Blisko ludziEwa Zgrabczyńska ratuje zwierzęta, którym ludzie zgotowali piekło

Ewa Zgrabczyńska ratuje zwierzęta, którym ludzie zgotowali piekło

- Dla mnie była to szokująca interwencja. Okazało się, że w Pyszącej, pod przykrywką cyrku działała nielegalna hodowla, w której w skandalicznych warunkach trzymano ok. 300 zwierząt kilkudziesięciu gatunków! Na wejściu uderzył mnie fetor odchodów zwierząt. Usłyszałam przejmujący ryk tygrysów, a gdy je zobaczyłam, łzy napłynęły mi do oczu - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Ewa Zgrabczyńska, dyrektorka ogrodu zoologicznego w Poznaniu. Podobnych dramatów zwierząt widziała o wiele więcej. Opisała je w książce: "Nieumarłe. Na ratunek lwom, tygrysom i innym czworonożnym przyjaciołom".

Ewa Zgrabczyńska przez ostatnie lata wzięła udział w wielu interwencjach
Ewa Zgrabczyńska przez ostatnie lata wzięła udział w wielu interwencjach
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Iwona Wcisło

Iwona Wcisło, Wirtualna Polska: W książce "Nieumarłe" pojawiają się dramatyczne opisy interwencji w sprawie zwierząt, w których brała pani udział. A w nich niczym mantra powtarza się zwrot: "wrota piekieł". Jak wygląda takie piekło na Ziemi?

Ewa Zgrabczyńska, zoolożka, dyrektorka ogrodu zoologicznego w Poznaniu: Bardzo często podczas interwencji czuję się, jakbym właśnie przekroczyła bramy piekieł i dotknęła zła w jego czystej postaci. Nasza współczesność jest skażona zadawaniem tortur wielu gatunkom zwierząt. W środku Europy nadal spotykamy tańczące niedźwiedzie, trzymane w ciasnych klatkach, krokodyle, które nie mają dostępu do wody, a podczas pokazów zakleja im się taśmą pyski, lwy i tygrysy trzymane na złej diecie i w karygodnych warunkach czy anakondy mieszkające w szufladach w małym mieszkaniu. Takim piekłem są też dla mnie cyrki z udziałem zwierząt.

Wyobrażam sobie, że podczas takich interwencji trudno jest trzymać emocje na wodzy?

Jestem wrażliwa na cierpienie zwierząt, dlatego zawsze jest to dla mnie ogromny stres i wyzwanie. Ale ze względu na dobro zwierząt i chęć jak najszybszego wyrwania ich z piekła, jakie zgotował im człowiek, staram się trzymać emocje na wodzy, by sprawnie działać. Dopiero po wszystkim dociera do mnie to, co zobaczyłam i przeżyłam, a każda negatywna emocja niemal wżera mi się w duszę. Zdarza mi się oczywiście popłakać, kiedy widzę poranionego niedźwiedzia z bliznami na języku po łańcuchu albo wychudzone drapieżne koty, którym odebrano godność, umieszczając w ciasnych klatkach na stercie odchodów. Najlepszym detoksem jest dla mnie po takich interwencjach kontakt ze zwierzętami i świadomość, że udało się je ocalić.

Coraz częściej słyszmy o egzotycznych zwierzętach trzymanych przez Polaków w domach. Jaka jest skala tego zjawiska?

Ogromna, bo mowa nie tylko o wielkich kotach drapieżnych, jak lwy, tygrysy czy pumy, ale też drobniejszych gatunkach, np. małpach uisiti, tamarynach czy marmozetach. Popularne są również kapucynki, duże, jadowite węże i pająki, a nawet krokodyle. Zwierzęta te często kupowane są z nielegalnych źródeł.

