Dominika zmarła dwa dni po porodzie. Rodzina obwinia szpital
Dominika Gleń trafiła do Szpitala Powiatowego im. PCK w Nisku w nocy z 12 na 13 grudnia 2021 roku. Poród trwał ponad 36 godzin. Rodzina twierdzi, że mimo braku rozwarcia, lekarze do ostatniej chwili nie chcieli wykonać cesarskiego cięcia. Choć urodziła zdrowego syna, zmarła dwa dni później. Stworzona przez szpital dokumentacja medyczna jest niedokładna, a po kilku dniach ją "odtworzono".
28.01.2022 | aktual.: 29.01.2022 11:21
"Była piękna, młoda i dobra. Kochająca świat i mojego brata, który teraz nie wyobraża sobie bez niej życia" - tak opisuje Dominikę Magdalena S., siostra narzeczonego zmarłej kobiety, które zgłosiła się mailowo do redakcji WP Kobieta z prośbą o pomoc.
"W obliczu tego, co aktualnie wydarzyło się w naszym kraju, pragniemy również i my podzielić się naszą historią. Jesteśmy pogrążeni w bólu i rozpaczy, minął już miesiąc od śmierci mojej bratowej, która w dniu 13 grudnia 2021 urodziła zdrowego chłopca, a dwa dni później, na oddziale ginekologiczno-położniczym Szpitala Powiatowego w Nisku (woj. podkarpackie), zmarła" - napisała Magdalena S. (...) "Zwracam się z prośbą, w imieniu mojego brata i całej naszej rodziny, o nagłośnienie tej sprawy w mediach".
Z Dominiką nikt nie zdążył się pożegnać. Była zdrowa, a jej ciąża przebiegała prawidłowo. Do Szpitala Powiatowego im. PCK w Nisku trafiła w nocy z 12 na 13 grudnia 2021 roku. Męczyła się 36 godzin, zanim lekarz zlecił cesarkę. Nie było rozwarcia, szyjka macicy się nie obkurczała. Lekarz sam przyznał, że dziecko było tak nisko, że bał się to zrobić.
Zmarła dwa dni po porodzie
Dominika informowała narzeczonego telefonicznie i SMS-owo, że nie daje sobie rady. On nie mógł towarzyszyć jej przy porodzie, z racji obowiązujących aktualnie obostrzeń.
- Brat dzwonił do szpitala w niedzielę, kiedy pisała, że już nie może, że nie ma siły. Potem pojechał na oddział, ale go nie wpuścili. Od nas też już później nie odbierali telefonów. Zrobili z nas wariatów, że "dlaczego my tak wydzwaniamy do szpitala", "przecież wszystko jest okej", "odbywa się poród" - opowiada Magdalena S. w rozmowie z WP Kobieta.
- Lekarz sam w rozmowie z nami powiedział: "bałem się robić tę cesarkę", bo dziecko już było tak nisko w kanale rodnym - dodaje w rozmowie z WP Kobieta.
Tuż po porodzie Dominika pisała, że czuje się dobrze - że dostała leki, a na następny dzień już prawdopodobnie wyjdzie ze szpitala z synkiem.
- Mieliśmy z nią kontakt jeszcze o 9:27. Wszystko było dobrze. Później ten kontakt się urwał. Mój brat mówił, że może karmi, może ma badania. Nagle o 12:10 zadzwonił lekarz, że Dominika nie żyje. Nie chcieliśmy w to uwierzyć. Chcieliśmy ją zobaczyć w prosektorium. Myśleliśmy, że może pomylili pacjentkę - mówi kobieta.
Szpital nie ma pewności co do przyczyny śmierci
Przyczyna śmierci Dominiki do tej pory nie została wyjaśniona.
- Szpital zakończył z nami współpracę zaraz po tym, jak dowiedział się, że sprawa została zgłoszona do Prokuratury Rejonowej w Nisku. Nie wydał nam nawet karty zgonu. Powiedziano, że skoro prokuratura się tym zajmuje, to "idźcie sobie po kartę zgonu do prokuratury". Dopiero prokuratura w Lublinie wydała kartę zgonu - zdradza Magdalena S.
- My zablokowaliśmy sekcję, którą oni mieli robić, bo nie wiedzieli, jaka jest przyczyna po dwóch dniach od śmierci. Powiedzieli, że "prawdopodobnie" był to zator płucny. Ale nie mają takiej pewności. Teraz sekcją zajmuje się Katedra Medycyny Sądowej w Lublinie. Tam został wykonany rezonans pośmiertny, razem z kontrastem. I sekcja, która była już taką "zwykłą" sekcją. Wciąż czekamy na jej wyniki, bo wszystko się przeciąga - wyznaje.
