Dusił każdy grosz. Coś w niej pękło, gdy szli na wesele
Niektóre dziewczyny dostrzegały czerwone flagi już na pierwszym spotkaniu, innym oczy otwierały się dopiero po kilku miesiącach. To, co niektóre początkowo brały za zaradność i oszczędność, z czasem zaczynało stawać się dla nich nie do wytrzymania.
11.05.2023 16:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Nigdy mnie nigdzie nie zaprosił"
Karolina poznała Marcina na portalu randkowym. Na pierwsze spotkanie zaproponował spacer, a ponieważ rozmowa wyjątkowo się kleiła, usiedli w pubie. Marcin zaproponował, że kupi jej piwo. Podziękowała – jak mówi, nie ma problemu z tym, że ktoś ją gdzieś zaprasza, ale na pierwszej randce sama woli za siebie zapłacić, żeby uniknąć nieprzyjemnych sytuacji.
– Jestem nauczona doświadczeniem: swoim i koleżanek. Kiedyś jedna z nich opowiedziała, że facet nalegał, by zapłacić rachunek po takiej internetowej randce. Nie chciała się kłócić, kwota zresztą była niewielka, a on chwalił się, jak dobrze mu się powodzi finansowo, bo był programistą. Po wyjściu stał się nachalny, więc odmówiła mu kolejnego spotkania. Poszła do domu i kwadrans później otrzymała od niego wiadomość z żądaniem oddania pieniędzy za kawę, na którą go naciągnęła. Całe 12 zł - mówi Karolina.
- Przysięgam, sądziłam, że to wymyśliła, dopóki nie spotkała mnie taka sama sytuacja. Facet zaprosił mnie do kina, kupił sam bilety, a potem, ponieważ nie zaiskrzyło, chciał, żebym mu oddała kasę. Za popcorn, którego nie jadłam, też - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dwa miesiące po pierwszej randce Marcin, niby żartem, powiedział jej, że dziewczynom poznawanym w internecie zawsze proponował najpierw spacer, żeby sprawdzić, czy w ogóle opłaca się w nie "zainwestować".
– Miał na myśli zapłacenie za kawę czy drinka. I że ja zdałam test, bo sama za siebie zapłaciłam, więc uznał, że nie jestem interesowna. Wtedy jeszcze nie dało mi to do myślenia.
Z Marcinem zaczęła się spotykać na poważnie, wszystko układało się nieźle. Problemy pojawiły się, kiedy po sześciu miesiącach zamieszkali razem. Karolina ma mieszkanie po babci, więc umówili się, że Marcin wprowadzi się i będzie dorzucał się jedynie do opłat i czynszu (300 zł).
– To generalnie śmieszna kwota, zwłaszcza biorąc pod uwagę, ile się teraz płaci za pokój. A on… kręcił nosem. Chciał zobaczyć wszystkie rachunki, że niby tak tylko, żeby mieć do wglądu. Jestem pewna, że chciał sprawdzić, czy go nie oszukuję. Kiedy podnieśli czynsz o 40 zł, również chciał zobaczyć pismo ze spółdzielni - wspomina.
Kiedy pytam, czy rozmawiali o finansach, Karolina odpowiada, że nie – nie lubi gadać o pieniądzach i nie chciała zaczynać kłótni. Jak mówi, przymknęła na to wszystko oko, bo Marcin wcześniej opowiedział jej o swojej byłej dziewczynie, rozrzutnej, która wykorzystywała go finansowo. Uwierzyła mu, no bo dlaczego miałaby podważać jego słowa.
Z czasem jednak okazało się, że i ona, według Marcina, żyje ponad stan. Ustalili, że co miesiąc składają się na jedzenie – mieli przelewać pieniądze na założone wspólne konto. Kwota: po 600 zł. Awantury zaczęły się, kiedy Karolina kupiła coś spoza listy. Marcin wściekał się, że dziewczyna przepłaca za produkty spożywcze i kupuje rzeczy "tylko dla siebie" – twierdził, że on ich nie je, więc powinna zapłacić za nie osobno, ze swoich pieniędzy. Kiedy wychodzili do knajpy, może raz w miesiącu, płacili wspólną kartą.
– Było mi przykro, że nigdy mnie nigdzie nie zaprosił. Mieszkał u mnie, nigdy nic do mieszkania nie kupił, a nie zabrał mnie nawet na głupią kolację.
Pytam, czy mówiła mu o swoich oczekiwaniach.
– Nie wprost. Coś tam sugerowałam, ale udawał, że nie wie, o co mi chodzi – twierdzi. – Może to faktycznie był błąd, może trzeba było usiąść i poważnie pogadać na ten temat?