Chęć posiadania egzotycznego zwierzęcia dla podbudowania swojego ego, kaprysu czy zapewnienia sobie oryginalnej ozdoby lub zabawki często prowadzi do dramatów zwierząt i ludzi. Niewiele osób ma warunki do trzymania dzikich zwierząt bez narażania ich na utratę dobrostanu, zdrowia, a nawet życia. Męczą się nie tylko zwierzęta, ale i ludzie, zdziwieni, że np. trzymana w warunkach domowych kapucynka wszystko dewastuje. Potem takie zwierzę jest porzucane lub oddawane do adopcji.

Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że z lwa nie da się zrobić kanapowca.

Ludzie powinni być świadomi, że nie ma możliwości przyzwyczajenia dzikiego zwierzęcia do występu w cyrku, pozowania do zdjęć czy bycia zabawką bez złamania go. A dzikie zwierzęta łamie się przemocą, zadając im ogromne cierpienie.

Mamy schroniska zapełnione psami i kotami, więc jeśli ktoś chce posiadać zwierzę, to kontakt z takim udomowionym będzie czymś cudownym. Zwierzęta dzikie zostawmy w ich naturalnym środowisku. A jeśli podlegają projektom ocalenia, niech będą w dobrych ogrodach zoologicznych. Trzymanie w domu lwa czy tygrysa to jest znęcanie się nad nim. Dzikie zwierzę nigdy nie będzie potulnym kanapowcem.

Może za to stanowić zagrożenie dla innych.

Oczywiście, że tak. Proszę wyobrazić sobie taką interwencję: blokowisko w Poznaniu, mieszkanie o wielkości ok. 40 mkw, w którym upakowano kilkadziesiąt zwierząt, m.in. anakondę w szufladzie biurka, kilkumetrowe pytony i boa zamknięte w różnych ustrojstwach. A wokół niczego nieświadomi sąsiedzi. Przecież takie zwierzęta mogą być niebezpieczne dla ludzi, gdyby udało im się uciec. Nie zapominajmy też o chorobach odzwierzęcych i pasożytach, którymi mogą się zarazić nie tylko nasze zwierzęta domowe, ale i my.

W bloku sąsiedzi mogą być nieświadomi tego, co dzieje się za ścianą, ale zastanawia mnie, jak to możliwe, że we wsi Pysząca nikomu nie przeszkadzały setki dzikich i niebezpiecznych zwierząt?

Dla mnie była to szokująca interwencja. Okazało się, że w tej wsi, pod przykrywką cyrku, działała nielegalna hodowla, w której w skandalicznych warunkach trzymano ok. 300 zwierząt kilkudziesięciu gatunków! Na wejściu uderzył mnie fetor odchodów zwierząt. Usłyszałam przejmujący ryk tygrysów, a gdy je zobaczyłam, łzy napłynęły mi do oczu. Zwierzęta były na maleńkim wybiegu zalanym wodą z ekskrementami. Smród niczym padliny, kotnik bez poidła, miejsca na karmę i zabezpieczeń. Szliśmy dalej spisując protokół i licząc zwierzęta. Czułam, jak narasta we mnie gniew. Było mi żal lampartów, pum, ocelotki bez łap, wychudzonych i wyłysiałych małp ściśniętych na małym i brudnym wybiegu.

Niemożliwym jest, żeby sąsiedzi nie słyszeli i nie widzieli tygrysów, które mieszkały kilkadziesiąt metrów od ich zabudowań. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie, którzy tam mieszkają, którzy mają dzieci, godzili się na takie sąsiedztwo. Byłam w szoku, że spali spokojnie. Ja bym się bała, mając świadomość, że w pobliżu są słabo zabezpieczone dzikie zwierzęta. Przecież taki tygrys czy lampart to maszyny do zabijania, w starciu z którymi człowiek nie ma szans.

Zwierzęta we wsi Pysząca były trzymane w dramatycznych warunkach
Zwierzęta we wsi Pysząca były trzymane w dramatycznych warunkach© Archiwum prywatne | Picasa

W jakim stanie najczęściej są zwierzęta odbierane podczas interwencji?

Interwencja jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Trzeba nie tylko przedrzeć się przez przepisy, odbyć batalie sądowe z właścicielami, ale po wszystkim zapewnić zwierzętom właściwą opiekę weterynaryjną i rehabilitację. Najczęściej mamy do czynienia ze zwierzętami, które zostały skrzywdzone nie tylko psychicznie, ale też mają ogromne problemy zdrowotne.

Wcześnie odbierane matkom i trzymane na niewłaściwej diecie drapieżne koty czy niedźwiedzie borykają się z tzw. łamikostami - ich kości w wyniku braku suplementacji wapna i witaminy A stają się kruche i łamliwe, a łapy zdeformowane. Trafiają do nas nawet maluchy z odkształconym kośćcem, jak chociażby 1,5-roczna lwica z Ukrainy, która wyglądała jak półroczne kocię czy tygrys Misza, który praktycznie nie wykształcił stawów w przednich łapach. Te zwierzęta cierpią, a my, ludzie, musimy decydować o leczeniu lub ewentualnej eutanazji.

Jak reagują właściciele, kiedy są im odbierane zwierzęta?

Schemat reakcji jest zawsze niemal identyczny. Pojawia się oburzenie, wściekłość, często zachowania agresywne. A później zaczynają się miesiące, a nawet lata hejtowania mojej osoby. Moja opinia jest szargana i poniewierana na wszelkie możliwe sposoby. Opinia publiczna raz kreuje mnie na świętą od zwierząt, a innym razem na okrutnicę, która odbiera ukochanych pupili dobrym właścicielom.

Często słyszę groźby, w tym karalne. Zdarzało się, że organizowano najazdy na mój dom, a ja traciłam wtedy poczucie bezpieczeństwa. Odebranie zwierząt wywołuje u właścicieli wielką nienawiść i chęć zemsty. W moim mniemaniu to przerwanie cierpienia zwierzęcia, a dla właściciela to zepsucie ich prywatnego biznesu i źródła zarobkowania.

Wspomniała pani wcześniej o lwach uratowanych z Ukrainy. Ogród zoologiczny w Poznaniu od samego początku był zaangażowany w ewakuację dzikich zwierząt z tego objętego wojną kraju. Jak to wyglądało?

Ewakuacja ma miejsce cały czas. Właśnie dotarły do nas kolejne cztery lwy z Ukrainy. Przejdą kwarantannę w Poznaniu, żeby potem mogły pojechać dalej, do dobrych ogrodów i azylów. Szerokim łukiem omijamy te złe, w których np. rozmnaża się dzikie koty i odbiera im kocięta tylko po to, by bogaty "wolontariusz" mógł je pokarmić butelką. Po czym odsyłają dorosłe koty do ostrzału w innym rezerwacie - oczywiście za odpowiednią zapłatą przez myśliwych. To przerażające.

Duże drapieżniki stały się jednymi z pierwszych ofiar wojny. Potrzebują mięsa, którego szybko zabrakło. Dodatkowo, trudno je było utrzymać przy życiu bez prądu i ogrzewania przy ujemnych temperaturach. Część zwierząt padła z głodu, a część zginęła w wyniku działań wojennych. Pozostałe staramy się uratować. Do dziś udało się ocalić kilkadziesiąt dużych kotów, a łącznie około 200 zwierząt. W Ukrainie mamy jeszcze ok. 200 niedźwiedzi brunatnych i 400 dużych kotów. Ewakuujemy nie tylko zwierzęta, które przebywały w ogrodach zoologicznych, ale również z cyrków i domów prywatnych. Natalia Popova ratuje zwierzęta w Ukrainie, a ja później ewakuuję je do poznańskiego zoo i rozsyłam po świecie

Czyli również w Ukrainie moda na egzotyczne zwierzęta ma się dobrze?