"Wtedy było już za późno"
Rodzina sama analizowała i konsultowała się w sprawie wyników badań Dominiki, które zostały zrobione w szpitalu jeszcze przed porodem. W nich pojawiają się niejasności.
- Już w dniu przyjęcia, 13 grudnia, były bardzo duże wskaźniki krzepliwości krwi. A nie było robionych żadnych dodatkowych badań - wyjaśnia Magdalena S.
- Dokumentacji medycznej również nie otrzymaliśmy w ciągu kilku następnych dni. Było upoważnienie dla brata, a zrobili to dopiero po dwóch tygodniach. Te dokumenty są też niekompletne. Nasz pełnomocnik mówi, że przed każdą operacją powinna powstać karta dotycząca ryzyka, jakie się pojawia. Jaka jest krzepliwość, jakie leki są podawane. My podejrzewamy, że nie podano jej leku na krzepliwość. Podawano jej ibuprofen i morfinę. Heparynę podano jej dopiero podczas reanimacji. Wtedy było już za późno - dodaje.
Wspomniana dokumentacja medyczna, oprócz tego, że została wydana rodzinie dopiero po dwóch tygodniach, została wcześniej także - jak jest w niej napisane - "omyłkowo usunięta" i "odtworzona". Rodzina przekazała również dokumentację do wglądu redakcji.
Lekarzy wciąż nie przesłuchano
Ciąża Dominiki była prowadzona w gabinecie prywatnym przez ginekolożkę, która pracuje na oddziale ginekologiczno-położniczym szpitala w Nisku. Ordynatorem na tymże oddziale jest natomiast mąż lekarki. To on uczestniczył w reanimacji pacjentki. Ona pisała jedynie wcześniej rodzinie, żeby się "nie przejmowali".
- Zabezpieczyliśmy zarówno dysk ze szpitala, jak i z gabinetu prywatnego. Ciąża Dominiki była prowadzona w prywatnym gabinecie lekarki, która pracuje na oddziale szpitala, w którym Dominika rodziła. Ordynatorem tam jest jej mąż. Boimy się, że może on teraz kryć swoją żonę, która prowadziła ciążę - twierdzi siostra narzeczonego zmarłej.
- My teraz nic nie wiemy. Nie mamy kontaktu z prokuratorem od tygodnia, bo prawdopodobnie jest chory. Nasza rodzina została przesłuchana zaraz w pierwszym tygodniu po śmierci Dominiki. Z kolei lekarze nie zostali przesłuchani do tej pory - mówi.
Przesłuchany nie został także lekarz-rezydent, który jako jedyny pojawił się przy łóżku Dominiki po porodzie. Tak pisała też ona sama. Miała nadzieję, że wszystko jest dobrze.
Co na to prokuratura?
Redakcja WP Kobieta skontaktowała się w sprawie śmierci Dominiki Gleń z rzeczniczką prasową Prokuratury Regionalnej w Rzeszowie, Hanną Biernat-Łożańską.
"Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie narażenia ustalonej pacjentki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu przez personel lekarski Szpitala Powiatowego im. PCK w Nisku, na którym ciążył obowiązek opieki nad pokrzywdzoną i w konsekwencji nieumyślnego spowodowania jej śmierci" - brzmi fragment odpowiedzi ze strony rzeszowskiej prokuratury.
"Dotychczasowe ustalenia śledztwa nie dostarczyły przesłanek, które uprawdopodobniłyby zaistnienie czynu zabronionego, śledztwo znajduje się jednak w początkowej fazie (...) Na podstawie zgromadzonych dotychczas danych nie jest możliwe stwierdzenie, czy personel medyczny postąpił w sposób niezgodny z wiedzą i sztuką lekarską oraz czy ewentualne nieprawidłowości przyczyniły się do zgonu pacjentki" - dowiadujemy się z oświadczenia rzeczniczki Hanny Biernat-Łożańskiej.
Redakcja WP Kobieta próbowała skontaktować się także z dyrektorem szpitala w Nisku oraz ordynatorem oddziału ginekologiczno-położniczego. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Prowadząca ciążę Dominiki ginekolożka nie chciała udzielić komentarza ani jakichkolwiek informacji przez telefon.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.