Chemiczny seks robi furorę. O konsekwencjach nie mówi się głośno
Decydują się na chemseks, aby zagłuszyć emocje, dać się ponieść skrywanej namiętności. Nie myślą o sobie jak o osobach uzależnionych od narkotyków. A chemiczny seks jest taką samą pułapką jak picie alkoholu czy przyjmowanie substancji psychoaktywnych.
Jak wyjaśnił w rozmowie z "Newsweekiem" psycholog i seksuolog Robert Kowalczyk, za chemseks jedna z potocznych definicji uznaje seks poprzedzony przyjęciem narkotyków. Ekspert podkreślił, że w kontekście rozważań o tym zjawisku zwykle mówi się o parach mężczyzna-mężczyzna, jednak nie używa przy tym określeń gej czy biseksualista. Bardzo często bowiem dopiero po zażyciu substancji psychoaktywnych taki mężczyzna decyduje się na zachowania, których "na trzeźwo" się wstydzi.
Czym grozi trwanie w relacji opartej na chemseksie? Eksperci podzielili się swoimi spostrzeżeniami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Skąd nazwa "chemseks"?
Jak wyjaśniła badaczka Agata Stola, wyraz "chems" w Wielkiej Brytanii jest slangowym określeniem na konkretną grupę substancji, do której najczęściej zalicza się m.in. metaamfetaminę oraz tzw. pigułkę gwałtu.
- Londyńscy geje posługiwali się tym określeniem w kontaktach z dilerami oraz w komunikacji na aplikacjach randkowych. Wokół wyrażenia i tych substancji zaczęła się tworzyć swego rodzaju wspólnota - tłumaczy Stola w rozmowie z "Newsweekiem".
W Polsce o chemseksie zrobiło się głośno około roku 2008, kiedy wśród narkotyków dostępny stał się mefedron. W tamtym czasie ów silny stymulant był legalną substancją, w dodatku mocniejszą od poprzedników. Od tamtej pory chemiczny seks z roku na rok zyskuje na popularności, głównie wśród par mężczyzn, ale nie tylko.
"Zjawisko to zyskało szczególną popularność w dużych miastach, gdzie łatwy dostęp do narkotyków i anonimowość środowiska miejskiego sprzyjały jego rozwojowi. Chemseks często wiąże się z kulturą imprezową i jest obecny w niektórych kręgach społecznych, gdzie eksperymentowanie z narkotykami i seksualnością jest bardziej powszechne" - czytamy na stronie Społecznego Komitetu ds. AIDS.
- W badaniach jakościowych i ilościowych wychodzi nam, że nawet osoby, które deklarują rekreacyjne używanie, widzą więcej minusów niż plusów w chemseksie. Decydują się jednak na niego ze względu na kilka kluczowych korzyści. Jak silny jest wpływ tych zysków zależy od sytuacji życiowej osoby wchodzącej w chemseks, przede wszystkim uwarunkowań psychospołecznych, jej jakość życia seksualnego i tego, w jakim momencie coming outu swojej orientacji się znajduje - wyjawiła "Newsweekowi" badaczka.
Groźne konsekwencje
Robert Kowalczyk zwrócił uwagę, że zażywanie substancji "może mieć charakter wyrównujący" wśród osób, które doświadczyły stygmatyzacji ze względu na swoją orientację seksualną. Po substancje psychoaktywne sięgają w takich przypadkach po to, by podwyższyć obniżony nastrój. Jednak tkwienie w tej pętli ma tragiczne skutki uboczne.
- Ta substancja z czasem traci swoją moc, zwiększa się tolerancja i potrzeba jej coraz więcej. A jeżeli wciąganie nie daje już pożądanego efektu, to osoby przerzucają się na iniekcje. Przyglądając się pacjentom, którzy są długo w chemseksie, widzimy, że na końcu tej drogi często nie ma już elementu seksu. Zostaje tylko wstrzykiwanie i to w samotności - ostrzega Agata Stola.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl