Gdy policjantka weszła do mieszkania, zobaczyła chłopczyka w kałuży krwi. Fragment książki
Marianna Fijewska jest dziennikarką, a jej najnowsza książka nosi tytuł "Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb". Poniżej publikujemy jej fragmenty poświęcone interwencjom związanym z przemocą domową.
Na trybunach Stadionu Narodowego w Warszawie może usiąść prawie 59 tysięcy kibiców. Jeśliby dodać do tego liczbę kibiców, która zmieściłaby się na stadionie Cracovii (ponad 15 tysięcy), to i tak zabrakłoby jeszcze ponad 2 tysięcy miejsc, abyśmy mogli ulokować wszystkie osoby podejrzane o przemoc domową w Polsce. Zgodnie z policyjnymi statystykami w 2019 roku domniemanych sprawców było niemal 75 tysięcy. Zaś ich ofiary – ponad 88 tysięcy osób – pomieściłyby tylko największe stadiony świata.
Oczy dookoła głowy
Przemocy domowej można spodziewać się wszędzie. W obdrapanych kamieniach, zadbanych szeregowcach, śmierdzących melinach i szklanych willach. Ofiarami najczęściej są kobiety (65 195), a podejrzanymi sprawcami mężczyźni (68 148), którzy domniemanej przemocy dopuszczają się zwykle pod wpływem alkoholu (40 435)* . Są to jednak tylko statystyki. Nie reguły.
Agnieszka, policjantka z wydziału prewencji, wielokrotnie jeździła na interwencje do starszego pana maltretowanego psychicznie przez żonę.
– Za każdym razem, gdy mąż robił coś, co nie było po jej myśli, wychodziła na balkon i groziła, że skoczy – mówi. – Była też pani, która zadzwoniła na 112, bo partner nie chciał spełnić łóżkowych obowiązków. W ramach zemsty oskarżyła go o gwałt. Gdy przyjechaliśmy, wyznała nam prawdę. Strasznie się awanturowała, gdy ukaraliśmy ją mandatem.
Wyzwiska i krzyki to częste zachowania sprawców przemocy, choć także i tutaj próżno szukać jakichś schematów. – Sprawcy nie zawsze są agresywni – mówi Agnieszka. – Czasem bywają bardzo grzeczni, wręcz szarmanccy. Twierdzą, że nigdy nie podnieśliby ręki na policjantkę, bo byłaby to dla nich ujma na honorze. Co z tego, że dwa metry dalej stoi pobita matka albo żona.
Policjantka wspomina jednego z "szarmanckich" agresorów, który, po serii uprzejmości, niespodziewanie zaatakował jej partnera. – Stałam za nim, więc natychmiast go obezwładniłam, zakładając duszenie – wspomina. – Byłam bardzo zaskoczona, gdy ten wielki chłop zaczął nagle płakać jak dziecko. "Ratunku! Niech mnie pani puści! Błagam, tylko nie na ziemię!". Zupełnie mnie to wytrąciło z równowagi… Zaprowadziłam go na kanapę i delikatnie na niej położyłam, ale on dalej płakał. Przez moment zrobiło mi się go tak żal, że już sama nie wiedziałam, czy mam pomagać jemu, czy jego matce z rozciętą wargą i wyrwanymi włosami. Agresorzy są nieprzewidywalni, dlatego trzeba mieć oczy dookoła głowy – kończy.
Zobacz również: Skazali ich za "próbę podjęcia współżycia przedmałżeńskiego". Dramat młodych Afgańczyków. Fragment książki
Z Agnieszką zgadza się Julita. Mimo pięcioletniego stażu dzielnicowej przed każdą interwencją czuje lekki ucisk w żołądku.
– To dlatego, że nigdy nie wiesz, czego możesz się spodziewać – tłumaczy. – Niejednokrotnie sprawy przybierają najdziwniejszy obrót. Tak było na przykład wtedy, gdy mężczyzna w średnim wieku zgłosił, że jest maltretowany przez żonę. Była pijana, wyzywała go i biła. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, krzyczała, że jej mąż to kanalia.
Mój partner zaczął ją uspokajać, a ja poprosiłam mężczyznę o okazanie dokumentów. I nagle szok – system pokazał, że to poszukiwany, który nie stawił się na odbycie kary. Dostał dwa miesiące odsiadki, o czym zupełnie nie wiedział. Okazało się, że przez przeprowadzkę nie otrzymywał listów o wyroku. Przychodziły na jego poprzedni adres, a on żył sobie spokojnie, niczego nieświadomy, w innym mieście. Nagle żona, która przysłuchiwała się całej sytuacji, zmieniła front. Rzuciła się na nas z wrzaskiem, żebyśmy zostawili jej męża w spokoju…
Magda (pięć lat w prewencji) mówi, że na awanturników trzeba mieć swoje sposoby. Jej sposób to uprzejmość. – Nic mnie to nie kosztuje, a jest cholernie skuteczne – tłumaczy. – Na domówki staram się wchodzić z uśmiechem, witać się miłym głosem i niwelować napięcie. Przykład z ostatniego tygodnia: Facet robi sceny zazdrości swojej kobiecie. Na 112 dzwonią sąsiedzi. Gdy wchodzimy do mieszkania, oboje są zaskoczeni. "Co jest, k***a?!" – mówi mężczyzna i napina się jeszcze bardziej. Agresja zaraz zacznie eskalować. Wtedy radosnym głosem mówię tak:
"No dzień dobry, panie kochany! A dlaczego pan tak krzyczy? Czemu się pan tak denerwuje? Po co sobie nerwy szargać?". W jednym momencie napięcie uchodzi z niego jak z balonu. Wiesz, jak skończyła się ta interwencja? Facet pogodził się z żoną i nawet wstawiał wodę na kawę, żebyśmy tylko jeszcze chwilę zostali.