Niestety tak. W rodzinach oligarchów popularnym prezentem, również dla dzieci, jest niedźwiadek czy lwiątko. Teraz wiele z tych zwierząt zostało porzuconych i czeka je śmierć głodowa. Uważam, że mimo wojny, Ukraina powinna zaostrzyć przepisy dotyczące ochrony zwierząt. Póki co niestety jest to miejsce handlu i przerzutu dzikich zwierząt. Tam od lat źle się działo na tym polu, dlatego tak wiele zwierząt potrzebuje teraz pomocy. Jak chociażby lew Ruru z Hostomela, którego historia mną wstrząsnęła.

Opowie ją pani?

To bardzo smutna historia ocalenia. Ruru najpierw został odebrany matce, a potem był trzymany w małej i ciemnej klatce. Ukraińscy aktywiści zgłosili sprawę do sądu, który niestety nie odebrał go właścicielowi, tylko nakazał poprawę warunków. Tak Ruru trafił do starej obory w Hostomelu, w której warunki były dramatyczne dla zwierząt gospodarskich, a co dopiero dla młodego lwa. Gdy do miasta weszli Rosjanie, obora została zaminowana. Niektórzy mówią, że okupanci zabawiali się, rzucając lwu zwłoki Ukraińców, dzięki czemu zwierzę przeżyło.

Do Polski Ruru przyjechał wychudzony, z problemami ze wzrokiem i urazem karku. Przeżywałam to, bo nie wiedziałam, jak będzie się zachowywało zwierzę po takich przejściach - czy będzie to straumatyzowany lew rzucający się na wszystkie osoby? Okazało się, że został tak złamany przez człowieka, że nie żywił do niego żadnej urazy. Tak, jakby przyzwyczaił się do życia w cierpieniu. W tym momencie jest już w azylu w słonecznej Hiszpanii, tam, gdzie "nieumarłe" tygrysy uratowane z granicy polsko-białoruskiej.

Ewa Zgrabczyńska i lwica
Ewa Zgrabczyńska i lwica© Archiwum prywatne

"Wrota piekieł" przekroczyła pani już wiele razy - które z nich były najgorsze?

Wiele osób się zdziwi, ale nie były to interwencje z udziałem wielkich, egzotycznych zwierząt, tylko nieudane próby powstrzymania myśliwych przed zabijaniem. To jedna z największych traum, jakie w sobie noszę i mój największy wyrzut sumienia, że tak niewiele mogę z tym zrobić.

Obrazy tygrysów i lwów zamkniętych w malutkich klatkach czy maltretowanych w cyrkach przebijają się do naszej świadomości. Widać to było podczas pomocy udzielanej tygrysom uwięzionym na granicy polsko-białoruskiej - tą historią żył niemal cały świat, a już na pewno cała Polska. Tymczasem w naszych lasach czy na polach myśliwi cały czas zabijają zwierzęta. A dla mnie trofeum myśliwskie jest synonimem zła.

Ewa Zgrabczyńska i Natalia Popova
Ewa Zgrabczyńska i Natalia Popova© Archiwum prywatne

Czy zdarza się pani uronić również łzy szczęścia?

Nawet całkiem niedawno. Przygarnęłam z Ukrainy rudego kota Rudzika, dosłownie ściągniętego ze zbombardowanego mieszkania. Najpierw trafił do schroniska, skąd udało się go wyciągnąć i przetransportować do Polski. Tak trafił do mnie. Wyglądał jak kłębek nieszczęścia, bał się wszystkiego, nie wchodził w interakcje z innymi kotami. Początki były bardzo trudne. Musiałam go dokarmiać i poić, bo bał się ruszyć spod stołu, żeby iść do kuwety czy coś zjeść. Tymczasem kilka dni temu obudziło mnie charakterystyczne udeptywanie łapami mojej klatki piersiowej i mruczenie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Rudzika, który nagle stwierdził, że będzie kotem domowym. Zaczął też bawić się z innymi kotami. Poryczałam się jak dziecko, bo myślałam, że nigdy się ten zwierzak się nie otworzy, albo że potrwa to całe lata.

Rozmawiała Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.

Źródło artykułu:WP Kobieta
zwierzętazoocyrk

Wybrane dla Ciebie