że z dziećmi trzeba po prostu być. Trzeba dać im całą swoją uwagę, inne sprawy odłożyć na bok. Znosić ich złe nastroje. Wiem, że to jest bardzo trudne dla rodzica, bo sama to przechodziłam. Nie można zostawić dziecka samego. Trzeba pozwolić mu rozwijać się takim, jakie jest. Nie czepiać się tego, że nie ma ochoty uczyć się czegoś, czego nie lubi lub nie rozumie.
Jak sobie poradzić po stracie dziecka? Co powiedziałaby pani rodzicom, którzy znaleźli się w sytuacji, w której była pani trzy lata temu?
Po pierwsze, muszą przeżyć żałobę. Mają prawo do krzyku, buntu, do tego, żeby nie wstawać z łóżka. Niech przeżyją żałobę tak, jak czują. Nie mogą udawać przed samymi sobą, że dadzą radę i nie mogą się zamykać na świat, ponieważ wcześniej czy później odbije się to na ich zdrowiu. W tym momencie ważne jest wsparcie przyjaciół i rodziny.
Pani miała w domu taką bezpieczną przystań?
Tak, mam cudownego syna, wychowuję też młodszą siostrę. Przeprowadziła się do mnie po śmierci naszej mamy 4 lata temu i traktuję ją trochę jak córkę. Oboje bardzo mnie wspierali, sami przechodząc koszmar, na który nie byli gotowi. Pamiętam, że w dniu identyfikacji zwłok Mateusz zdawał maturę próbną. Jak dojechał, nie pamiętam. Że w ogóle był, dowiedziałam się po miesiącu.
Miałam też olbrzymie wsparcie brata bliźniaka i całej jego rodziny. Bardzo pomogli mi też serdeczni przyjaciele. Kiedy nie byłam w stanie zwlec się z łóżka, zawsze ktoś był obok i mi pomagał. Nie jestem w stanie wymienić ich imion i nazwisk – lista byłaby bardzo długa. Mimo tragedii jestem wielką szczęściarą.
Okres żałoby się kończy. Jak potem dalej żyć?
Potem trzeba poszukać pomocy. Ja znalazłam ją w książkach i we wspaniałych, mądrych osobach, które mnie otaczają. Rodzice, którzy stracili dziecko, w tym czasie muszą się zastanowić, co zrobić ze swoim życiem. Czy na pewno chcą, żeby ich dziecko patrzyło z góry na nieszczęśliwą matkę? Czy raczej chcą się podnieść i nadać życiu głębszy sens? To jest kluczowe pytanie do rodzica, który przeszedł żałobę. Znam osoby, które do tej pory nie pogodziły się ze stratą. Jakoś funkcjonują w tym świecie, ale tak naprawdę ich tu nie ma – już są ze swoim dzieckiem.
Ale są też inne, które się podźwignęły. Mam przyjaciółkę, która też pokonała raka i której córka, Ola, również popełniła samobójstwo. Nasze historie są bardzo podobne. Halinka pomaga teraz ludziom i robi to z taką pasją, zaciętością i wielką miłością, że wiem, że jej Ola jest dumna.
Ja też staram się to robić. Te straszne doświadczenia pomogły mi odkryć, że jestem tu po to, by pomagać innym. Nieustannie staram się angażować w różne projekty charytatywne. Kiedy Oliwka żyła, jeździła razem ze mną, ponieważ chciałam, by wiedziała, jak to jest być biednym czy samotnym. Raz, gdy pojechaliśmy do pewnej rodziny zawieźć jedzenie i środki czystości, zorganizowaliśmy ten dzień tak, by córka uczestniczyła w życiu tych osób. Woziła taczką jakąś sieczkę dla krów, robiła różne rzeczy w gospodarstwie, bo chciałam, by zobaczyła, że niektóre dzieci w jej wieku mają gorzej od niej, żyją bardzo skromnie i muszą ciężko pracować. Oliwka była wściekła, ale potem, po powrocie do domu, dziękowała mi.
Dziś pracuje pani z młodymi ludźmi. Wygląda pani na radosną, energiczną osobę i patrząc na panią, trudno się domyślić, jak wiele pani przeszła.