"Kobieto, nie wycofuj się"
O tym, że kobiety często wycofują zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa lub odmawiają składania zeznań, by chronić sprawcę przemocy, mówi właściwie każda policjantka.
Renata miała z tym zjawiskiem do czynienia nie tylko w zespole patrolowo-interwencyjnym, ale również w dochodzeniowo-śledczym, w którym dziś pracuje. – Bardzo często trafiają do nas sprawy pobicia, którego następstwem jest spowodowanie naruszenia czynności narządu ciała lub rozstroju zdrowia na czas trwający nie dłużej niż siedem dni – tłumaczy policjantka. – Sęk w tym, że jest to przestępstwo ścigane z urzędu, ale pod warunkiem że sprawca i ofiara mieszkali pod jednym dachem. Kobiety, które w obawie o własne życie dzwoniły na 112 w czasie domowej awantury, później kłamią i robią wszystko, by udowodnić, że w momencie podjęcia interwencji nie mieszkały w jednym domu z partnerem.
Zdaniem Renaty praca dochodzeniowo-śledcza nad przypadkami przemocy domowej wywołuje ogromną frustrację.
– Pamiętam, że raz nie mogłam się pogodzić z tym, jak zakończyło się postępowanie przeciw agresywnemu ojcu – mówi. – Facet miał żonę i dwójkę dzieci. Syn osiemnaście, córka dziesięć lat. Żona była notorycznie bita i gwałcona. Nos złamany, włosy wyrwane. Dzielnicowy przekonał ją do złożenia zawiadomienia o znętach (znęcaniu się – przyp. red.), które potwierdził również jej pełnoletni syn. Minęło trochę czasu, emocje opadły i kobieta razem z synem wycofała się ze wszystkiego, co mówili. To częste zachowanie wśród kobiet, więc jedyną nadzieję pokładałam w jej synu.
Poprosiłam go o rozmowę w cztery oczy. Powiedziałam: "Masz młodszą siostrzyczkę, możesz ją ochronić. Chcesz, żeby ona przeżywała to wszystko, co musiałeś przeżywać ty?". Nic nie odpowiedział. A ja zadałam jeszcze jedno pytanie: "Czy następnym razem, gdy twoja matka zostanie zaatakowana, dasz radę ją obronić?". Powiedział, że tak, a ja skapitulowałam. Nie mogłam go przecież zmusić do zeznań.
O frustracji i bezradności mówi też dzielnicowa Julita – Czasem masz ochotę mocno tymi kobietami potrząsnąć – mówi.
– Pamiętam, jak jedna powiedziała mi tak: "Pani Julitko, ja dzieciom na obiad owsiankę daję, bo mnie na normalne jedzenie nie stać, od kiedy mąż się wyprowadził!". A przyjechała furą za dwieście koła i siedzi w płaszczu za dwa. Sugeruję jej delikatnie, że mogłaby sprzedać auto: "Za dwadzieścia tysięcy też można kupić coś ładnego, a zyska pani pieniądze na najbliższy czas". Ona mi na to, że jakimś starym gratem nie będzie dzieci do szkoły wozić. Wolała, żeby nie miały co jeść albo żeby dalej katował ją mąż.
Wcześniej bardzo długo pracowałam nad tym, by kobieta złożyła zawiadomienie o znęcaniu. Mimo iż wreszcie to zrobiła, mąż wciąż był agresywny i dostał nakaz opuszczenia domu. A ona po kilku tygodniach życia w spokoju zjawia się u mnie, mówiąc, że chce wycofać zawiadomienie. Dlaczego? Bo musiałaby zmienić styl życia. Trochę zacisnąć pasa, pójść do pracy. Nie byłoby tak wygodnie.
Wycofanie zawiadomienia uzasadniła następująco: "Mąż obiecał, że będzie już grzeczny". Jak się coś takiego słyszy, to człowieka krew zalewa, bo cała jego praca idzie na marne. To po drugie. A po pierwsze – trójka dzieci będzie wychowywać się w domu z przemocą i nic nie można z tym zrobić.