Karolina żaliła się koleżankom, one doradzały rozstanie, ale przecież Marcin miał tyle innych fajnych cech. Miarka się przebrała, kiedy mieli jechać na wesele przyjaciółki Karoliny. Marcin nie dorzucił się do koperty, ale Karolina nawet tego nie oczekiwała. Potem zaczął naciskać, żeby jechali samochodem, co oznaczałoby, że Karolina nie będzie mogła napić się alkoholu (on nie miał prawa jazdy). Kiedy odmówiła, zasugerował, że może powinni odpuścić imprezę, bo w sumie po co, bez sensu. I czy w takim razie nie mógłby ich potem odwieźć jakiś kolega Karoliny.
– Wtedy to do mnie dotarło. Miał jechać na imprezę, najeść się, napić za darmo, a po prostu… żal mu było pieniędzy na taksówkę, bo wesele odbywało się na drugim końcu miasta. W środku nocy za powrót musielibyśmy zapłacić około 100 zł. Rozstaliśmy się.
"Coś mi to przypomniało"
Ojciec Julii był skąpcem. Oszczędzał na wszystkim – na sobie, żonie i dzieciach również. Nie byli wcale biedni, ale ojciec nie wyrzucał spleśniałych produktów, tylko na przykład odkrajał zepsuty fragment. Jego motto: "Lepiej zjeść i odchorować, niż by miało się zmarnować". Dobijał się do łazienki, jeśli uważał, że siedzą za długo pod prysznicem. I chciał, żeby po zrobieniu siku nie spłukiwały wody w toalecie, bo to marnotrawstwo. I tak dalej.
– Moja siostra przejęła to po ojcu, jest strasznym dusigroszem. Mnie udało się to przepracować, mam zdrowy stosunek do pieniędzy i obiecałam sobie, że nigdy nie zwiążę się ze skąpcem – twierdzi Julia. – Ale kiedy miłość wchodzi w grę, to oczywiście zapomina się o zdrowym rozsądku.
Julia dobrze zarabia, ma oszczędności, bo poduszka finansowa to według niej konieczność, ale uważa też, że nie ma co ciułać nie wiadomo ile, trzeba korzystać z życia.
– Moi znajomi prezentują podobne podejście. Raz ja za coś zapłacę, raz oni, nigdy się nie rozliczamy co do grosza. Zdarza nam się zaszaleć. Dużo podróżujemy. Kiedy poznałam Tomka, wiedziałam, że jest z uboższej rodziny, miał pracę, w której zarabiał nieco ponad najniższą krajową, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, był kochany, opiekuńczy, niesamowicie inteligentny - opowiada.
- Zaczęliśmy się spotykać i szybko zderzyłam się z rzeczywistością. Widywaliśmy się u mnie, bo u niego "nie było warunków". Spał u mnie, mył się, jadł… ale nigdy nie zrobił najmniejszych nawet zakupów. Chodziliśmy do knajp, ale pod warunkiem, że ja płaciłam. Jeśli chcieliśmy gdzieś pojechać, ja kupowałam bilety. Z czasem zaczął się czepiać, że za dużo wydaję na ubrania. A to było moje pieniądze - wzdycha.
- Byłam głupia, zakochana. Zrozumiałam, że musimy się rozstać, kiedy zobaczyłam, jak zjada pomidora, na którym pojawiła się pleśń. A on ją odkroił i powiedział, że przecież nie może się zmarnować. Coś mi to przypomniało - gorzko podsumowuje.
Dlaczego wiążemy się ze skąpcami?
Tę kwestię wyjaśnia Dorota Sulich-Jańska, psychoterapeutka: - Warto spojrzeć na te sytuacje nieco szerzej. Problematyka pieniędzy może kryć też inne, głębsze sprawy. Za chęcią posiadania, gromadzenia, dysponowania energią pieniędzy mogą stać różne potrzeby emocjonalne obu stron.
Według ekspertki wśród skąpców są tacy, którzy poprzez swoje zachowanie chcą sprawować kontrolę i władzę, ale i tacy, którzy w ten sposób nadają strukturę swojemu życiu.
- Kobieta, która weszła w taką relację, może też zadać sobie pytanie, co nią kierowało, kiedy wiązała się z takim mężczyzną. Jaką jej własną, niechcianą część ten "skąpiec" reprezentuje. Terapeuci myślą, że w parach jakaś wartość, cecha bywa biegunowo różnie reprezentowana przez dwoje partnerów: ktoś na przykład wykazuje niefrasobliwość, a ktoś "frasunek o pieniądze". I jeśli przyjrzymy się stosunkowi kobiety do pieniędzy, może się okazać, że wcale nie jest taki racjonalny, jak się jej wydaje. Być może deleguje na partnera, to czego sama nie chce - zauważa Sulich-Jańska.