Ja po prostu świadomie wybrałam, co mogę zrobić z resztą swojego życia. Mogłam przez cały czas stać nad grobem córeczki, płakać i się obwiniać, albo zrobić coś, żeby to doświadczenie nie poszło na marne. I wiem, że Oliwka chciałaby tego drugiego.
Przeżyć własne dziecko
Śmierć dziecka jest wielkim ciosem dla rodziców. Jak podnieść się po tak wielkiej stracie, opowiada psycholog i psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz. Podkreśla, jak ważne w takich momentach jest wsparcie innych ludzi. – Niestety wiele par odwraca się od przyjaciół, rodziny i w samotności przeżywa żałobę, która może wówczas trwać latami. Lepszym rozwiązaniem jest otwarcie się na pomoc bliskich, rodziny, przyjaciół, nie bycie samemu. Wiele rodzin doceniana przykład grupy wsparcia dla osób dotkniętych stratą dziecka, bo możliwość opowiedzenia swojej historii zwykle przynosi wielką ulgę – wyjaśnia psycholog.
Jednocześnie zaznacza, że w żałobie po tak dotkliwej śmierci najważniejszy jest czas i danie sobie prawa do tego, by przeżywać emocje i aby za wszelka cenę nie starać się wziąć się garść. – Łzy i rozpacz pełnią bowiem funkcję oczyszczającą, dającą finalnie siłę do tego, by dźwignąć się po stracie – mówi psychoterapeutka.
Kucewicz wskazuje również na to, że jeśli strata dziecka wydarzyła się ostatnio, rodzice powinni pamiętać o podstawowych rzeczach: o tym, żeby jeść, żeby spać tyle, ile można, by pamiętać o piciu wody i żeby wziąć urlop w pracy - chyba, że praca nam pomaga. Radzi, by przez jakiś czas nie zawracać sobie głowy błahostkami, które mogą zrobić za nas inni. Jednocześnie osoby w żałobie powinny unikać alkoholu, brania tabletek uspokajających bez konsultacji z lekarzem, a także podejmowania ważnych decyzji życiowych. – Żałoba w początkowym stadium jest oszałamiająca i zmienia nasze myślenie, dlatego plany należy odłożyć aż do momentu, gdy staniemy spokojnie na nogi. Proszę mi zaufać, rozpacz, nawet wielka, zawsze ma kres i zawsze ewoluuje w stronę wyciszenia, uspokojenia, co wcale nie jest ignorancją i bezdusznością – tłumaczy psycholog.
Po początkowym etapie akceptacji dla nowej rzeczywistości, któremu towarzyszą skrajnie silne i bolesne emocje, następuje etap bardziej aktywny – wówczas rodzice zaczynają wspominać dziecko, niekiedy tworzą na przykład albumy ze zdjęciami, inni spisują swoje wspomnienia z nim związane. Rodzić może mieć wówczas na przykład chęć oddania jego ubranek czy zabawek. To także naturalny element procesu symbolicznego żegnania się ze zmarłym. W takim momencie wiele osób odwołuje się do duchowości, czasami do niej wracając. Modlitwa czy medytacja bywa wówczas zbawienna, zwłaszcza, jeśli nic innego nie przynosi nam ulgi – dodaje Kucewicz.
Żałoba nie ma określonych ram czasowych i nie powinno się siebie poganiać, by szybciej ją przebyć. –Trwanie żałoby zależy od tego, jak działa nasz system nerwowy, a nie od przywiązania do dziecka. Mówię o tym dlatego, że często kobiety zarzucają mężom, że oni tak szybko "stanęli na nogi”. Prawda jest taka, że przeżywanie rozpaczy u każdego z nas wygląda inaczej - dla jednych będzie to długi akt melancholii i samotności, a inni wrócą do pracy od razu, by zagłuszyć bezmiar rozpaczy. Nie ma tu reguły, nie można też ocenić, która forma jest bardziej szlachetna. Warto robić wszystko tak, jak sami czujemy, jak nam podpowiada intuicja – zauważa Katarzyna Kucewicz.
Jeśli proces żałoby bardzo nasila się, a nie wycisza, to warto zasięgnąć rady psychologa albo psychiatry. Psycholog wyjaśnia, że istnieją profesjonalne techniki terapeutyczne, dedykowane osobom po silnej stracie, które pomagają pogodzić się z nieodwracalnością losu i zaakceptowaniem tragedii, która nas dotknęła.