Na melinie podłoga się lepi
Sobota, grubo po 23. Wezwanie na interwencję. Sąsiedzi alarmują, że w mieszkaniu obok burda i że ktoś wali czyjąś głową o ścianę. Adres dobrze znany. Mieszka tam recydywista z synem, synową i wnukiem. Kogut, jazda. Na schodach cisza, drzwi lekko uchylone. Kaśka popycha je lekko i zagląda do środka. Serce wali, jakby chciało uciec z klatki piersiowej. Uderza ją fala charakterystycznego smrodu. Na podłodze chłopczyk. Ma dopiero kilka miesięcy. Nie płacze. Siedzi w dużej czerwonej kałuży i malutkimi paluszkami grzebie w lepkim płynie.
Kaśka bierze dziecko na ręce, ogląda. Gdy widzi, że to nie jego krew, schodzi z niej ciśnienie. – Krew należała do recydywisty. Chlał z synem i skończyło się awanturą – mówi. – Ratownicy zabrali go do szpitala na szycie, a my zatrzymaliśmy syna. Co się okazało: kilka lat temu ojciec zgwałcił mu żonę, za co siedział w więzieniu. Wyszedł, a syn przyjął go z powrotem, bo mieszkanie formalnie należało do ojca. Jak popili, wróciły wspomnienia. Od słowa do słowa, syn się zdenerwował i rzucił na ojca. Rozciął mu głowę, stąd tyle krwi. Gdy ojciec wydobrzał, wrócił na melinę. Nie wniósł oskarżenia na syna, bo, jak twierdził, rodzina jest dla niego najważniejsza. Dalej mieszkają razem. Zastanawiam się, na jakiego człowieka wyrośnie ten chłopczyk. A przecież to nie jego wina, że przyszedł na świat w takiej rodzinie.
Ewa w prewencji przepracowała pięć lat. Mówi, że dla wielu funkcjonariuszy postępowanie interwencyjne w przypadku dzieci z patologicznych rodzin wiąże się niejednokrotnie z wielkim dylematem moralnym.
– Pamiętam takie wezwanie – zaczyna – mąż bije żonę pod wpływem alkoholu. Przyjeżdżamy na miejsce, a ona ma oko podbite i wargę rozciętą. Mówi, że się przewróciła i że mąż absolutnie nic jej nie zrobił. Mój partner poprosił małżeństwo o rozmowę. W momencie gdy przechodziliśmy z przedpokoju do kuchni, zaczepiła mnie nastoletnia córka: "To nieprawda, to kłamstwo, tato bije mamę" – szepnęła. Na to jej ośmioletni brat, cały zapłakany, łapie mnie za rękę i mówi: "A tato mi wcześniej zabrał ze skarbonki dziesięć złotych na piwo". Trzeci i najstarszy z rodzeństwa chłopak, już pełnoletni, utrzymywał wersję matki, więc ręce mieliśmy związane. Bez świadka lub zgody na obdukcję lekarską mogliśmy tylko zatrzymać mężczyznę do czasu wytrzeźwienia i uspokojenia się. Ta bezradność jest bardzo obciążająca.
Monika pracuje w wydziale prewencji w komendzie powiatowej. Na interwencje bierze ze sobą kilka lizaków. "Tatuś był niegrzeczny dla mamy, dlatego musi pojechać z nami. Jak się uspokoi, to wróci" – tłumaczy małym świadkom przemocy i wręcza im słodycze. Mówi, że tak zapobiega wyrastaniu kolejnego "pokolenia chwdp".
Monika: – Przyszłam do policji, żeby pomagać dzieciom. W przyszłości chciałabym pracować jako dzielnicowa albo dołączyć do zespołu zajmującego się nieletnimi. Najbardziej boli mnie policyjna bezczynność. Kilka razy miałam sytuacje, w których ewidentnie powinniśmy zabrać ojca do wytrzeźwiałki albo zadzwonić po opiekę, bo oboje rodzice byli pod wpływem.
Ale moim partnerom się nie chciało. Mam dopiero dwa lata stażu, nie jestem decyzyjna. Mogę co najwyżej powiedzieć jednemu czy drugiemu koledze, że nie podoba mi się to, co zrobiliśmy. To jest bolesne zderzenie z rzeczywistością. Wśród wszystkich ofiar przemocy domowej w 2019 roku Policja odnotowała 12 161 małoletnich. Liczba dzieci odebranych rodzinie i umieszczonych w rodzinie zastępczej czy placówce wychowawczej lub innym miejscu w raporcie policyjnym nazwanym jako "bezpieczne" w 2019 roku wyniosła 309* .
*Wszystkie dane odnoszą się do roku 2019. Źródło: statystyka.policja.pl/st/wy[1]brane–statystyki/przemoc–w–rodzinie, dostęp: 17.12.2020. Policjantki.indd 102 28.01.2021 12:52103
** https://statystyka.policja.pl/st/wybrane–statystyki/przemoc–w–rodzinie/50863, przemoc–w–rodzinie.html, dostęp: 17.12.2020.